A leku na kryzys wciąż brak

Hamilton spokojnie podróżujący po zwycięstwo w Kanadzie.

Nieważne jak bardzo ciekawym torem by nie był Circuit Gilles Villeneuve w Kanadzie, jak wiele wyprzedzań nie miałoby miejsca w trakcie wyścigu, jak spektakularnego pościgu nie próbowałby Vettel czy jak równą jazdą nie popisywaliby się Rosberg i Hamilton, nic nie jest już chyba w stanie ukryć potężnego kryzysu na zapleczu Formuły 1, którego jesteśmy świadkami. Skoro już nawet tory zawsze gwarantujące emocjonujące wyścigi nie są gwarantem takowych, a oglądamy jedynie rywalizację „całkiem OK”, po czym wracamy do czytania postanowień władz zarządzających sportem, to ktoś powinien się tu naprawdę puknąć w głowę. Tyle, że nikt nie zamierza.

No dobrze, ale nim (znów) wyleję swoje żale, zacznę jednak od części sportowej. Tu bez wątpienia od początku weekendu GP znów królowały Mercedesy, świetnie spisujące się już od pierwszych treningów. Za ich plecami było Ferrari utrzymujące bezpieczny margines nad resztą stawki, ale znów niepotrafiące dorównać Srebrnym Strzałom. Cieszyły niezłe czasy Williamsa, któremu najwyraźniej Monaco po prostu nie pasowało, a także zaskakujące wyniki Lotusa. Zaskakująco dobre oczywiście.

Kwalifikacje sypały niespodziankami już od Q1. Tam odpadli m.in. Vettel po problemach z zespołem napędowym, a także Massa. Do kwalifikacji w ogóle nie przystąpił Button, którego usterki silnika nie udało się naprawić na czas, Alonso natomiast wszedł do Q2. Dalej zaskoczeń już nie uświadczyliśmy. Pole position pewnie (o pół sekundy!) dla Hamiltona przed Rosbergiem. Za nimi Kimi z najlepszym wynikiem kwalifikacyjnym w sezonie, choć po jego minie na konferencji prasowej, można by pomyśleć, raczej o najgorszym 😉 .

Poprawki Hondy nie zdały się na wiele.

Wyścig wystartował dość spokojnie i bez większych przeszkód, czy kolizji. Hamilton od samego startu zaczął swoim tempem uciekać reszcie stawki. W ślad za nim podążył Rosberg starający się dotrzymać tempa i Raikkonen. Sebastian Vettel od samego startu zaczął ostro przedzierać się do przodu, choć nie raz miał problemy z wyprzedzaniem nawet przy użyciu DRS, choćby przy walce z Alonso, która gdyby nie ww. system dający przewagę atakującemu, mogłaby trwać dużo, dużo dłużej. Jeszcze przed startem wiadomo było, że regulaminowe 100kg paliwa, zatankowane w bolidach, będzie ilością problematyczną. Skutkiem tego były kuriozalne komunikaty przez radio, których mogliśmy słuchać, o konieczności oszczędzania paliwa przez kierowców. Kuriozalne było to, iż dostawali je od zespołu już nawet w połowie rywalizacji. Fernando Alonso nie mógł przyjąć takiego stanu rzeczy do świadomości i wprost odpowiedział zespołowi, że oszczędzać nie będzie, bo chce się ścigać. Trudno odmówić mu racji, gdyż oszczędzanie paliwa nie ma sensu, skoro bolidy McLaren-Honda wciąż nie dojeżdżają do mety w wyniku usterek zespołu napędowego, co miało miejsce i w miniony weekend.
W opozycji do paliwa bezproblemowe okazały się opony, które umożliwiły w Kanadzie jazdę zaledwie na jeden pitstop. Po nim zresztą problemy dopadły także Mercedesa, którego kierowcy musieli oszczędzać już nie tylko paliwo, ale i hamulce. W całym tym zamieszaniu nieźle odnalazł się Rosberg, który zbliżał się do Hamiltona. Raikkonen natomiast po swoim błędzie stracił najniższy stopień podium i podróżował czwarty, lecz bez szans na odzyskanie pozycji. Tymczasem z tyłu zbliżał się Vettel, który po kilku ładnych walkach przebił się ostatecznie na piątą pozycję. Za jego plecami podróżował Massa i (tu zaskoczenie godne odnotowania w kronikach) Pastor Maldonado jadący poprawny i równy wyścig bez wpadek, co w połączeniu z dobrym tempem Lotusa wywindowało Wenezuelczyka w klasyfikacji. Podobnym osiągnięciem nie może pochwalić się jego kolega z zespołu. Grosjean bowiem jechał równie dobrze, jednak w sposób dość typowy popsuł swój wyniki przecinając oponę o bolid Manora, a następnie obciążając winą przez radio, w sposób dość dziecinny, konkurenta. Na szczęście sędziowie działali w Kanadzie wyjątkowo sprawnie i sprawiedliwie rozdali kary, co skłoniło Francuza nawet do przeprosin po wyścigu.

Rosberg mimo zbliżenia się do Hamiltona na odległość około sekundy nie był w stanie zaatakować, być może pomogły tu też komunikaty zespołu wydawane obu kierowcom, o konieczności oszczędzania bolidów. Pierwszy finiszował więc dublet Mercedesa, z Bottasem na 3. stopniu podium. Potem Raikkonen z lokatą „na pudle” straconą na własne życzenie po błędzie i następnie Vettel. Massa z pomocą przewagi bolidu dojechał szósty, dziesięć sekund przed Lotusem Maldonado.

Lotusy spisywały się zaskakująco dobrze.

Wyścig można zaliczyć do ciekawych, ale nie oszukujmy się – nazwanie go wulkanem emocji byłoby delikatnym rozminięciem się z prawdą. Wulkanem takim był za to Alonso, który także po wyjściu z bolidu nie omieszkał wyrazić swojego niezadowolenia z obecnego stanu rzeczy, nie tylko jeśli chodzi o formę jego zespołu, ale i kształtu regulaminu F1, który zmusza nie do ścigania, ale do oszczędzania paliwa. Tu powoli przejdę do drugiej i zarazem ulubionej części moich wypocin, czyli narzekania.

Słychać ich co nie miara i nie jestem jedynym autorem krytyki, a tylko pojedynczym głosem wśród setek tysięcy, a może i więcej. Dźwięk silników, ogromne koszty, które podobno miały zostać ucięte, a ma się to nijak do nowych jednostek napędowych, dziwne pomysły z podwójną punktacją, rezygnacja z klasycznych europejskich imprez, a promowanie na siłę wyścigów w nowych lokalizacjach, zatracenie walorów sportowych na rzecz biznesu i dogadzania sponsorom, korporacjom i innym. Dla kontrastu organizowane są ogólnoświatowe ankiety pism branżowych, dawane do wiadomości włodarzom F1, pokazujące niezadowolenie ludzi, z którymi robi się… nic. Teraz powoli dochodzimy do sedna. Otóż ja sam często opluwałem Berniego i FIA za kierunek w jakim zmierza F1 i są oni oczywiście za to po części odpowiedzialni. Fakty są jednak takie, że obecnie Formułą 1 kieruje tak naprawdę Grupa Strategiczna powołana w 2013 na mocy porozumienia między FIA, a właścicielem praw do F1, czyli szeroko pojętą grupą kapitałową CVC (o ile się nie mylę). Ta oto Grupa Strategiczna ma, przynajmniej w założeniach, za zadanie decydować o strategii biznesowej i sportowej, generalnie o kierunku obieranym przez królową sportów motorowych. Grupa podzielona jest równo, celowo nie używam słowa sprawiedliwie, na trzy części, z której każda ma po sześć głosów. Pierwsza część należy do FIA i reprezentowana jest zawsze tak naprawdę przez jedną osobę. Druga należy do grupy kapitałowej CVC i podobnie zwykle reprezentuje ją tylko jedna osoba z siłą sześciu głosów. Trzecia część i zdecydowanie najciekawsza, należy do teamów F1. Jak podzielono sześć głosów pomiędzy całą stawkę F1 zapytacie? Bardzo prosto. Sześć głosów oddano reprezentantom sześciu zespołów: Ferrari, Mercedesa, Red Bulla, McLarena, Williamsa oraz „najlepszego z reszty”, którym w tym momencie jest Force India. Oznacza to ni mniej ni więcej, że zespoły środka i tyłu stawki są wyeliminowane z jakiegokolwiek wpływu na przyszłość sportu.

Konsekwencje wspomnianego układu idą jednak znacznie dalej. Otóż o ile FIA i CVC mają swoje jedno i spójne zdanie, to zespoły są podzielone. Z resztą – zawsze będą. Oto bowiem mamy reprezentantów 6 różnych ekip, mało tego sześciu różnych firm, czasem ogromnych koncernów motoryzacyjnych, które zawsze będą walczyć o przepchnięcie ustaleń na swoją korzyść, ze względu na korzyści tak sportowe, jak i marketingowe, czy finansowe. Niemal zawsze interesy wszystkich tych zespołów będą zupełnie rozbieżne. Zbierając to co powyżej w jednym zdaniu – nigdy się nie dogadają. Mechanizm jak widać jest idiotyczny, a jego nieskuteczność pokazały wydarzenia minionego roku, ale także i ostatnich dni. Nad sprawą powrotu tankowania w wyścigu pochylono się rzetelnie i wyliczono, że mimo chęci, nie ma zgody, gdyż powrót tankowań oznaczałby wydatek „na dzień dobry” dla każdego zespołu około miliona Euro i nieco mniejsze w kolejnych sezonach. Ponadto statystyki pokazały zwiększenie ilości wyprzedzań na torze, po zniesieniu dotankowywania, a jeszcze przed erą DRS. Dla odmiany niemal bez zastanowienia przepchnięto tak kretyńskie pomysły jak podwójna punktacja w wyścigu kończącym sezon, z czego potem szybko się wycofano.
Czołowe zespoły, będące w składzie Grupy Strategicznej, dobrze dbają o swoje interesy i jednym z ich celów, także biznesowych, jest zamienienie F1 w sport kilku ekip, czyli bolidów fabrycznych Ferrari, Mercedesa, McLarena itp. oraz bolidów sprzedanych przez te ekipy prywatnym właścicielom tak, aby zewnętrzne zespoły nie miały racji bytu, a oni mieli większy zwrot wydatków. Podobno to korzyści dla obu stron, jakoś jednak ich nie widzę, a przede wszystkim brak tu korzyści dla sportu.

Kimi za swój błąd obwinia oprogramowanie jednostki napędowej.

Ciekawe, a może raczej tragiczne, jest to, że w historii motorsportów były już podobne wpadki. Formuła CART, potem ChampCar upadła właśnie przez zadufanie wielkich marek, którym oddano zbyt wielką władzę nad dyscypliną, co zakończyło się przepychankami wielkich koncernów, odcięciem się od klas pokrewnych i w konsekwencji upadkiem całego sportu, ale nie tylko. W USA koniec CART zrujnował sport motorowy w kraju, który poważnie podupadł, wielkie firmy straciły do niego zaufanie, a tym samym zainteresowanie, a wraz z wielkimi firmami zniknęły wielkie pieniądze. Najlepiej owy kryzys przetrwał NASCAR, który dziś jest czołową klasą wyścigową USA, o CART tymczasem nikt już nie pamięta, że swego czasu konkurował z F1 o prym topowej klasy open wheel na świecie.

Graeme Lowdon, prezes Manora i przedsiębiorca z ogromnymi sukcesami na koncie, powiedział o Grupie Strategicznej F1:
Strategia jest bardzo ważna dla każdego biznesu i każdego przemysłu, a także dla każdej grupy biznesowej. Strategia, czyli: ustalanie celów, zadań, ustalanie strategi, ocenianie ich, potem tworzenie planu strategii, który można następnie jasno przedstawić, nie jest łatwym zadaniem. Wiele ogromnych firm nie robi nic poza poświęcaniem czasu na analizowanie i ocenianie swoich strategii.

To nie jest coś co można osiągnąć podczas godzinnego spotkania gdziekolwiek. Nie wystarczy nawet jeden cały dzień, czy coś podobnego. To trudna praca, trudne zadanie, nawet jeśli jest realizowane poprawnie. Organizowanie grupy by wspomóc ten proces to nawet dobry pomysł, ale – i nie jest to krytyka, lecz obserwacja – nie wygląda na to by Grupa Strategiczna tworzyła jakąkolwiek strategie, a więc to po prostu nie działa...”

Gdzieś indziej, bodaj na blogu Jamesa Allena, czytałem także mądrą wypowiedź o tym, że uczestnicy nie są po to by rządzić sportem, ale by dopasowywać się do regulaminów tworzonych przez organy kierujące daną dyscypliną, w sposób najlepszy jaki potrafią. Jeśli więc, drogi czytelniku, nie zdałeś sobie jeszcze sprawy, to wyjaśniam – główną siłą niszczącą F1 są zespoły, te same którym tak gorąco kibicujemy. Podobno już nawet władze niektórych największych ekip otwarcie mówią, że władza nad sportem powinna wrócić tylko do Berniego i Todta bo teamy nigdy nie dojdą do porozumienia. Pytanie tylko, czy Ci Panowie udźwignęliby ciężar zarządzania i nadali odpowiedni bieg sprawom?

Zostawię was z tymi przemyśleniami, tymczasem czas wczuwać się powoli w klimat Le Mans 24h, gdzie regulaminy działają całkiem dobrze!

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading