Moje Le Mans 24h 2023 cz. I

Le Mans 24h – legenda! Jeden z najsłynniejszych, jeśli nie najsłynniejszy, wyścig na świecie. W tym roku dodatkowo wzbogacony o setną rocznicę rozegrania pierwszej edycji. Zapraszam was na osobistą relację z odwiedzin tam, na miejscu.

Jak zwykle w takich przypadkach, od razu na wstępie powiem – nie będę rozpisywał się o detalach wyścigu. Po pierwsze nie ma to sensu, po drugie raczej na to nie liczycie, po trzecie… pewnie znacie je lepiej niż ja, jeśli oglądaliście go w TV. Tu chodzi o to jak to jest być TAM i czuć wyścig oraz jego atmosferę, a nie jak wyglądały statystyki.

Pomysł

Decyzja o wyjeździe na setną rocznicę rozgrywania Le Mans 24h była dość spontaniczna… WRÓĆ! Pomysł był spontaniczny, decyzja już nie. Już pod koniec maja 2022 zobaczyłem w sieci reklamy ACO oraz przeczytałem informację o nadciągającym jubileuszu. Pomyślałem – kurczę, kiedy jechać wreszcie na to Le Mans, jak nie na setny jubileusz? Dwa dni później już byłem pewien, że jadę i odkładałem pieniądze, nawet jeśli miałbym jechać sam. Tydzień później nagabywałem już znajomych, którzy towarzyszyli mi w poprzednich wyścigowych wycieczkach. Dwa tygodnie później miałem już dwóch chętnych i oznaczoną datę rozpoczęcia sprzedaży biletów. To miała być setna rocznica, więc spodziewałem się tłumów i biletów znikających w ciągu minut.

Myliłem się – bilety znikały w ciągu SEKUND, ale o tym za moment. Dzień przed rozpoczęciem sprzedaży zauważyłem, że można kupić członkostwo w ACO i mieć dostęp do przedsprzedaży biletów i zniżki na nie. Przy zakupie trybuny właściwie od razu członkostwo się zwracało. Kupiłem i… nic. Kasa z konta nie zeszła, dostępu do przedsprzedaży nie mam. Szukałem, kluczyłem. Nic nie dało. Pozostało czekać do godziny zero.

Wyścig po bilety

W pracy od razu powiedziałem, że pół godziny mam na prywatę i odrobię w przerwie obiadowej. Gdy sprzedaż ruszyła, o zalogowaniu się na stronę można było zapomnieć. Czekałem i czekałem. W końcu podjąłem odważną decyzję o zadzwonieniu do ACO i próbie dogadania się z Francuzami po angielsku, co zwykle nie działa. W końcu przyszedł mail, że jestem członkiem ACO, choć dostępu do przedsprzedaży wciąż nie miałem i kasy ode mnie wciąż nikt nie pobrał.

Odebrała przemiła młoda Pani, ku mojemu zaskoczeniu perfekcyjnie mówiąca po angielsku. Oczywiście biletów na upatrzoną trybunę już nie było, ale szybko dogadałem z nią na inną, ona postarała mi się wytłumaczyć, które miejsca mi rezerwuje (wciąż nie można było wejść na stronę, by podejrzeć plan trybuny) i…. jakoś to wyszło. Ba! Dostałem nawet zniżkę jako członek ACO, mimo że wciąż nikt nie pobrał ode mnie pieniędzy za bycie tym członkiem.

Ufff… powiem wam, że to było intensywne pół godziny. Bilety znikały w chwili, gdy kobieta do mnie mówiła. Szybko zrozumiałem, że będą tłumy i jeśli nie wezmę tego co jest, 24h spędzę na stojąco w tłumie ludzi trzymających telefon nad głową i wyścig to zobaczę wyłącznie patrząc na ich ekrany. No, ale się udało. Poza rezerwacją kempingu, bo tą sprzedaż rozdzielono i startowała dopiero w grudniu. Wieczorem udało się wreszcie wejść na stronę i podejrzeć zakupione bilety wraz z wizualizacją tego, co będzie widać, którą macie powyżej. Przyznam, że dość dokładnie oddaje ona właściwy widok.

Co do członkostwa w ACO okazało się, że system odświeża się co tydzień, więc Pani widziała, że mam, ale strona www nie. Na przyszłość – robić to wcześniej. Co ciekawe nikt nie pobrał ode mnie pieniędzy za wstąpienie do ACO po dziś dzień. Pisałem nawet maila, żeby mieć czyste sumienie, ale nikt się nie odezwał. Przecież nie wyślę kasy w kopercie, co nie? Szczególnie, że ja dostałem kopertę z pełnym pakietem członkowskim.

Przygotowania

Po drodze pojawił się jeszcze pomysł, by polecieć 2023 „na bogato”, czyli wpaść dodatkowo w pierwszym kwartale do Paryża na romantyczną wizytę… na Retromobile, czyli największych targach aut zabytkowych. No, ale to już za dużo by było z wielu względów, także zostałem przy samym Le Mans. Tu nieco przespałem początek sprzedaży miejsc kempingowych w połowie grudnia i po pół dnia dostępne były niemal wyłącznie miejsca na nowym kempingu na hipodromie. Nowym, bo o reszcie zasięgnąłem wiedzy na świetnej stronie, która polecam – http://www.beermountain.com. Hipodrom został jednak utworzony specjalnie na setną rocznicę Le Mans i nikt nie wiedział o nim nic. Trudno! Lepiej mieć gdzie spać, niż nie mieć, prawda?

Były bilety, czas było przygotować się sprzętowo i organizacyjnie do wyjazdu. Po doświadczeniach z wyjazdu na Spa 24h, o których przeczytać możecie tutaj, wiedzieliśmy już zdecydowanie lepiej, co trzeba zrobić by przetrwać i nie mieć poważnych kryzysów w czasie pobytu. No i mieliśmy nocleg na torze, więc jeden problem odpadał.

Zakupy przedwyjazdowe

Jako transport wybraliśmy samochód – przy podziale kosztów na trzy osoby wychodziło dużo lepiej niż samolotem i można wziąć pełen bagażnik sprzętu. Namiot wypożyczony w popularnej sieci. Do tego palnik turystyczny i kartusze, plus dobre żarcie liofilizowane i większość jedzenia zapewniona. Teraz można kupić naprawdę spoko posiłki, typu liofilizowany bigos, który naprawdę nim jest, a nie zmieloną papą. Dodatkowo nauczony doświadczeniem po Spa, gdzie plecak okazał się kluczowy przy chodzeniu przez całą dobę, wziąłem porządny górski plecak z pasem biodrowym. Nowy obiektyw do aparatu, mata, śpiwór, ufff sporo tego było.

W drogę!

W końcu jednak nadszedł dzień wyjazdu! Kiedy znajomi podjechali po mnie rano autem myślałem, że się nie zapakujemy. Kombi było pełne już z rzeczami dla dwóch osób i namiotem 😉 . Jak pomyślałem, że mielibyśmy lecieć, to nie wiem jakby to wyglądało. Nic no, upchaliśmy pakunki i ruszyliśmy z okolic Warszawy po siódmej rano, jeśli dobrze pamiętam. Przejazd przez Polskę poszedł dobrze, potem Niemcy i McDonald’s. Wreszcie Belgia. Szło nam tak dobrze, że myśleliśmy, czy nie pojechać na jeden raz. Jednak na bilecie kempingowym była informacja, że bramy otwarte zostaną dopiero o 9:00 we wtorek (ruszyliśmy w poniedziałek). Nie było sensu się męczyć i pocałować klamkę.

Na własne ryzyko, ale się opłaciło

Także w Belgii stanęliśmy w jakiejś burgerowni 3km od autostrady w ramach kolacji. Żeby było śmieszniej zjechaliśmy zjazdem na Spa-Francorchamps, mijając tor o 20 kilometrów. Jedyna otwarta burgerownia (tam w poniedziałki ludzie się szanują i w takich miejscach nie pracują po weekendzie), wyglądała jak speluna. Z resztą właściciel był pijany, a na wejściu do niej sprzedawał z magazynu wszystko – od zamrażarek, po plastikową figurę Elvisa o rzeczywistych wymiarach. Ten Pan zaoferował nam burgery z ekskluzywnej wołowiny Black Angus, po czym usłyszał, że jesteśmy z Polski i zaczął opowiadać o swojej polskiej części rodziny. Następnie usłyszał, że jedziemy na wyścig i zaczął opowiadać jak to się ścigał. Strach pomyśleć, co by jeszcze robił, gdybyśmy mu powiedzieli 😉 . Tak, czy siak baliśmy się, że to on zrobi burgery, ale na szczęście robił je kucharz, który dopiero zaczynał pić. Nie uwierzycie, ale były to jedne z najlepszych burgerów, jakie jadłem w życiu! Bułka zupełnie inna niż u nas, mięso i dodatki wyśmienite, świeże. Trochę przykro, że podpity facet w Belgii robi burgera na głowę bijącego wszystko co u nas. Wystarczą dobre produkty. Pamiętajcie więc: Burger Town przy zjeździe na Spa. Jadąc na wyścig do Belgii lub Francji, warto tam wpaść.

Na koniec Pan usłyszał, że powoli szukamy noclegu, więc zaoferował nam rozłożenie namiotu na jego podwórku. Jednak byliśmy pewni, że przy zapowiadającej się imprezie tam nie pośpimy. No więc polecił nam hotel. „Tani, dobry, zawsze tam idzie jak go jego polska żona wywala z domu”. Cóż no, jak wciąż chodzi napruty to nie dziwne. Niemniej tani hotel dla Belga, oznaczał 400 zł za osobę, więc znów nam się zrobiło przykro, że dla podpitego faceta w Belgii, to jest tanioszka.

Na miejscu

Trudno, ruszyliśmy dalej, a żonka zdalnie znalazła nam dobry i tani nocleg we Francji, gdzie dojechaliśmy późnym wieczorem. Spanie, śniadanie z tego co mamy, do Lidla i wio. Lidl francuski składał się z 60% regałów z winem, dwóch (dosłownie DWÓCH) zgrzewek wody i nieco wędlin plus śmierdzące sery i dodatki. Nie dziwne, że tam ciągle zamieszki, jak o 9 rano nawet emeryci kupują wino na kartony do popicia bułek.

Kemping Hippodrome wita

Jedziemy! Po drodze przejazd przez aglomerację paryską, gdzie pojawił się kolejny problem. Dopiero się skapnęliśmy, że w Paryżu obowiązują ekologiczne naklejki na auta. Szybkie wyszukanie w Internecie i okazało się, że nie da się ich kupić, tylko trzeba zamówić z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Na szczęście facet na stacji wytłumaczył nam, że obwodnica Paryża jest z tego obowiązku wyłączona. Przejechaliśmy, mijając korek tunelem o wysokości 2m i płatnym z osiem Euro. Przed nami prosta droga do Le Mans!

Po dwóch godzinach byliśmy na miejscu i mogliśmy zacząć urzędowanie, ale o tym napiszę dla was w kolejnej części, którą opublikuję na dniach.

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading