Film: Ferrari 312B
Szesnastego kwietnia w sieci Multikino, w kilkunastu miastach polski, odbył się pokaz filmu „Ferrari 312B”. Miałem przyjemność być na tym pokazie i zapraszam was do zapoznania się z moimi wrażeniami z seansu.
„Ferrari 312B” to coś pomiędzy reportażem a dokumentem. Jak nietrudno się domyślić film traktuje o bolidzie F1 Ferrari o oznaczeniu jak w tytule. Z dokumentu dowiecie się, że model 312B był pod wieloma względami przełomowym dla Ferrari. Wprowadzono go w 1970 roku po wielu latach kryzysu w zespole, który od zwycięstwa w klasyfikacji generalnej w 1964 roku, przestał być siłą, z którą trzeba się liczyć. Nowy pojazd skonstruowany przez prawdziwie włoskiego inżyniera Mauro Forghieri’ego, człowieka nieobliczanego, nieokiełznanego i rzucającego dziesiątkami różnych pomysłów na minutę, miał znów wynieść Ferrari na szczyt świata motorsportów. Model ten, w wielu odmianach, używany był aż do 1975 roku, kiedy to wprowadzono podwozie 312T, bazujące na odmianie 312B3. Podwozie 312T dało Ferrari aż cztery tytuły w klasyfikacji konstruktorów i trzy w klasyfikacji kierowców. Bez bazy jaką było 312B i doświadczenia wyniesionego z tej konstrukcji, prawdopodobnie podobny sukces nie byłby możliwy.
Choć 312B nie dało włoskiej marce żadnego tytułu, to wprowadziło ją na powrót do walki o najwyższe lokaty w F1. Najsłynniejszym sezonem z jego udziałem był ten w 1970 roku. Wszystkich emocjonowała wtedy rywalizacja Jochena Rindta w Lotusie, Jackiego Stewarta w samochodzie March i kilku kierowców, regularnie próbujących im zagrozić. W pierwszej części sezonu Ferrari borykało się z problemami technicznymi w ich nowym samochodzie, tymczasem Rindt gdzie się nie pojawił – tam wygrywał. Od GP Holandii na torze Zandvoort do włoskiego zespołu dołączył Szwajcar Clay Regazzoni, startujący u boku Jacky’iego Ickx’a. Od tej chwili wszystko zaczęło się układać. Punktem zwrotnym całej rywalizacji okazało się GP Włoch. Podczas kwalifikacji w tragicznym wypadku zginął Jochen Rindt. Coś co reszcie stawki wydawało się wręcz nierealne. Mimo tego, jak to zwykle bywało w historii F1, dzień później wyścig wystartował. Ferrari wystawiło aż trzech kierowców, by zwiększyć swoje szanse na zwycięstwo w domowym GP. Dość szybko w wyniku problemów technicznych wycofało się dwóch z nich, a na placu boju pozostał Regazzoni, jadący swój piąty wyścig w F1, nie mający jeszcze żadnego zwycięstwa na koncie. Clay wyszedł na prowadzenie i zdołał utrzymać za sobą Jackiego Stewarta, który jadąc tuż za plecami Ferrari, cały czas szukał miejsca by je wyprzedzić. Szaleństwo tifosi było niewyobrażalne. Od tego momentu 312B zaczęło być pretendentem do tytułu. Mimo późniejszych dwóch wygranych Jacky’iego Ickx’a nie zdołał on odrobić straty do Rindta, który przez pierwszą część sezonu wypracował ogromną przewagę. Po dziś dzień Jochen Rindt zostaje (na szczęście) jedynym mistrzem F1, który zdobył tytuł pośmiertnie.
Film opowiada całą tą historię, jako wplecioną w główny wątek, którym jest odbudowa jednego z czterech powstałych egzemplarzy modelu 312B1. Były kierowca F1 Paolo Barilla podejmuje się tego wyzwania, z zamiarem startu samochodem w Historycznym Grand Prix Monako. Odbudowa przebiega pod czujnym okiem inżynierów z tamtych lat, w tym samego konstruktora – Mauro Forghieri’ego. To niesamowita podróż w czasie do epoki, kiedy samochody były konstruowane z użyciem młotka i ręcznych narzędzi, a jedyne ich rysunki techniczne istniały na papierze. Kiedy inżynierowie potrafili ustawiać każdy parametr pracy silnika jedynie na słuch, co z resztą powtarzali także przy renowacji. Każdy z nich podchodzi do samego samochodu i jego odrestaurowania skrajnie emocjonalnie, dając świadectwo jakimi są pasjonatami swojej pracy. Sama renowacja jest czystym rzemiosłem ludzi, mających tak niesamowity fach w rękach, jakiego dziś już się nie spotyka. To prawdziwi artyści w swojej dziedzinie, nie jacyś tam „po prostu mechanicy”. Jak artyści też, emocjonalnie wypowiadają się o swoim dziele. Z resztą o całej marce Ferrari, dając widzom poczuć, z czego tak naprawdę wynika siła firmy i jak szanowana jest ona przez praktycznie wszystkich. Trzeba tu zaznaczyć, że wypowiada się nie byle kto, bo w film wpleciono fragmenty wywiadów z samym Enzo Ferrari, ale też Stewartem, Laudą, Ickx’em, Hillem i innymi.
Trudno w słowach opisać „Ferrari 312B”. To pod wieloma względami coś dla fanatyków mechaniki, potrafiących docenić prawdziwych rzemieślników przy pracy. To coś dla fanów wyścigów i Formuły 1, którzy będą rozpływać się przy dźwięku płaskiego silnika dwunastocylindrowego (to nie boxer!). To wreszcie coś dla fanów historii i ludzi prawdziwie oddanych swojej pasji. Podsumowując: jeśli tylko będziecie mieli okazję obejrzeć, szczerze zachęcam. Szkoda, że na seansie oprócz mnie było może z 10 osób, bo takich filmów potrzeba nam więcej na wielkim ekranie.