F1 GP Brazylii 2023

GP Brazylii 2023 zdecydowanie zapewniło emocje, nawet pomimo bycia tym dziwnym weekendem sprinterskim. Duża w tym zasługa toru, bo Interlagos zawsze produkuje ciekawe wyścigi i zdaje się też być jednym z torów, pasujących pod sprinty.

Rozgrzewka z nutka zaskoczenia

Ponieważ był to weekend sprinterski, treningów nie było wiele. Jedyny rozegrany zdominowali kierowcy Ferrari, co jednoznacznie wskazywało, że jego wyniki mają się nijak do rzeczywistej formy zespołów. Dość powiedzieć, że Max Verstappen legitymował się 16. czasem w sesji i właściwie wszystkie zespoły wyjechały na twardych oponach, by się ich jak najszybciej pozbyć. Niemal od razu potem przyszły kwalifikacje i każdy patrzący w górę wiedział, że będą one nie tylko wyścigiem z czasem, ale też z pogodą. Nad Interlagos nadciągały granatowo-czarne chmury.

Wraz z kwalifikacjami układ stawki powrócił do znanej już normy. W Q1 odpały zespóły AlphaTauri i Alfa Romeo oraz Williams Sargeanta. W Q2 odpały Haasy, Alpine, i Albon. Q3 rozpoczynało się już w półmroku i kierowcy mieli de facto jedno okrążenie, przed nadejściem ogromnego frontu burzowego. Najlepiej z tego zadania wywiązał się Verstappen, drugi czas wykręcił Leclerc, choć do Maxa zabrakło aż 0,3 sekundy. Cały drugi rząd zajęły natomiast Astony, co było małą sensacją. Piastri jechał świetne okrążenie, ale skopał je w ostatnim zakręcie. Przy okazji wymusił przyhamowanie na Perezie, więc czasy obu Panów były do pominięcia. Dosłownie kilkadziesiąt sekund później zaczęło padać. Przyszła potężna wichura, niebo rozświetlały błyskawice, a chmury były tak czarne, że Alonso zakomunikował przez radio: „To jest noc!”. Wywieszono czerwoną flagę i niemal od razu poinformowało, że sesja nie zostanie wznowiona.

Następną sesją tego dziwnego weekendu sprinterskiego były… no, znów kwalifikacje, tylko że do sprintu. Też było całkiem ciekawie. Taki Ocon na przykład wpakował się w Alonso ustępującego miejsca, po czym obciążył Fernando winą, czym wywołał globalne rozbawienie. W ostatniej sesji natomiast, właściwie każdy zawodnik miał tylko jedno okrążenie mogące się liczyć. Najlepiej z zadania wywiązał się Norris, po raz kolejny potwierdzając świetną formę McLarena. Drugi był Verstappen, przed Perezem, dwoma Mercedesami i Tsunodą!

Pierwsza ćwiartka wyścigu

Sprint rozpoczął się od przywrócenia porządku we wszechświecie. Już na dojeździe do pierwszego zakrętu Verstappen wyprzedził Norrisa i popędził dalej jako lider. Lando nie dawał jednak za wygraną i całkiem nieźle utrzymywał stratę dwóch sekund do kierowcy Red Bulla. Najwięcej jednak działo się za liderami. Tam wałczyły Mercedesy, Ferrari oraz Astony odrabiające straty po kwalifikacjach do sprintu. Tempo Mercedesa początkowo wydawało się całkiem niezłe, ale czarne bolidy szybko zżerały opony. Finalnie Russellowi udało się dowieźć czwartą lokatę, natomiast Hamilton musiał uznać nie tylko wyższość zespołowego kolegi, ale też Leclerca, a nawet Tsunody! Astony robiły co mogły i niemal z końca stawki Alonso ze Strollem dopchali się na miejsca 11. i 12.. W sprincie nie odnalazł się Piastri, który nie potrafił wykorzystać na Interlagos pełnego potencjału McLarena. Oscar skończył tam gdzie zaczął, czyli na dziesiątym miejscu.

Po sprincie Verstappen stwierdził, że właściwie w ogóle nie musiał cisnąć, by utrzymać przewagę nad Norrisem. Można się było więc spodziewać, że wyścig dostarczy emocji, ale jedynie w walce o dalsze pozycje.

Wyścig właściwy, a właściwie nieco chaosu

No i dostarczył, ale na początku głównie za sprawą kraksy. Leclerc nie mógł wziąć udziału nawet w niej, bo jego Ferrari zawiodło jeszcze na okrążeniu rozgrzewkowym. Po starcie zaś kanapka z HAASów i Williamsa Albona spowodowała niezły chaos. Już na dojeździe do pierwszego zakrętu odpadli więc Albon i Magnussen. Jakby tego było mało wypadając z toru zahaczyli tył bolidu Piastriego, a podskakująca opona wirującego Williamsa, skasowała tylne skrzydło w AlphaTauri Ricciardo. Doliczając do tej grupy Leclerca mieliśmy poza rywalizacją już pięć bolidów, a stawka nie przejechała nawet jednego okrążenia!

Krótko po wyjeździe Safety Cara sędziowie wywiesili czerwoną flagę. Nie do końca rozumiem tą decyzję. Kiedyś w podobnych sytuacjach jechał samochód bezpieczeństwa a stewardzi sprzątali. W tym konkretnym przypadku, całą strefę wypadku można było bezpiecznie ominąć przez aleję serwisową – taki manewr już wielokrotnie był stosowany. Teraz niemal co wyścig mamy czerwoną flagę. Why?

Tak, czy siak, warunki czerwonej flagi pozwoliły zespołom podjąć próbę ożywienia uszkodzonych bolidów. Przez chwilę nawet Leclerc, przez swoją mowę ciała, zdawał się mieć nadzieję, że jego skasowane Ferrari da się posklejać. Szybko jednak się poddał, skoro nawet sam musiał szukać drogi do boksów przez pagórki na torze – nikt z obsługi toru się nim nie zainteresował.

Chwila nadziei dla naiwnych

Tymczasem bolidy Ricciardo i Piastriego zostały posklejane na restart i ruszyły do rywalizacji. Wtedy też Norris dał światu chwilę zachwytu i nadziei, że w sezonie 2023 zobaczymy realną walkę o prowadzenie wyścigu między Verstappenem, a kimkolwiek innym. Lando zbliżył się do Maxa z użyciem DRS, zaatakował, a Max musiał się bronić! Zabrakło 2-3 metrów i choć przez ten ułamek sekundy mielibyśmy nowego lidera. Czy to wysiłek Lando, czy zabawa nudzącego się Verstappena – nie wiem. Pewne jest, że chwilę później urzędujący Mistrz Świata stwierdził, że koniec tych rozrywek i zaczął konsekwentnie odjeżdżać rywalowi.

Za dwójką liderów jadących w innym świecie, dość bezpiecznie podążał także Alonso, choć z tyłu muskuły prężyły Mercedesy i Perez. Russell zdawał się być szybszy od Hamiltona, ale na pytania o grę zespołową, kierowane przez radio, dostawał odpowiedzi znane raczej z Ferrari – „dyskutujemy nad tym”. Panowie dyskutowali tak skutecznie, że nie dali George’owi żadnej odpowiedzi. Russell zajechał swoje opony za kolegą zespołowym i zamiast go gonić, potrzebował DRSu od Hamiltona. Pomocy w tym temacie także nie otrzymał i po pierwszych zjazdach Perez miał już Mercedesy za sobą i ruszył w pogoń za Alonso.

Stary człowiek, a może i to jak!

Na przedzie McLaren próbował wszystkiego, ale wszystko to było wciąż za mało na Verstappena. Przewaga wyłącznie rosła, Norris proszony przez radio by cisnął, odpowiadał „przecież to robię”. Ozdobą wyścigu okazała się jednak walka Pereza z Alonso. Meksykanin w końcówce wyścigu doszedł Fernando. Ten jednak przez dłuższy czas umiejętnie odpierał ataki rywala, dysponującego najlepszą maszyną w stawce. W końcu, na przedostatnim okrążeniu, Perez dopiął swego i wyprzedził Nando w pierwszym zakręcie.

Wszyscy myśleli, że już jest pozamiatane, włącznie z Hiszpanem. Wtedy jednak Sergio popełnił drobny błąd w wejściu w pierwszy zakręt ostatniego okrążenia.Błąd pewnie także nieco wymuszony przez Nando, który wciąż był w stanie trzymać się bardzo blisko. Alonso od razu wyczuł okazję i przygotował atak w czwórce. Tam niemal wepchnął się po wewnętrznej dohamowując w ostatniej chwili, wykorzystał całą szerokość toru odbierając możliwość kontry rywala na wyjściu i odzyskał pozycję! Sergio nie dawał za wygraną i wiedząc, że ma pod sobą najszybsze auto w stawce, przygotował atak na finalnym podjeździe prostą startową. Alonso robił co mógł i Panowie wpadli na metę niemal równocześnie, rozdzieleni raptem o 53 tysięczne sekundy! Publika szalała, ludzie przed telewizorami (w tym ja 😉 ) także! Co to było za ściganie! Co za emocje! Co ma w sobie ten tor, że zawsze podobne oferuje? Nie wiem, ale Interlagos jest obiektem, na którym działa wszystko, nawet F1 w latach skrajnej dominacji Verstappena!

Teraz czas na płatne pokazy mylnie nazywane wyścigiem, czyli GP Las Vegas 😉 .

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading