Cena ekologii, cena postępu

Ja serio nie jestem przeciwnikiem pojazdów elektrycznych jako takich. Jestem przeciwnikiem oszukiwania opinii publicznej i wymuszania sztucznej transformacji wybranej przez urzędników, zamiast po prostu najlepszego rozwiązania na rynku.

Niestety motoryzacja elektryczna, w tej ostatniej, najważniejszej kategorii, poległa na całej linii. Nie jest najlepszym rozwiązaniem problemów środowiskowych, jest za to rozwiązaniem pewnych problemów geopolitycznych, o których nikt wprost mówić nie chce (uzależnienie od ropy, a więc państw, które ją wydobywają). Szkoda jednak, że przy tym powoduje problemy ekonomiczne, społeczne i… no… jakby to powiedzieć… kolejne problemy ekologiczne.

No ale twardo w nią idziemy. Dlaczego? Bo ktoś w jakimś budynku stwierdził, że teraz będzie dofinansowana, więc ludzie których stać na DROŻSZE samochody elektryczne, mogą sobie na nich zaoszczędzić. Taka zapomoga dla bogatych. Logiczne, nie? Zapomogi się pokończyły, skończyło się zainteresowanie elektrykami. Niestety pieniądze nie mogą być pompowane wiecznie, a problemów elektryków nie rozwiązał nikt. Zasięgu, szybkości ładowania, wydajności sieci energetycznych, czy choćby tego, jak ładować 50 aut w jednym bloku mieszkalnym, gdzie wszyscy parkują na ulicy.

To jednak nic, bo coraz więcej dowiadujemy się o (dotychczas) skrzętnie ukrywanych problemach elektryków. Zacznijmy od tego, że ostatnie badania dowodzą, iż 78% wszystkich mikroplastików w środowisku pochodzi z opon samochodowych. To poważny problem. Skoro wreszcie ktoś powiedział to głośno, to trzeba się zmierzyć z dylematem moralnym: czy można mówić, że czyścimy atmosferę z CO2, jednocześnie przyznając, że celowo trujemy ją czym innym?

Dlaczego to tyczy się elektryków? Ano dlatego, że im samochody elektryczne stają się popularniejsze, tym więcej jest ludzi niezadowolonych ze zużycia ogumienia. Niezadowolonych także z tego, że sprzedawca nie poinformował ich o tych różnicach. Innymi słowy Pan w salonie Forda, nie mówi Ci sprzedając Mustanga Mach-E, że zużyje on opony 5x szybciej, niż Focus ST X. Ważne, by sprzedać elektryka i wyrobić korporacyjne normy sprzedaży.

No dobra, ale dlaczego elektryki tak zużywają opony? Pierwszy temat jest dość prosty: masa, z którą ogumienie musi sobie radzić. Będę pastwił się nad Fordem, więc wróćmy do aut tej marki. Mamy SUVa średniej wielkości, czyli ok 4,5 metra. W tej kategorii nowy Ford Kuga w narożniku spalinowym. Narożnik elektryczny, to Explorer EV. Waga? Kuga waga średnia, czyli 1,5 tony. Explorer? No już waga ciężka, bo niemal 2,4 tony. Prawda jest taka, że Explorer jest nawet ciut mniejszy od Kugi, a ma prawie 60% większą masę.

Kilogramy to tylko jedna ze składowych, z którą muszą radzić sobie opony dla elektryków, ale niosą za sobą sporo konsekwencji. Elektryki mają bowiem dwie cechy, którymi się szczycą na tle aut spalinowych: ciszę na pokładzie i właściwie stały moment obrotowy w całym zakresie pracy, a więc pełną moc dostępną na każde zawołanie kierowcy. Moment dobrze wiemy jaki ma skutek dla opon – elektrykiem z założenia jeździ się dość dynamicznie, bo szybkie przyśpieszanie jest po prostu fajne 😉 . Opony to oczywiście zarzyna. Jednak to cisza jest problemem i to co się z nią wiąże. Mamy bowiem oponę, która ma przenieść dużo większy moment, wytrzymać o połowę większe obciążenie, a do tego jeszcze zapewnić poziom hałasu niższy, niż u spalinowych odpowiedników. Totalna cisza w elektrykach, po prostu potęguje wrażenie hałasu od opon. Na hałas generowany wpływ ma jeszcze jedna ważna dla elektryków rzecz – opory toczenia. Tu już nie walczy się wyłącznie o decybele, ale rzecz dla elektryków kluczową, czyli zasięg.

W naturze nie ma cudów, więc by stworzyć opony spełniające tak wygórowane warunki, coś trzeba poświęcić. Co poświęcają producenci ogumienia? Oczywiście to, co im się najbardziej opłaca – żywotność. Przecież łatwiej pochwalić się niezwykłą ciszą jaką zapewnianą opony, niż mówić, że w zamiana za ciszę wytrzymają Ci rok na aucie. Tak – ROK! W Stanach znane są przypadki, gdzie posiadacze aut elektrycznych np. marki Rivian raportowali, że zmiana ogumienia to u nich kwestia 6000 mil, czyli niemal 10 000 km. W Tesli 3 jest nieco lepiej, bo opony (wedle użytkowników) wytrzymują średnio do 48 000 km. Dla jasności – to jest GÓRNA granica. Dla porównania: opony letnie do typowego auta benzynowego wytrzymują do 80 tysięcy km.

Ktoś powie – jasne, ale coś za coś. Większy moment przenoszony na koła, to musi być też większe zużycie. Oczywiście, tylko jest jedno ALE: opony do elektryków, a więc konstrukcje spełniające wszystkie powyższe kryteria, są średnio 50% droższe od odpowiedników dla spaliniaków.

Podsumowując: mamy półtora raza droższe opony, które wytrzymują minimum dwa razy krócej, a przy tym używają coraz bardziej zaawansowanych materiałów, by spełnić stawiane im wymagania. Teraz – skoro wystarczają na średnio 2x krócej, a niemal 80% mikroplastików w środowisku pochodzi z opon, dla mnie oznacza to ogromny problem. Prawda?

Tylko jakoś o nim cicho. Mimo wszystko ja z niecierpliwością czekam aż weganie z Greenpeace przykleją się do parkingu przed salonem Tesli i będą skandować „Chrońcie nasze dzieci przed mikroplastikami z elektryków! Zostawcie dorsze w morzach i oceanach, nie faszerujcie ich tą chemią!”. Doczekam się? Szczerze wątpię. Zamiast tego mamy producentów opon, chwalących się „zielonymi” oponami, których produkcja jest zasilana ze źródeł odnawialnych. No i wszyscy zadowoleni.

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading