W koło Macieju
Naprawdę musimy się wstydzić za naszych kierowców? |
Przyznam, że nie jestem ani kierowcą zawodowym, ani kierowcą cywilnym z dziesięcioleciami doświadczenia za mną. Od 8 roku życia robiłem jednak średnio co dwa tygodnie setki kilometrów po Polsce i czasem po zagranicy, w roli pasażera, a od jakiegoś czasu już w roli kierowcy. Swoje więc wiem, widziałem, przeżyłem i mnie trafiło. Swoje wnioski też mam, kiedy każdego dnia wyjeżdżam na warszawskie ulice i krajowe drogi. Nie powiem, żebyśmy byli wszyscy Kubicami, ale podczas gdy jedni rzeczywiście mogliby ograniczać swoje zapędy na drodze, inni naprawdę potrafią już być normalnymi, spokojnymi użytkownikami dróg publicznych i nie wiem skąd wciąż obecny stereotyp o typowym, polskim kierowcy.
Do napisania tego tekstu „natchnęła” mnie informacja, którą usłyszałem dziś w radiu. Mianowicie podobno powinniśmy się wstydzić za naszych kierowców jeżdżących za granicę, gdyż ilość ich przekroczeń przepisów min. pod fotoradarami i zgłoszeń do polskiej policji z całej UE o udostępnienie danych kierowcy z naszego kraju, w związku z przewinieniem, jest wielokrotnie większa, niż ilość takich wniosków ze strony polskiej policji do poszczególnych krajów Unii.
Codzienność na rzymskich ulicach. |
Szczerze mówiąc świadczy to dla mnie o tym, że albo powinniśmy się wstydzić za naszą policję, albo po prostu jesteśmy narodem łosi, dającym się robić przez inne narody. Wybaczcie, ale przecież dobrze wiemy ile jest „słynnych” filmów w sieci z karkołomnymi manewrami kierowców tirów zza wschodniej granicy, na naszych drogach. Równie dobrze wiemy, jak łatwo spotkać po zachodniej stronie kraju samochód, na niemieckich tablicach, jadący tak, jakby na naszej autostradzie nie było ograniczeń prędkości. Itepe itede. Teraz z mojej perspektywy o doświadczeniach z zagranicznymi kierowcami. We Francji, za przeproszeniem, bydło w ogóle nie używa kierunkowskazów. Jadąc 130 lewym pasem wyskakuje nagle, bez kierunku, facet z pasa środkowego, jadący 100 i zmusza Cię do awaryjnego hamowania. Ot tak. W Niemczech do kultury jazdy nie ma się co przyczepić, tu się zgodzę. Oddzielny rozdział można by natomiast poświęcić na wszystkie nacje śródziemnomorskie. Tam na drogach dzieją się prawdziwe cuda. Grecy parkujący „na docisk zderzaka do lampy ulicznej” to norma. Ci kontynentalni są jeszcze nieźli. Na Krecie jest już kosmos prawdziwy. Na odpowiedniku naszej drogi krajowej, facet nagle staje na środku pasa, wysiada, zostawia auto na awaryjnych i idzie do sklepu. W ogóle włączenie świateł awaryjnych uprawnia tam do nieograniczonego postoju w dowolnym miejscu. Sygnalizatory świetlne pełnią natomiast jedynie funkcję ozdobną, gdyż tak piesi i samochody poruszają się po drodze, niezależnie od wskazań tychże. Samochody czasem prześwitują na wylot od rdzy i to np. przed odbłyśniki tylnych świateł – widziałem kilka takich pickupów, gdzie obserwowałem zawartość paki, przez tylne lampy. Co do Włoch, to do tej pory nie wiem, jakim cudem udało się wyjechać z Rzymu bez ani jednego zadrapania. Ludzie zostawiający samochody zaparkowane w pasie ruchu tramwajów i pasażerowie próbujący je przestawić przez bujanie to norma. Podobnie jak parkowanie tak, że ten przed i za tobą wyjedzie, ale ty nie ma szans, mając po 5 cm od przedniego i tylnego zderzaka. Włosi jednak wyjeżdżają wiedząc jak daleko mogą jechać po dźwięku uginanego plastiku zderzaków. Nooooo i perła w koronie krajów ciepłych, czyli skutery, a właściwie całe ich chmary. Jak w Grecji i we Włoszech widziałem ludzi slalomem mijających na milimetry samochody, z kierowcami którzy nie mieli szans ich zobaczyć bo musieli i tak obserwować na raz cztery narożniki samochodu, żeby się gdziekolwiek zmieścić, to już wyobrażałem sobie otwarte złamania i flaki tych panienek w samych klapeczkach i bluzeczkach, porozwalane po drodze i karoseriach.
Pod tym względem nie do pokonania jest jednak Barcelona. Stojąc tam na światłach i w lusterkach widząc zbliżający się (dosłownie!) RÓJ skuterów, ma się odruch bezwarunkowy składania lusterek z dbałości o nasze mienie. Nie wspomnę o nastolatce, którą tam widziałem, bijącej wszelkie rekordy. Ubrana oczywiście jedynie w klapki i zwiewne rzeczy na taki upał, prowadziła skuter, to wiele powiedziane, manetkę mając zablokowaną łokciem, który na niej oparła, a dłonią się malowała, drugą ręką natomiast trzymając telefon, przez który prowadziła rozmowę. Myślę, że z takimi umiejętnościami do cyrku wzięliby ją z marszu.
Mało tego, odnosząc się już bezpośrednio do zgłoszeń o dane od zagranicznych policji, byłem świadkiem sytuacji, kiedy czeska policja wyławiała ze sznurka pojazdów jadących z identyczną prędkością, samochody z polską rejestracją i wlepiała im mandaty za przekroczenie prędkości. Ot taka miłość między narodami.
Na Krecie mamy wolną amerykankę na drogach. |
Także, moim zdaniem, naprawdę nie mamy co znów objawiać swoich narodowych kompleksów, wstydzić się i udawać gorszych bo po prostu tacy nie jesteśmy. Jednak żeby nie było tak kolorowo – swoje grzechy też mamy. Wiem jak inni postrzegają jazdę po Warszawie bo znałem nawet osoby przyjeżdżające z dalszych miejsc w kraju, które dojeżdżały, gdzie chciały w stolicy, po czym zostawiały tam samochód i więcej go nie ruszały do wyjazdu. Po prostu bały się tutejszego ruchu. Teraz chyba kontrast jest nieco mniejszy bo ruch zagęścił się w całym kraju i nie widać takich różnic, jednak w związku z tym powszechnie objawia się nasza główna wada w ruchu drogowym. Droga jest polem walki, pokazywania swojej wyższości, ambicji, leczenia kompleksów i nie okazywania szacunku innym uczestnikom ruchu. Oczywiście to nie tylko w Polsce, lecz u nas w ogromnym stopniu. Choć i tu może powoli się polepsza. Koronnym przykładem niech będzie słynna jazda na suwak, gdzie jeszcze kilka lat temu zwolnienie by zostawić miejsce dla kierowcy obok, by zachować płynność ruchu, okazywało się dla wielu barierą psychiczną nie do przeskoczenia.
Ja z kolei codziennie dwukrotnie pokonuję „aleję rond” na warszawskim Ursynowie, jak nazywam ulicę Filipiny Płaskowickiej. Łączy ona dwie duże arterie Warszawy, al. KEN i Puławską, 2,5-kilometrowym odcinkiem, na którym są aż cztery ronda. Tam dopiero codziennie jestem świadkiem pokazu ułańskiej fantazji naszych kierowców. Pierwszym karkołomnym błędem jest po prostu… nieużywanie kierunkowskazów. Nie dość, że kierujący mają gdzieś bezpieczeństwo i przepisy nie używając ich, kiedy jadą na rondzie i każą innym uczestnikom zgadywać, do którego zjazdu zmierzają, to nie sygnalizują także zjazdu z ronda, w ogóle nie szanując innych, którym bardzo ułatwiłoby to zadanie i usprawniło ruch na całym rondzie. Nie trzeba by czekać w blokach startowych do wjazdu na rondo zgadując, czy Pan po nim jadący zjedzie na zjeździe przed nami, czy wjedziemy i zaryzykujemy skasowanie auta bo okaże się, że jednak miał zamiar jechać dalej. Podstawową rzeczą jest nieznajomość podstawowych zasad ruchu na rondach wielopasmowych. Używanie zewnętrznego pasa do jazdy na wprost i w prawo, a środkowego do zawracania oraz skrętu w lewo, okazuje się być czarną magią, a wiele osób inicjuje tak niebezpieczne sytuacje na drodze, dokładając jeszcze nieużywanie kierunkowskazów. Osobną sprawą natomiast jest pierwszeństwo do opuszczania ronda z tych pasów. Ten manewr jest najnormalniej w świecie skopany i niedoprecyzowany w naszych przepisach. Według nich bowiem jadąc wewnętrznym pasem i chcąc zjechać z rodna, zgodnie z zasadami ruchu, powinniśmy ustąpić pierwszeństwa osobom jadącym pasem zewnętrznym. W praktyce oznaczałoby to zablokowanie ronda i jest niemal niewykonalne, gdyż jadąc pasem wewnętrznym, szczególnie na małych rondach, mamy bardzo słabą widoczność tego co dzieje się w okolicy prawego tylnego słupka, w przeciwieństwie do kierowcy na pasie zewnętrznym, który ma świetną widoczność na cały ruch. Tak więc jakoby nieco wbrew przepisom, ale zgodnie z logiką, jeździ się ustępując pasom wewnętrznym i niewybaczalne jest niepoprawienie tego w przepisach.
Rondo, czyli czary dla wielu polskich kierowców. |
Osobną sprawą są piesi i rowerzyści. Jestem promotorem odważnego pomysłu, bowiem uważam, że każdy biorący udział w ruchu drogowym powinien mieć świadomość możliwości innych biorących w nim udział. O ile więc przeciętny kierowca zawsze brał udział w ruchu także jako pieszy, a pewnie też w sporej części jako rowerzysta, to piesi i rowerzyści nieraz nie mają kompletnie pojęcia o trudnościach związanych z kierowaniem pojazdem. Stąd też wiele niebezpiecznych i irytujących sytuacji na ulicach, kiedy kierowcy pojazdu staje serce, a piesi beztrosko wbiegają sobie pod koła albo rowerzyści wyjeżdżają, mijając pojazd jadący 50 km/h na milimetry. Nie mają pojęcia ani o drodze hamowania, ani o widoczności jaką ma kierowca w danych warunkach.
Pamiętajmy jednak, że nie mamy co przesadzać z naszymi narodowymi kompleksami względem zachodu, choć święci nie jesteśmy. Tymczasem wszystkim wam życzę szczęśliwego nowego roku, spełnienia marzeń, nie tylko tych motoryzacyjnych i nieco mniej naszego, polskiego pesymizmu 😉 .