F1: po GP Japonii, przed GP Chin

Tak sobie ten sezon leci i raz się nieco dzieje na torze, jak podczas GP Japonii, a raz nieco więcej poza nim.

No dobra, ale co się dzieje z tym Red Bullem? Przecież, jak sam pisałem, skala afery jak przetoczyła się przez zespół, to nie jest coś, po czym można przybić sobie piątkę przy piwku i zapomnieć o temacie. Afery, która zahaczyła o same szczyty FIA, bo „odważyło się” wytknąć coś Verstappenom. Jak się jednak okazuje… teraz jest cicho. To jednak prawdopodobnie cisza przed burzą i obie strony zwierają szyki, wysyłając jednostki do pracy na tyłach wroga. Raz słyszymy, że Horner ma totalne poparcie jednej strony firmy, a zaraz potem, że klan Verstappenów dzieli i rządzi. Co się tam do końca dzieje – tego nie wie nikt. Myślę jednak, że czeka nas jeszcze jeden, finalny akt. Kiedy? Cóż… to jest ta najciekawsza kwestia. Otóż do kiedy Red Bull Racing jest w formie lub nie ma równoważnego rywala, nic poważnego na pewno się nie stanie. Powód jest bardzo prosty: dlaczego rozwalać zespół, który kosi tytuły? Dlaczego ODCHODZIĆ z zespołu, który daje Ci najlepsze auto w stawce?

Czy to Max wreszcie zdzielił ojca szpadlem przez łeb i powiedział, by przystopował ze swoimi wojenkami, czy to Jos stracił rozpęd, jak zobaczył bezproblemowe dublety targanego aferami RBR, który mimo to jest kilometry przed resztą stawki – ta walka nikomu się nie opłaca. To też jest najdziwniejsze w całej aferze. Po co psuć coś, co jest takie dobre? Jednak jakby się zastanowić… to wszystko jest naturalne. Jeśli zespół nie ma „naturalnych wrogów”, to trzeba tych wrogów sobie stworzyć, choćby wewnątrz. Red Bull miał taka przewagę nad resztą, że normalna praca wystarczyła, by utrzymać innych w szachu, więc niektórzy zaczęli się nudzić i tyle.

Afera RBR mogła wywołać prawdziwe trzęsienie na rynku kierowców, ale ucichła i nie wywołała. Największym ruchem był oczywiście ten Hamiltona. Teraz wszystko co zobaczymy, będzie jedynie jego skutkami. Fernando Alonso był jednym z gorętszych nazwisk pozycjonowanych jako zastępca Lewisa w Mercedesie, czy nawet Maxa w RBR, ale ostatnio podpisał wieloletnie przedłużenie kontraktu z Astonem Martinem. Nando wielu tym zaskoczył, ale być może ma jakiś plan, choć z udanych planów wiązania się z zespołami, to Hiszpan raczej nie jest znany. Teraz z miejscem po Hamiltonie wiązany jest Sainz. Ptaszki ćwierkają, że Carlos ma już podpisany kontrakt na przyszły sezon, ale nie wiadomo z kim. Podobno Merc i Carlos nie mogli się dogadać co do długości umowy. Sainz na pewno chce wieloletnią, ze spokojem występów w topowej ekipie, bez trzęsienia portkami co rok o przedłużenie. Mercedes natomiast na pewno chciał mieć możliwość szybkiego wepchnięcia do F1 swojego juniora.

Jeśli nie Mercedes, to co? Cóż… dla Sainza pozostaje jeszcze jedna mocna, kontrowersyjna opcja: Red Bull. Przyszłość Pereza wciąż jest nieznana. Sainz miałby szansę być lepszym kierowcą od Sergio. Pytanie tylko, czy pogodziłby się z rolą zespołowego skrzydłowego? Panowie już raz występowali w duecie i nie była to współpraca usłana różami. Z drugiej strony – występy w aucie, gdzie najgorsza możliwa pozycja w mistrzostwach to druga, to także niezły wybór, nie? Szczerze wątpię, by Carlos szukał poza tymi dwoma zespołami, bo odstęp reszty stawki jest zbyt duży. Mówi się jednak o tym, że Audi bardzo chce Sainza, by mieć kogoś kto poprowadzi zespół, a Hiszpan na pewno ma ku temu predyspozycje.

Mamy jeszcze np. Albona, który teoretycznie mógłby przeskoczyć z Williamsa do Mercedesa. Tylko, czy chce znów wskakiwać z tą karuzelę? Mamy całe zespoły Alpine, czy Haasa, gdzie wiadomo, że trafią „spadkowicze”, którzy nie załapali się gdzie indziej. Mamy team juniorski Red Bulla, gdzie pozycja Ricciardo jest mocno zagrożona. Powiedzmy sobie szczerze – powrót do juniorów RB z poziomu gdzie Sainz jest obecnie, byłby dla niego spadkiem. Myślę, że ogłoszenie decyzji Sainza dużo wyjaśni na rynku transferowym.

Mamy wreszcie wyścigi (tak!). Ten całkiem ciekawy w Japonii, gdzie przez chwile myśleliśmy, że taktycy Ferrari znaleźli wreszcie swoją piątą klepkę. Potem jednak okazało się, że to nie taktycy, a Leclerc (jak kiedyś Sainz) w trakcie jazdy wymyślał i proponował strategię na poprawę jego sytuacji w wyścigu. Czaicie? Kierowca widzący 200 m do przodu i 50 m do tyłu, do tego prowadzący bolid jednomiejscowy na jednym z bardziej intensywnych torów w kalendarzu, układa w trakcie jazdy lepsze strategie, niż zespół dedykowanych do tego ludzi siedzących przed komputerami z dostępem do pierdyliarda danych. Dział taktyczny Ferrari wciąż zadziwia swoją niekompetencją, a kierowcy wręcz przeciwnie.

W Mercedesie tymczasem mamy „starego człowieka co chyba może” oraz… no… Russella. Serio – Lewis zgłaszający przez radio do zespołu, że sam chętnie ustąpi miejsca na torze zespołowemu koledze, to chyba ostatnie czego spodziewałem się od niego usłyszeć. Żaden, ŻADEN kierowca F1 w swoim prime nie jest graczem zespołowym. Jest zadufanym w sobie samolubem, który chce, by świat koncentrował się i kręcił w okół niego. To nie znaczy, że Ci ludzie nie mają empatii, czy nie rozumieją co robią. Przeciwnie – świetnie zdają sobie z tego sprawę i właśnie dlatego to robią. Wiedzą, że teraz jest ich szansa i muszą ją wykorzystać. Choć poza bolidem są normalnymi, uśmiechniętymi ludźmi, to gdy wsiadają, stają się kimś zupełnie innym. Verstappen, Vettel, Hamilton, Alonso, Senna, Schumacher i inni. Za kółkiem byli maszynami do rozgrywania rywalizacji pod siebie. Czy to Multi 21 Vettela, czy słynne kolizje Senny z Prostem na Suzuce. I choć Alonso, czy Hamilton dalej są świetnymi kierowcami, to już nie są tymi killerami, jakimi byli wcześniej. Nie ten temperament i emocje. Dobrze to i źle, ale zarazem potwierdza, że w Lewisie coś pękło. Czy odżyje w Ferrari? Cóż, włoski zespół znany jest ze zdolności łamania nawet najmocniejszych charakterów…

Mamy Red Bulla, mamy F1, a potem mamy F…ajtłapy z Saubera i Williamsa. Serio te zespoły nie są totalnym pośmiewiskiem F1 tylko dlatego, że jest nim Alpine, więc poprzeczka zawieszona jest niezwykle nisko. Niemniej czy to Sauber, który z dumą zszedł w sezonie 2024 z czasem pitstopu z 40 sekund na 5, czy Williams który ma półtora monokoku na sezon. Te zespoły nie są obniżeniem standardów F1, ale Andretti by był? Serio? Dlatego też wspominałem o Albonie, który mógłby chcieć zwiać z zespołu, który wciąż nie potrafi przygotować na sezon bolidów i choćby jednego kompletu części zapasowych.

Przed nami weekend sprinterski GP Chin. Verstappen mówi, że to zły wybór. Ja mówię, że bez przesady. Tor w Szanghaju jest jednym z tych ciekawszych, wśród „nowych” obiektów. Jeśli gdzieś ten sprint ma się udać, to może właśnie tu?

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading