Nowoczesne = dziwne
Nie wiem czemu, ale najwyraźniej wśród kierownictwa i projektantów dużych koncernów panuje przekonanie, że każdy pojazd z nowymi technologiami musi mieć też zupełnie nowy, głupkowato futurystyczny wygląd.
To nie pierwszy taki fenomen, z jakim mamy do czynienia w dziedzinie designu pojazdów. Swego czasu zastanawiałem się dlaczego u licha, wszystkie samochody muszą być identyczne, w czym przoduje z resztą pewien niemiecki koncern. Teraz (podobno) następuje powolny odwrót od tego ujednolicenia, ale nie ukrywajmy – monotonia i tak zostanie, bo to obniża koszty. Z resztą nie sposób nie zauważyć podobieństw aut koncernu VAG.
Pasztety przyszłości
Teraz muszę ponarzekać, bo projektanci przeginają w drugą stronę i to zdecydowanie celowo. Otóż z jakiś powodów panuje przekonanie, że każde auto korzystające z najnowszych technologii, musi mieć głupkowaty futurystyczny wygląd. Niby zaczęło się od hybrydowej Toyoty Prius, z tym że jej wygląd nie był tak bardzo kosmiczny, a kształt nadwozia został po prostu podporządkowany minimalizacji oporów aerodynamicznych. Teraz nowy Prius wygląda tak:
Dlaczemu, no kurdę DLACZEMU?! Ktoś może mi to wytłumaczyć? Ja rozumiem i w pełni popieram różnorodność wyglądu aut, ale kto powiedział, że różnorodne wyklucza z kolei ładne? Skąd wziął się pomysł, że coś z przyszłościową technologią musi wyglądać jak skrzyżowanie bazgrołów niemowlaka z Powrotem Do Przyszłości, Gwiezdnymi Wojnami i kreskówkami z Cartoon Network? Nawet Mercedes ostro wchodzący z inwestycjami w rynek elektryków przygotował samochód, który wygląda tak:
Niby wszystko w miarę w normie, ale… ALE niebieskie akcenciki musiały się pojawić, no po prostu musiały. Bo niebieskie kojarzy się przecież z prundem, więc w elektrycznym samochodzie być musi! Przecież jego właściciel-matoł zapomni, że jest elektryczny, jeśli zabraknie jakieś durnej wstawki. Najlepsze jest jednak to, że gdyby pominąć ów durnoty ten Merc byłby całkiem zwyczajnym samochodem. Mocno średnim i byle jakim z wyglądu, ale jednak. Oczywiście wszystko jest kwestią gustu i pewnie znajdą się nawet fani nowego Priusa, a nawet jeszcze dziwniejszej Toyoty Mirai, ale nie sposób zaprzeczyć, że ktoś tu wymyślił by wszystko usilnie udziwniać. Nie rozumiem tego tym bardziej, że przecież Mercedes pokazał też elektryczną przyszłość motoryzacji, która miała by wyglądać tak:
Koncept Maybach 6 stylistyką wzorowany jest nieco na luksusowych jachtach, nieco na najbardziej klasycznych autach firmy. Jest też dowodem na to, że można zrobić elektryczne auto, które powala wyglądem (śmiem sądzić), wedle standardów współczesnej motoryzacji. Do tego ze wszystkimi przymiotami Mercedesa, jak wielki grill i znaczkiem stojącym pionowo na masce, a nie plastikowymi ich substytutami z nadrukowaną grafiką. Dlaczego? Posiadanie ładnego pojazdu w przyszłości ma być luksusem dostępnym tylko dla najbogatszych? Chyba czegoś tu nie rozumiem.
Najlepsze, że takich dziwolągów jest więcej. Daleko nie trzeba szukać – choćby Seria I od BMW, ze szczególnym wskazaniem na i3, które pomimo naprawdę fajnego wnętrza z zewnątrz musi przypominać nieudany koncept ze Star Treka.
Powrót do przyszłości
Jest to wciąż moim zdaniem jeden z elementów, którym wygrywa Tesla. Samochody tej firmy wyglądają jak najbardziej normalnie, nie są obwieszone niebieskimi wlepkami z błyskawicą, a ich design jest po prostu nowoczesny z dyskretnym dopasowaniem do wymogów napędu elektrycznego. Co ciekawe, zdaje się że niektórzy producenci po części to zrozumieli, ale z kolei przegięli w drugą stronę. Z tego powodu powstają elektryczne wersje zwykłych aut, które mają mniejsze bagażniki od ich spalinowych odpowiedników, a do tego pozaślepiane plastikiem wloty powietrza i różne elepstryczne-stylistyczne wstawki. Niech będzie to na przykład Kia Soul EV.
Zaślepiony wlot powietrza wygląda, jakby ktoś nie wykupił pakietu dodatkowego wyposażenia, w które wchodził grill na masce. W dodatku pojazdy tego typu to idealny przykład jak można zniechęcić ludzi do elektryków. Jak? Bardzo prosto. Oto macie jeden samochód w dwóch wersjach. Jedna jest spalinowa z większym bagażnikiem, zasięgiem 800 km na jednym zbiorniku paliwa i krótkim czasem tankowania – jak to z tankowaniem bywa. Druga wersja ma dziwne zaślepki zamiast wlotów powietrza, mniejszy bagażnik, dwa razy większą cenę i zasięg 250 kilometrów, po których musicie kilka godzin ładować akumulatory, chyba że za dodatkowe kilka tysięcy dokupicie szybką ładowarkę. Do niej jednak musicie mieć garaż. To teraz pytanie: którą wersję wybierze rozsądnie myślący człowiek?
Przyszłość pełna nadziei?
Nie chcę wychwalać żadnej marki, szczególnie że generalnie nie jestem fanem pojazdów elektrycznych, ale ostatnio Audi pokazało kierunek, który mi się podoba. Nowy model marki, pierwszy poważny w segmencie elektryków, jest… no taki… normalny? Mowa o Audi E-tron. Model ten ma to do siebie, że łączy wszystko to, co niezbyt podoba mi się we współczesnej motoryzacji. Nie dość, że jest SUVem, to jeszcze elektrycznym i z pokaźną liczbą pseudo-autonomicznych systemów, mających wyręczyć kierowcę.
Mimo to uważam, że (przynajmniej jeśli chodzi o stylistykę) Audi jest bodaj najlepszym elektrycznym modelem „dla ludu” od dużych koncernów. Nie to, żebym specjalnie lubił stylistykę Audi, która jest do bólu neutralna. Wnikliwe osoby pewnie dostrzegą sporo sprzeczności w moich poglądach – z jednej narzekanie na nudę w designie, a z drugiej skomlenie na oryginalne projekty. Ja widzę jednak dużą różnicę między oryginalne, a usilnie pokraczne. Niemniej wydaje mi się, że droga pokazana przez producenta z Niemiec jest najlepsza. Droga powolnej ewolucji i nie obnoszenia się z innym źródłem energii zasilającym samochód. E-tron mógłby równie dobrze być kolejną ewolucją modelu Q5 i pewnie nikt by nie był zdziwiony.
Czyli jednak można po ludzku? Można bez sztucznej pseudo-nowoczesności i wymuszonego futuryzmu po prostu zrobić auto o innym typie napędu, które pewnie kupią Ci sami klienci, którzy zwykli tak czy siak nabywać pojazdy Audi? Przecież jak tylko pomyśleć, to nigdy w historii motoryzacji nic nie odbywało się nagłym i wymuszonym skokiem, bo ludzie po prostu nie lubią zmian, więc trzeba je wprowadzać powoli. Czy samochody z silnikiem diesla mają nadrukowaną na drzwiach kroplę ropy? Czy może diesle i benzyniaki mają inne kolory karoserii? Cofając się jeszcze dalej, czy pierwsze samochody zaskakiwały swoim kształtem? Nie! Były niemalże dorożkami z doczepionym silnikiem, a zmiany w wyglądzie obejmowały tylko to co konieczne, by maszyna mogła działać.