Dakar 2018: zapowiedź
Zbliża się koniec roku, a więc powoli wygaszane są sezony wyścigowe w najważniejszych światowych seriach. W zamian już zaraz, już za momencik, rozpoczyna się największe wydarzenie świata rajdów cross-country.
Ostatnia edycja rajdu nie należała, przynajmniej wedle mojej opinii, do zbyt udanych. Więcej przeczytacie o niej tutaj, ale w skrócie powiem tylko, że znaczna część imprezy została odwołana przez lokalne powodzie i inne katastrofy naturalne, a reszta odcinków, nieraz w wykonaniu czołowych załóg sprawiała wrażenie dziecinnie łatwych. Chwilami ich jazda zdecydowanie przypominała tą znaną z tras WRC. Dakar słynie z dużo cięższych wyzwań, a w wydaniu 2017 czegoś mu zdecydowanie zaczynało brakować. Ponadto pojawiły się pogłoski o możliwości powrotu „na stare śmieci”, czyli do Afryki.
Teraz wiadomo już, że raczej były to pobożne życzenia fanów klasycznego Dakaru, a nawet jeśli miały mocne podstawy, to nic z tego nie wyszło. Być może powodem jest wzbudzający coraz większe zainteresowanie Africa Eco Race, o którym także ostatnio wspominałem? Niemniej Rajd Dakar na swoją jubileuszową 40. edycję pozostaje w Ameryce Południowej, w której z kolei odbędzie się po raz dziesiąty. Troszkę dziwne, ale zrywając z tradycją impreza wystartuje dopiero 6 stycznia, a nie jak zwykle, czyli zaraz po Nowym Roku. Ważnym osiągnięciem organizatorów jest powrót imprezy na teren Peru. Trasa przebiegać będzie z Limy, wybrzeżem z pętlami po skalistych płaskowyżach, by wjechać do Boliwii przez znane z poprzednich edycji La Paz, gdzie załogi będą miały dzień przerwy. Później zawodnicy udadzą się na słynną pustynię solną Uyuni. Wreszcie dojadą do Argentyny i przemkną przez znane im tereny wokół Salty, by przez San Jouan pomknąć do mety w Cordobie.
Mam jednak nieodparte wrażenie, że z imprezą dzieje się coś poważnego i raczej złego. Przygotowując się do pisania tego tekstu, jak co roku z resztą, przeszukiwałem najodleglejsze i najgłębsze otchłanie sieci. Wierzcie mi, jak co roku informacji było prawdziwe zatrzęsienie, tak od końca zeszłej edycji newsów nie ma prawie w ogóle, a jak są to zdecydowanie niewesołe. Nawet oficjalna strona rajdu nie oferuje zbyt wiele informacji, raczej głównie wspomnienia przeszłości… Z kolei strona Poland National Team zamarła już kilka lat temu. Jest słabo, co tu dużo kryć.
Kontynuując tą najbardziej pesymistyczną zapowiedź Dakaru, jaką do tej pory przyszło mi pisać, wspomnę o oficjalnym komunikacie Peugeota, który potwierdził wycofanie się z rywalizacji wraz z końcem Rajdu Dakar 2018. W dodatku Gerard de Rooy, główna siła sprzeciwiająca się dominacji Kamazów w Dakarze, zapowiedział, że nadchodzącą edycję sobie odpuszcza, na rzecz wspominanego Africa Eco Race, który powoli wyrasta na poważną konkurencję. Co do Peugeota natomiast, sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Koniec ich programu jest po części pokłosiem totalnej dominacji w ostatnich latach i pewnie braku realnej konkurencji. Może to być też wynik jakiejś nowej strategii firmy i generalnego obrażenia się na FIA za nowe zasady gry. Te nowe zasady to nowe regulaminy techniczne Dakaru, mające spowolnić nieco auta typu buggy.
Francuska marka oburzyła się, że są plany by ukrócić jej dominację. Niezbyt te pretensje rozumiem, bo przecież każdej firmie zależy na prestiżu, a ten jest większy przy wyrównanej stawce, choć Dakar i hasło „wygrana w najtrudniejszym rajdzie świata” może być tu wyjątkiem, gdzie dystans od reszty nie gra tak dużej roli, jak na przykład w Formule 1. Generalnie 4 lata temu FIA stwierdziła jakby, że trzeba dać nieco powygrywać francuskim producentom. Przepisy WTCC napisano pod Citroena, za co seria pokutuje do dziś. Przepisy Dakaru zaś zmodyfikowano tak, by dać lekką przewagę autom typu buggy i znaleźć konkurencję dla Mini zespołu X-raid. Skończyło się tak, że Peugeot po sezonie przetarcia wyprodukował samochód, który mógł przegrać tylko sam ze sobą, po usterce lub błędzie kierowcy.
Próbując wyprostować sytuację FIA już zaczyna powielać swoje stare błędy, skacząc z jednej skrajności w drugą. Oto pojawiają się propozycje, by każdy koncern startujący w Dakarze, a więc w sumie też w Mistrzostwach Świata Cross-Country (tak, mają powstać Mistrzostwa, zamiast obecnego Pucharu) MUSIAŁ startować samochodem 4WD napędzanym turbodoładowanym silnikiem benzynowym. Dla mnie jest to kompletna bzdura, niczym nieuzasadniona. FIA zapewne podpiera się argumentem, że buggy ma pozostać tą tańszą kategorią, dzięki której małe prywatne zespoły, będą mogły się zbliżyć tempem do fabryk. Prawda jest taka, że jeśli jakiś producent będzie chciał, to i tak zrobi samochód dystansujący buggy. No chyba, że regulaminy tak mocno ograniczą inwencję inżynierów wielkich koncernów. Wtedy z kolei, żaden duży gracz nie dołączy do tej zabawy.
Sytuacja rajdu Dakar jest więc obecnie nader skomplikowana. Choć już po minionej edycji mówiłem o końcu pewnej ery, to być może ten prawdziwy koniec nadejdzie wraz Dakarem 2018. Najważniejsze jest jednak, że Polacy znów pojawią się na starcie. Nasz kraj reprezentowany będzie m.in. przez Rafała Sonika i Orlen Team z Kubą Przygońskim w składzie.
Teraz pozostaje tylko czekać na imprezę, z nadzieją, że spełni oczekiwania. A co potem? Potem może być różnie, choć Rajd Dakar na pewno będzie trwał. Mam jednak wrażenie, że rok 2017 jest rokiem pewnej rewolucji w świecie motorsportów. Od WEC, przez F1, aż do Dakaru kończą się pewne etapy, a nadciągają poważne zmiany. Zdaje się, że tak jak zmienia się świat, tak zmienić się muszą również sporty samochodowe.