Kontrowersje Grand Prix Arabii Saudyjskiej 2021
Grand Prix Arabii Saudyjskiej 2021 z założenia budziło dużo emocji, jeszcze przed startem. Lokalizacja, końcówka sezonu, walka dwóch rywali… Jednak to co wydarzyło się w czasie weekendu wyścigowego, można podsumować tylko dwoma słowami: kontrowersje i chaos.
Smutne, luksusowe tło
Arabia Saudyjska jest wyjątkowo nieszczęśliwym wyborem, jeśli chodzi o rywalizację w duchy sportowym, czyli wolność, równość, braterstwo, sport ponad podziałami, sport jednoczy itp. Dość powiedzieć, że powszechnie znane są fakty takie, jak zabójstwo dziennikarza w ich konsulacie, którego to Pana na koniec poćwiartowano i rozpuszczono w kwasie. Wszystko w 2018 roku, na zlecenie następcy tronu Arabii Saudyjskiej, czego się z resztą zbyt nie wyparł. Słabe wsparcie dla ducha sportowego, co nie?
Ktoś powie – co z tego? Mamy olimpiadę w Rosji i regularne wyścigi w tym samym kraju. Mamy Dakar także w Arabii Saudyjskiej. Mamy bardzo dużo imprez w krajach, gdzie wiadomo iż łamane są prawa i zasady, które przypisujemy współczesnej cywilizacji oraz humanitaryzmowi. Jednak patrząc na ociekającą przepychem i zbędnym wręcz luksusem, czy megalomanią oprawę wyścigu, ciężko odepchnąć od siebie wrażenie, że to wszystko za krwawe petrodolary. Nie to, żebym nagle dowiedział się o świecie czegokolwiek nowego i opłakiwał każde ludzkie istnienie, nie mogąc spać, gdy w Afryce dzieci umierają z głodu. Mam jednak wrażenie, że z każdym podobnym ruchem granica tego, na co pozwalamy i co akceptujemy w imię zarobienia odpowiedniej kasy oraz własnej rozrywki, jest przesuwana coraz dalej. W konsekwencji światowe kontrasty się pognębiają. I tak – uważam, że F1 podobnymi akcjami ma w tym swój udział, a jej odbiorcy powinni być tego świadomi.
Taki fajny, a taki głupi
Tyle o polityce, teraz do sportu. Tor. Temat rzeka. Tor w Dżuddzie budzi skrajne emocje. Na pewno jest torem bardzo szybkim, wąskim, w większości bez miejsca na jakikolwiek błąd, ze względu na bliskość ścian. To daje niesamowite poczucie prędkości jakiego, śmiem sądzić, we współczesnej F1 jeszcze nie mieliśmy. Monaco się nie umywa, jeśli chodzi o bezpośrednie odczucia podczas śledzenia on-boardów kierowców. Niesamowita prędkość na tym torze, jest czymś niespotykanym w obiektach ulicznych. Dość powiedzieć, że średnia prędkość na okrążeniu jest większa niż na Spa-Francorshamps, czy Silverstone i niebezpiecznie mocno zbliża się do tej z Monzy!
Taka charakterystyka toru ma pewne reperkusje. Pamiętajmy, że jest to obiekt uliczny. To zaś oznacza bardzo słabą widoczność i mało miejsca na jakiekolwiek manewry. Dodatkowo obecnie używane w F1 opony często zmuszają kierowców, do maksymalnego ich oszczędzania przed rozpoczęciem okrążenia kwalifikacyjnego. Nakładanie się tych wszystkich czynników poskutkowało wieloma niebezpiecznymi sytuacjami już w treningach. Kierowcy z prędkościami sięgającymi 300 kilometrów na godzinę zbliżali się do ślepych zakrętów, na których inni zawodnicy niemal stali, wypracowując sobie przerwę na torze, przed rozpoczęciem okrążenia pomiarowego.
Nawet jeśli ktoś chwalił tor, to wspominał także o tym, jak wielkim problemem jest ruch i potencjalne spotkanie z innymi kierowcami. Oczywiście kierowcy z początku stawki narzekali mniej, bo im nie groziło wbicie się w wielki karambol, na który nie mieli czasu zareagować. Niektórzy mówili wprost. Na przykład Perez stwierdził, że tor jest niebezpieczny, zupełnie bez żadnego wyraźnego powodu. Jakby zaprojektowano go z niebezpieczeństwem, wliczonym jako cecha, mająca podnosić atrakcyjność obiektu. Nawet komentatorzy mówili, że chyba ktoś tu postawił widowiskowość, ponad bezpieczeństwem.
Choć bardzo podoba mi się niesamowite odczucie prędkości, jakie można było obserwować z kamer bolidów, to nie mogę zrozumieć, jakim cudem ten tor w ogóle znalazł się w kalendarzu F1. Formuły 1 chwalącej się bezpieczeństwem. Wymagającej torów z ogromnymi połaciami asfaltu, by broń boże nikomu nic się nie stało. Starającej się reagować na każde pojawiające się zagrożenie, jak zmiana kasków po wypadku Massy na Węgrzech. Przerabianie toru Spa, by był bezpieczniejszy w swych najsłynniejszych zakrętach po śmierci Huberta. Działania po kraksie Grosjeana w Bahrajnie, czy wreszcie po wypadku Bianchiego na Suzuce. Wprowadzanie HALO. Wszystko to było tylko po to, by móc dodać do kalendarza tor, którego główną zaletą jest to, że jest niebezpieczny? Jeśli tak, to ja czegoś tu nie rozumiem. Skoro brak ciągu logicznego, to niestety tym bardziej mam wrażenie, że znów nie chodzi o sport, a o PINIONDZE. Wiadomo, że F1 musi na siebie zarabiać, ale też musi być sportem. Gdzie jest granica, która powie, że już sportem nie jest? Myślę, że dla każdego w innym miejscu.
Walka wszystkim, o wszystko
Jednak nie sama polityka i nie sam tor były najbardziej emocjonujące w czasie tego weekendu, a walka między pretendentami do tytułu. Nie wdając się w analizę samego wyniku rywalizacji, zacznę od okrążenia Verstappena z kwalifikacji. Mina Alonso, obserwującego przejazd Maxa, mówi wszystko:
Okrążenie było tak na granicy, że jeśli by się tylko udało, z miejsca stałoby się legendą sportu. Niestety zabrakło jednego zakrętu. Mimo wszystko uważam, że to co się tam działo, zasługuje na uwagę. Verstappen pokazał odwagę, bezkompromisowość i skłonność do podejmowania skrajnego ryzyka w sytuacji, w której inni stąpaliby na paluszkach, by z tym ryzykiem nie przesadzić. Dlaczego to ważne? Bo powyższe zdanie jest podsumowaniem stylu jazdy Maxa, który zaważył na sytuacji w całym sezonie i wyścigu, który miał po tych kwalifikacjach nastąpić.
Nie mam pańskiego płaszcza i co mi Pan zrobi?
To co się działo w niedzielę, ostatecznie zachwiało moją wiarą w zespół sędziowski, rządzący tym sportem. Zachwiało też niestety wiarą w czołowych kierowców, choć nie do końca można ich winić. Po pierwsze, kompletną abstrakcją jest dla mnie fakt, że sędziowie targują się z zespołami, co do przyznania kary, tak jak Masi to robił z Red Bullem, w czasie okresu czerwonej flagi. Nie chodzi o to, że zalecał im oddanie miejsca. To jest rzecz normalna, którą zespoły nie raz robiły na torze, samemu o tym decydując lub po szybkiej reakcji sędziów. Tu nie było reakcji, a kiedy już pojawiła się propozycja, to okazała się prywatnym zdaniem Masiego lub dyrekcji wyścigu, nieuzgodnionym ze składem sędziowskim. Ostatecznie więc Max oddał miejsce Hamiltonowi, co było oczywiste do zrobienia po nieprzepisowym ataku, a potem… jeszcze raz dostał karę, za wyprzedzenie poza torem, po którym oddał miejsce. Innymi słowy zawodnik został podwójnie ukarany za to samo, bo władze sportu nie uzgodniły między sobą, co należy zrobić. Nie spotkałem się jeszcze z sytuacją, kiedy zawodnik po oddaniu pozycji, zostaje jeszcze za całe zajście ukarany.
Kolejną sytuacją wymagającą komentarza, jest kontakt przy puszczaniu Hamiltona przez Verstappena. Ostatecznie sędziowie stwierdzili, już po wyścigu, że główną (lecz nie całkowitą) winę za wypadek, ponosi Max. Wszystko dlatego, że kierowca Red Bulla mocno przycisnął hamulec. Szkoda tylko, ze nikt nie zauważył, że całego zajścia by nie było, gdyby nie błędy składu sędziowskiego i dyrekcji wyścigu oraz durne przepisy panujące w sporcie. Tylko, że sędziów nie można ukarać, prawda? Po pierwsze o konieczności puszczenia najpierw powinien być informowany zawodnik, który będzie puszczany, a nie puszczający. W ten jakże banalny sposób uniknie się sytuacji, że facet z tyłu nie wie, czemu ten na przedzie zwalnia. Po drugie opinia sędziowska zawiera komentarz dotyczący tego, że Max specjalnie zwalniał, by taktycznie puścić Lewisa przed strefą DRS. No fajnie, ale to taktyczna jazda w F1 nie jest dozwolona? Przepisy nie definiują gdzie należy kogoś przepuścić. Taktyczna jazda była po obu stronach, bo żaden z Panów nie chciał objąć prowadzenia w wyścigu. Chyba, że ktokolwiek wierzy w bajki o tym, że Hamilton nagle schował się za Maxa i mając na koncie siedem tytułów mistrza świata po prostu… nie potrafił go minąć? Bez jaj. Obie strony grają bajeczkami, choć jest jeszcze jedna możliwość. Najbardziej prawdopodobna.
Nerwy napięte, jak gumka na tyłku… nie wiem kogo w sumie, nie znam się na współczesnych celebrytach z dużymi zadkami. Niemniej myślę, że obaj Panowie się zagotowali i nie wiedzieli, czego się spodziewać. Hamilton nie wiedział co się dzieje, cóż to za nowe podłe zagranie Max wymyślił. Po przebiegu sezonu miał prawo spodziewać się po nim już wszystkiego. Verstappen to samo pomyślał o Lewisie, widząc w lusterku, że ten za wszelką cenę nie chce go wyprzedzić. Winę za to wszystko ponoszą… tak – znów sędziowie. Którzy w złej kolejności poinformowali zawodników. Sędziowie, którzy pozwolili wcześniej Bottasowi blokować Maxa przed zjazdem do boksów. Sędziowie tłumaczący, że okrążenie formujące przed restartem i za samochodem bezpieczeństwa, nie jest tak naprawdę okrążeniem formującym. Czyli albo przepisy są tak zagmatwane, albo nikt nie wie, co się w tych przepisach dzieje. W końcu sędziowie, którzy pozwalali na jazdę na limicie przez cały sezon, nieraz nawet poza tym limitem, a teraz mają zdziwioną minę widząc, na co sobie Verstappen pozwala.
Kompletny odjazd
Tak, pomimo kibicowania w tej walce Maxowi, uważam że w Arabii Saudyjskiej mocno przegiął. Jechał na złamanie karku, wykonując na torze manewry, które były manewrami tylko w jedną stronę: albo Hamilton mi ustąpi, albo obaj zakończymy wyścig w bandzie. To nie było już ściganie, to nie była ostra walka, to było szukanie taktycznego faulu. To o jeden krok za daleko dla każdego sportu, na pewno motorowego, a na pewno dla tego uważanego za najważniejszą serię wyścigową świata.
Tylko że znów – ciężko mi do końca winić Maxa. Było na to odgórne przyzwolenie. Tak samo jak przez wiele lat (i wciąż jest) było przyzwolenie i wywyższanie Hamiltona, połączone z robieniem z niego bożyszcza. Nie dziw, że facet teraz sam wstawia w Internecie zmontowane grafiki z Senną poklepującym go po plecach. Trzeba mieć naprawdę potężny przerost ego. Coś podobnego dotyka teraz Maxa, tylko że dołącza jeszcze frustracja wynikająca z dość oczywistych chodów, które Mercedes ma w F1. Nie to, żeby Red Bull nie miał. Nie ukrywajmy, że tak nie jest. Obecna walka, to nie tylko walka o zwycięstwo w klasyfikacji generalnej. To walka o dominującą pozycję w sporcie. Dominującą pod względem politycznym. Dlatego z jednej strony potępiam działania Verstappena w tym wyścigu, z drugiej strony, widzę Toto Wolffa napierdzielającego rzeczami po garażu i to jest git. Nie jest. Dlaczego?
Ano pamiętacie może Baku 2017 i to jak Vettel wjechał w tył Hamiltona, a potem „pacnął” go kołami z boku? Sebastian dostał karę w wyścigu, a potem reprymendę od FIA i wygłosił w sieci oficjalne przeprosiny. Miało to na celu próbę poprawy wizerunku F1. Pokazanie, że osoby ścigające się na najwyższym poziomie, sportowcy najwyższej klasy, bożyszcza milionów, powinni reprezentować sobą jakiś poziom. Seb go wtedy zdecydowanie nie osiągnął. Miało pokazać, że czują tą odpowiedzialność. Teraz mamy Maxa jadącego na celowy kontakt poza torem, czy na nim. Wolffa rzucającego rzeczami po garażu. Wreszcie Hamiltona cieszącego się z wygrania w wyścigu, kiedy główny rywal jest w szpitalu po wypadku i inne cuda. Cisza o trzymaniu poziomu. Co się stało z F1?
Incydent z Baku pokazuje jeszcze jeden ciekawy precedens, który stworzyli sędziowie swoją decyzją w Arabii Saudyjskiej. W Baku to Vettel dostał karę za wjechanie w Hamiltona (konkretnie w bok), który przyhamował w środku zakrętu. Wtedy jednak oczywiste było, że winę za wjechanie w tył zawsze ponosi osoba… wjeżdżająca w tył. Niby proste i oczywiste, ale nie tym razem. Trudno się nie dziwić frustracji Red Bulla, który patrząc na te dwa przypadki widzi: w Hamiltona wjeżdżają, to nie jest winny, Hamilton wjeżdża, to też nie jest winny. Rozumiecie? Tylko postarajcie się stanąć obok tej sprawy zupełnie na chłodno i z boku, to na pewno zrozumiecie.
Po obu stronach
Prawda jest taka, że Hamilton nie miał żadnego logicznego powodu chować się za bolidem Maxa. Poza taktycznym oczywiście. Nie miał powodu by jechać tak blisko niego, bo to NA LEWISIE spoczywa utrzymanie bezpiecznego dystansu. Skończyło się tak, że sfrustrowany Max, mający dość gierek Hamiltona, nadepnął hamulec mocniej, a wtedy dostał strzał w tył. Czyli co, na torze wyścigowym nie można hamować? Tu mieliśmy sytuację skrajną, ale co z dobrze znaną techniką, kiedy kierowca mający za sobą rywala szybszego na prostych, celowo zwalnia mocniej na ostatnim zakręcie przed prostą. Takie ostrzejsze przyhamowanie zmusza rywala do depnięcia hamulca. Kiedy to robi, kierowca na przedzie już wciska gaz i dostaje dodatkowe kilka metrów zapasu. Pozwala to mu utrzymać na prostej rywala za sobą.
Ba! Przecież to jest historia każdego znanego mi restartu w F1! Kierowca prowadzący zwalnia i przyśpiesza gwałtownie, próbując wyczuć idealny moment na depnięcie i odjechanie rywalom. To teraz co? Można się w niego wbić i będzie to wina lidera? Absurd.
Byle do końca
Reasumując: uważam Grand Prix Arabii Saudyjskiej 2021 za bardzo zły i smutny dzień dla sportu, jakim jest F1. Po pierwsze dlatego, że rywalizacja tak czołowych kierowców, jak i zespołów, wymknęła się spod kontroli i zaczęła przypominać bójkę, a nie rywalizację sportową. Po drugie właśnie dlatego, że wszystko wymknęło się spod kontroli organizatorom i sędziom. O problemach z sędziowaniem w F1 trąbi się od lat. Jednak ostra walka w tym sezonie obnażyła wszystkie wady i błędy po stokroć. Niemal każdy wyścig w tym roku można by podsumować z punktu widzenia błędów w sędziowaniu. Arabia Saudyjska chyba ostatecznie kończy dyskusję, czy coś jest po prostu skomplikowane, czy jest źle robione. Tu jest źle robione.
Przed nami ostatni wyścig i oby nie pozostawił po sobie takiego niesmaku. Serio, obawiam się i trzymam za to kciuki. Myślę, że w obecnej chwili Verstappen jest zdolny do wszystkiego i w tym momencie nie można go już przytemperować. Dlaczego? Bo to by oznaczało zmianę sposobu sędziowania w trakcie sezonu. Tytuł? Jak, mimo wszystko, kibicuję Maxowi i jego wielkiemu talentowi, moim zdaniem zgarnie go Hamilton. Verstappen jest zdolny do genialnych okrążeń jak to z kwalifikacji, czy udanego manewru na Hamiltonie i Oconie po restarcie. Jednak to Mercedes ma przewagę tempa, silnika i drugiego kierowcy, który mimo wszystko wciąż spisuje się lepiej niż Perez. To zupełnie wystarczy. Chyba. Dlatego właśnie jest po co dalej oglądać.