F1 Grand Prix Austrii 2018
Jeśli istnieją tory, które zawsze gwarantują emocje, to z pewnością zaliczyć można do nich austriacki Red Bull Ring. Grand Prix Austrii 2018 przypadł w udziale wątpliwy zaszczyt odnowienia wiary kibiców w to, że wyścigi F1 mogą być ciekawe, po tym jak ostatnie kilka weekendów niemal nie miało momentów wartych zapamiętania.
Dla nas weekend zaczął się kolejnym ważnym wydarzeniem tego sezonu, czyli występem Roberta Kubicy w pierwszym piątkowym treningu. Tym razem, wbrew chęciom domorosłych ekspertów, Robert nie błyszczał czasami na tle innych kierowców zespołu, a nawet był sporo w tyle. Powód był prosty – Polak miał do przeprowadzenia szeroko zakrojony program testowy, sprawdzając (jak sam mówił) kompletnie różne, skrajne i dziwne ustawienia samochodu, na których nikt nigdy nie zdecydował by się na jazdę bolidem F1. Powód? Próba znalezienia przez zespół sposobu na radzenie sobie z niesłuchającym się bolidem oraz chęć dostarczenia inżynierom jak największej ilości danych do analizy. Kubica mówił, że o dziwo na Red Bull Ringu Williams nie prowadził się najgorzej w stosunku do reszty torów na jakich jeździli, co wcale nie znaczy, że prowadził się dobrze.
Tymczasem z przodu, w świecie zawodników liczących się w walce o punkty, królowały Mercedesy skutecznie wykorzystujące najnowszą ewolucję ich jednostki napędowej. Ferrari nie błyszczało tempem i Vettel sam mówił, że tracą do Mercedesów, ale dłuższe przejazdy pokazywały, że na dystansie wyścigu nie jest tak źle. Red Bulle także nie były zadowolone ze swojego tempa na domowym torze, za co winiły z resztą niedobory mocy jednostki Renault. Francuska firma wprowadziła od tego GP „tryb kwalifikacyjny” jednostki napędowej, mający odpowiadać temu, czym dysponują kierowcy Mercedesów i Ferrari, ale kierowcy korzystający z jednostek Renault twierdzą, że nowy tryb praktycznie nic nie zmienia i jego działanie jest wręcz niewyczuwalne. Za trzema czołowymi zespołami mieliśmy małe zaskoczenie w postaci naprawdę dobrego tempa Haasa, które momentami praktycznie zrównywało się z tym prezentowanym przez Red Bulla. Znów błyszczał także Charles Leclerc w Sauberze, dzielnie bijący się na czasy z całym zespołem Renault, który tym razem ustępował Haasowi. W ogóle warto powiedzieć, że sam bolid Saubera jest odważnym projektem, znacznie różniącym się (jak na standardy F1) od reszty stawki, choć może tego nie widać na pierwszy rzut oka. Podczas gdy praktycznie wszystkie zespoły poszły w rozwiązanie z poziomo rozmieszonymi wlotami sekcji bocznych, które to sekcje są szerokie, ale mocno podcięte i potem mocno się zwężające, projektanci Saubera obrali inną ścieżkę. Ich pomysłem było stworzenie możliwie najwęższych na całej długości sekcji bocznych, co skutkuje zarazem mniejszymi podcięciami i bardziej pionowo rozlokowanymi wlotami powietrza. Takie rozwiązanie ma duży wpływ na zarządzanie strumieniem opływającego powietrza w obrębie praktycznie całego samochodu. Szwajcarski zespół jest jedynym, który poszedł z designem nadwozia w tą stronę, podejmując przy tym spore ryzyko, które jak na razie całkiem się opłaciło.
Sesja kwalifikacyjna nie rozpoczęła się od żadnych wielkich zaskoczeń, choć trzeba jednak przyznać, że awans do Q2 Williamsa Strolla, przy jednoczesnym odpadnięciu McLarena Vandoorne’a i Force India Pereza, niektórzy mogli by uznać wręcz za rewelację. W drugiej części eliminacji odpadli Ocon, Alonso, Gasly, Leclerc i wspomniany Stroll. Prawdziwa rozgrywka rozpoczęła się jednak dopiero w ostatnim segmencie sobotniej rywalizacji. Po raz pierwszy czołowa dziesiątka składała się wyłącznie z kompletu kierowców pięciu zespołów: Ferrari, Mercedesa, Red Bulla, Renault i… Haasa! Forma tych ostatnich była niemałym zaskoczeniem, pomimo sygnałów dawanych podczas treningów. Ostatecznie pole position wywalczył Valtteri Bottas, który przejechał genialne okrążenie. Dobre na tyle, że mimo wysiłków czasu Fina nie mógł pobić specjalizujący się w tempie kwalifikacyjnym Lewis Hamilton, który zgarnął drugie pole startowe. Za Mercedesem cały rząd zajęło Ferrari. Za nimi natomiast stanął Verstappen i Romain Grosjean, któremu udało się przedzielić kierowców Byków! Siódme pole wywalczył więc Ricciardo przed Magnussenem i całym zespołem Renault. Tym razem jednak wyniki kwalifikacji uległy dość dużym korektom już po sesji. Charles Leclerc został cofnięty o pięć pozycji za wymianę skrzyni biegów, a Vettel zasłużył na karę cofnięcia o trzy pola za przyblokowanie Sainza w czasie drugiej sesji. Ten błąd zespołu (który nie poinformował Vettela o nadjeżdżającym rywalu) i zawodnika, mógł być brzemiennym w skutkach dla rywalizacji o mistrzostwo. Jakby tego było mało tuż przed wyścigiem w bolidzie Alonso zmieniono przednie skrzydło na nowy model, co oznaczało dla zawodnika start z alei serwisowej, a Hartley został cofnięty na ostatnie pole za wymianę całej jednostki podczas treningów.
Start był fascynujący. Valtteri Bottas zdecydowanie nie ruszył najlepiej i na dojeździe do pierwszego zakrętu już był na równi z Lewisem Hamiltonem. To jednak nic, gdyż dla odmiany świetnie z drugiego rzędu wystartował Kimi Raikkonen, który odważnie wbił się pomiędzy zamykających mu drzwi kierowców Mercedesa – coś co nie udało się Vettelowi podczas startu do minionego GP Francji. Z miejsca zrobionego przez Raikkonena skorzystał także dobrze startujący Max Verstappen. Skutkiem tego na pierwszym zakręcie Bottas z pozycji lidera spadł aż na czwarte miejsce za kierowcę Red Bull Racing. Niezbyt dobrze poszło też Vettelowi, który spadł po pierwszym zakręcie aż na siódme miejsce za Grosjeana i Ricciardo. Niedługo mogliśmy się cieszyć popisową jazdą Raikkonena walczącego o prowadzenie z Hamiltonem. Już na drugim wolnym zakręcie Kimi popełnił błąd. Fin, na krótkiej prostej przed zakrętem numer trzy, musiał się przez to bronić przed atakującym Verstappenem. Wszystko to wykorzystał Bottas, który objechał całą dwójkę po zewnętrznej, wskakując na drugą pozycję. Dwa zakręty później Verstappen swoim bolidem lekko trącił tylne koło pojazdu Kimiego. Raikkonen obronił się przed wypadnięciem z toru, ale stracił kolejną pozycję.
Działo się sporo. Podczas pierwszych kilku okrążeń po starcie nawet Vettel musiał przez chwilę bronić się przed atakami Magnussena! Wyglądało na to, że tempo czołowych zespołów jest dużo bardziej wyrównane niż wynikało to z kwalifikacji i ani Red Bull, ani Ferrari nie tracą tak wiele do Srebrnych Strzał. Nieco dalej w stawce Charles Leclerc popełnił błąd, przez który spadł na koniec i musiał mozolnie odrabiać straty. Po kilkunastu okrążeniach stawka zaczęła się rozjeżdżać i wyglądało na to, że grozi nam kolejna „procesja” na torze. Wtedy się zaczęło.
Najpierw awarii uległa jednostka napędowa w bolidzie Hulkenberga, która efektownie wybuchła na prostej startowej. Raptem kilka okrążeń później zaczął się dramat Bottasa. Po wyjściu z pierwszego zakrętu Valtteri próbował zmienić bieg, ale auto utknęło na jednym przełożeniu i nie dało się nic zrobić. Zawodnik musiał zaparkować swój bolid z boku toru i zakończyć rywalizację. To zmusiło sędziów do wprowadzenia na torze okresu wirtualnego samochodu bezpieczeństwa. Z okazji na zmniejszenie strat przy wymianie opon na nowy komplet szybko skorzystała cała czołówka. Cała poza Lewisem Hamiltonem, którego zespół zakładał, że Ferrari i Red Bull podzielą strategię i część zawodników zostanie na torze, ale nikt w takie podchody się nie bawił, a na torze został tylko kierowca Mercedesa. Skutek był taki, że po wznowieniu Hamilton musiał mocno naciskać by mieć szansę zjechać do boksów i powrócić jako lider. Przez chwilę to się udawało, ale potem Lewis zaczął szybko tracić dystans, gdyż tor był zdecydowanie cieplejszy niż podczas piątkowych treningów, a to sprzyjało szybkiej degradacji opon i tworzeniu się na nich ogromnych pęcherzy. Mieli z tym problem praktycznie wszyscy poza Ferrari i… Verstappenem.
