Ciekawostki: Camaro „Ghost Car”
Wyobrażacie sobie scenariusz będący połączeniem filmów Przełęcz Ocalonych, Helikopter w Ogniu oraz Mad Max i Sicario z domieszką Jamesa Bonda? Nie? No to posłuchajcie, bo ta historia wydarzyła się naprawdę, a w jej centrum znalazł się klasyk amerykańskiej motoryzacji – Chevrolet Camaro z 1979 roku.
Dramatyczne tło
Jest początek lat dziewięćdziesiątych. Właśnie rozpoczyna się rozpad Jugosławii. Kraj pogrąża się w strasznej wojnie domowej, której skutkiem będzie m.in. najstraszniejsze i największe ludobójstwo od czasów II wojny światowej. Organizacje międzynarodowe próbują pomagać bezbronnym cywilom, których dotyka ten krwawy konflikt. Prawda jest jednak taka, że większość pomocy humanitarnej nigdy nie docierała do potrzebujących. Ciężarówki z artykułami pierwszej pomocy były najłatwiejszym możliwym celem dla walczących organizacji wojskowych, więc często też padały ich łupem.
W środku tej strasznej sytuacji, jaką to tylko ludzie potrafią zgotować innym ludziom, znalazł się pewien facet. Ten facet nazywał się Helge Meyer i był na służbie w bazie sił powietrznych we Frankfurcie nad Menem. Helge był żołnierzem duńskich sił specjalnych, czyli odpowiednika naszego Gromu, czy amerykańskiego Delta Force. Był też bardzo religijny.
Meyer pewnego dnia poczuł, jak sam opowiadał, wezwanie od Boga, by pomóc potrzebującym w objętym wojną kraju. Poszedł więc do dowódcy US Army w Bośni z propozycją szalonego planu. Chciał z pomocą wojskowych mechaników i inżynierów zmodyfikować starego Chevroleta Camaro i wjechać nim w obszar działań wojennych, by dostarczyć cywilom to, czego potrzebują.
Powstaje Ghost Car
Choć brzmi to kompletnie niedorzecznie, to amerykański dowódca… wyraził zgodę i rozpoczęto pracę nad Camaro z 1979 roku, który potem zyskał przydomek „Ghost Car”.
Co konkretnie zrobiono z samochodem? Po pierwsze wypatroszono go ze wszystkiego co zbędne w czasie takich misji. Potem dołożono stalowy i kevlarowy pancerz na nadwoziu oraz podwoziu Chevroleta. Na koła założono opony typu run-flat, a z przodu zamontowano pług do rozminowania terenu. Tylną szybę zastąpiono stalową płytą, a pozostałe zostały wzmocnione. Całe auto zostało pomalowane na kolor czarny matowy, a potem jeszcze specjalną farbą pochłaniającą światło podczerwone. Po co? Po to, by samochód był niewidoczny na radarach. Dzieło zwieńczono… żółtą kaczuszką przyczepioną do grilla.
To jednak tylko te widoczne zmiany. Poza tym auto wyposażono w kamery z termowizją oraz noktowizją. Pod maską dalej tkwił fabryczny silnik V8 z 5,7 litra pojemności. Podkręcono go jednak ze 185 koni do 220. Gdyby jednak Helge Meyer musiał naprawdę szybko uciekać z „niewygodnej” sytuacji, dołożono także… podtlenek azotu, który chwilowo zwiększał moc do około 440 koni. Choć auto było mocno obciążone płytami pancernymi, to podobno przyśpieszało do 200 km/h w zaledwie 13 sekund, mając na pokładzie 400 kilogramów artykułów dla potrzebujących.
Sam kierowca także otrzymał kevlarowy hełm i kamizelkę kuloodporną, a także radio zapewniające kontakt z ewentualnym wsparciem z powietrza. Broń? Helge Meyer nigdy nie miał przy sobie broni podczas swoich misji, co było jednym z powodów dlaczego dostał przydomek „Gods Rambo” (w wolnym tłumaczeniu: Rambo od Boga, boski Rambo).
Na służbie
Misje Meyera podobno robiły ogromne wrażenie. Realizował je gdy tylko było to możliwe – dniem i nocą, dostarczając jedzenie, medykamenty i wszystko co niezbędne cywilom do przetrwania. Helge używał swojej znajomości bocznych dróg, by za wszelką cenę dotrzeć do potrzebujących.
Auto spisywało się doskonale, co udowodniło podczas wielu ucieczek spod regularnego ostrzału. Sam Meyer nawet przeżył trafienie w głowę, ale dzięki samochodowi i hełmowi wyszedł z tego cało. Samochód potrafił znakomicie znikać z oczu za dnia i nocą – stąd przydomek „Ghost Car”. Był dużo zwinniejszy i mniejszy od zwykłych transportów z pomocą, a przy tym był kompletnie niespodziewanym celem.
Dziś
Cała historia wydaje się tak abstrakcyjna, że aż niemożliwa. Najlepsze jest jednak to, że do dziś Meyer posiada swojego Camaro. Ponad dwadzieścia lat po powrocie z misji Helge dalej jeździ nim na co dzień, choć zmienił kolor samochodu na pomarańczowy. Na liczniku jest już ponad 100 tyś. kilometrów z oryginalnym silnikiem, a trzeba pamiętać, że nie miał on łatwego życia!
Jeśli jesteście ciekawi i macie niezłą znajomość języków, to Meyer napisał książkę „Guds Rambo” (to z duńskiego), ze swoimi wspomnieniami. Niestety została ona wydana tylko po niemiecku i po duńsku. Szkoda. Niesamowita historia bohatera-samochodu i jeszcze większego bohatera, a zarazem odważnego (a może kompletnie szalonego?) człowieka.
Źródło: WarHistoryOnline | DriveTribe