Hamilton w końcu zjechał po nowe opony i po powrocie wylądował na czwartym miejscu między Raikkonenem, a Vettelem. Ku uciesze dużej liczby holenderskich kibiców, prowadzenie objął Verstappen przed Ricciardo, który powoli zaczynał mieć problemy z oponami. Lewis wylewał przez radio żale na kajających się taktyków zespołu, a pomiędzy nie wciskał informacje, że czuje utratę mocy. Nikt chyba tego nie wziął na serio w momencie, gdy Brytyjczyk był gotów narzekać na wszystko dookoła, a przy tym bez problemów utrzymywał się tuż za tylnym skrzydłem Ferrari Kimiego. Przed nimi Ricciardo zaczynał mieć poważne problemy z oponami. Kimiemu udało się nieco uciec od Lewisa także tracącego przyczepność. Kiedy Raikkonen poradził sobie z Ricciardo, ten natychmiast jechał do boksów po nowy komplet kół. Tymczasem Vettel już doganiał Hamiltona i Panowie stoczyli czystą, lecz naprawdę agresywną walkę o pozycję, z której zwycięsko wyszedł Niemiec. Ferrari nie udało się jednak uciec daleko i Lewis wciąż trzymał się w okolicach jednej sekundy za swoim konkurentem do tytułu.
Problemy kierowcy Mercedesa z oponami bardzo szybko rosły i Hamilton w końcu musiał zjechać po nowy komplet opon. Dla Red Bulla wyścig także nie zapowiadał się najlepiej, pomimo prowadzenia Maxa Verstappena. Właśnie rozsypała się skrzynia w bolidzie Ricciardo, który i tak nie był zadowolony z tego jak mu szło w rywalizacji. Jakby tego było mało chwilę później usterce uległo także Toro Rosso Hartleya. Z przodu wydawało się, że Hamilton na nowych oponach spróbuje dogonić Ferrari, ale prędkości wystarczyło raptem na kilka okrążeń. Potem tempo zawodników niemal się zrównało. Przynajmniej do momentu, kiedy kierowcy Ferrari nie wyczuli, że mogą zacząć nieco naciskać i zbliżać się do Verstappena. Drugiemu Raikkonenowi wychodziło to systematycznie, ale bardzo powoli, a do nadrobienia miał aż sześć sekund i tylko paręnaście okrążeń do końca rywalizacji.
Na kilka okrążeń przed metą usterce uległ drugi z Mercedesów. Zespół nagle nakazał Lewisowi zatrzymać bolid, by ocalić z jednostki napędowej to co się da. Rozczarowania Brytyjczyka nie trzeba opisywać – brak zdobyczy punktowej oznaczał dla niego spadek z pozycji lidera mistrzostw. To bodaj pierwszy przypadek kiedy oba Mercedesy nie ukończyły wyścigu od GP Hiszpanii 2016, czyli pamiętnego zderzenia Rosberga i Hamiltona.
Ferrari nie udało się zniwelować straty przed przekroczeniem linii mety i po raz pierwszy domowy wyścig Red Bulla wygrał bolid tego zespołu i to z krytykowanym Verstappenem za kierownicą. Podium uzupełnił duet Ferrari w kolejności Raikkonen, Vettel. Kimi chwalony za dobrą jazdę nie krył jednak rozczarowania utraconą szansą na wygranie wyścigu. Największą rewelacją jest jednak wynik Haasa, którego kierowcy zajęli czwarte i piąte miejsce, podróżując przy tym świetnym tempem i bez żadnych problemów. Czołową dziesiątkę uzupełnił duet Force India, Fernando Alonso i cały zespół Saubera. Takiego rozstrzygnięcia chyba nikt się nie spodziewał!
Wyścig na Red Bull Ringu niejako uratował monotonię ostatniego miesiąca rywalizacji w F1. Nie jestem pewien, czy emocje wynikające z awarii bolidów powinny być najlepszym, czego sport dostarcza, ale lepsze takie niż żadne. Teraz czas na wyścig na słynnym Silverstone, gdzie pogoda uwielbia mieszać w rywalizacji.