F1: Co z tym Paul Ricard?
Jeszcze nie zaczął się wyścig, a już wśród fanów, w sieci i gdzie tylko, słychać lament na tor Paul Ricard. Postanowiłem nieco bliżej przyjrzeć się problemowi i zastanowić się gdzie on na dobrą sprawę tkwi.
Historia
Na początek nieco tła, bo ten (dla wielu) nudny obiekt, ma nadzwyczaj barwną i ciekawą historię. Tor Paul Ricard wybudował… noooo pan Paul Ricard. Kim był ów człowiek? To francuski przedsiębiorca, który mocno dorobił się na produkcji anyżówek i podobnych im alkoholi. Znany był ze swojego zamiłowania do środowiska oraz walki z władzą. Tor zbudował podobno z chęci pokazania władzy, czego to nie może dobry przedsiębiorca i megalomanii, o którą wielu go posądzało. Było to w czasie gdy tempo rozwoju francuskiej sieci dróg przypominało to znane z naszego kraju, ale podzielone przez 100. Obiekt musiał być oczywiście najnowocześniejszy. Na jego lokalizację wybrano Le Castellet położone obok Marsylii i… obok prywatnego lotniska pana Ricarda. Lotnisko to było (a jakże) największym prywatnym lotniskiem w regionie.
Na początku projekt był pod nadzorem osób zupełnie niezwiązanych z motorsportem, ale gdy Paul go zobaczył szybko został odrzucony. Do pomocy zaproszono sławy francuskich wyścigów: Henry’ego Pescarolo i Jean-Pierre’a Beltoise. Po ich interwencji plany zostały zaakceptowane i obiekt został wybudowany w raptem 10 miesięcy.
Szczyt i upadek
Wierzcie lub nie, ale w momencie otwarcia, w 1970 roku, był to bodaj najnowocześniejszy tor na świecie. Po pierwsze był pierwszym obiektem nowego rodzaju. Rodzaju, który my znamy jako „tory współczesne” z dużymi poboczami. Należał więc do najbezpieczniejszych. Po drugie miał najlepsze udogodnienia i zaplecze dla kibiców oraz zespołów jakie wtedy można było mieć. Kierowcy nie byli wielkimi fanami jego układu. Na szczęście gwiazdą okrążenia był bardzo szybki zakręt Signes, po niemal dwukilometrowej prostej Mistral.
Tor od razu stał się głównym obiektem rozgrywania najważniejszych wydarzeń motorsportowych we Francji, wypierając starsze obiekty jak Clermont-Ferrand, czy Rouen. Przez 14 lat gościł GP Formuły 1 i wiele innych serii wyścigowych. Dzięki swojej lokalizacji i łagodnej zimie (tor leży na szerokości geograficznej poniżej Florencji), szybko stał się też ulubionym obiektem testowym wielu europejskich zespołów. Jednak czasy jego świetności się kończyły, a właściciel nie inwestował w obiekt by utrzymać go na najwyższym poziomie. W końcu, w latach dziewięćdziesiątych, wszystkie ważne imprezy przeniosły się na Magny-Cours oraz Le Mans. Pauli Ricard popadł w ruinę i zapomnienie.
Nowy początek
To wszystko zmieniło się w roku 1999, kiedy obiekt (wraz z lotniskiem!) kupiła firma pewnego pana, którego pewnie znacie. Bernie Ecclestone. Tak, to on stoi za renowacją Paul Ricard, który na początku jego „rządów” znany był jako Paul Ricard HTTT (High Tech Test Track). Czemu? Ano dlatego, że obiekt zmodyfikowano przeprofilowując kilka zakrętów i odbudowując infrastrukturę. Dodano także innowacyjny system zraszaczy(!), umożliwiających testy na mokrej nawierzchni. Zmieniono również pułapki żwirowe na nowatorskie rozwiązanie z kolorowymi pasami. Niebieskie i czerwone (dla najwyższej przyczepności) pasy, to mieszanina asfaltu z wolframem, która ma pomagać zwalniać samochody przed uderzeniem w barierę. Stopień przyczepności jest taki, że (szczególnie na czerwonych) po prostu niszczy opony, zdzierając je i rwąc. Same bariery to też pierwsze użycie konstrukcji Tec-Pro, zamiast zwykłych opon, które potem rozprzestrzeniło się na inne tory świata.
Wszystko to sprawiło, że obiekt znów był ulubionym do testowania dla wielu europejskich ekip. Dość powiedzieć, że Toyota ustanowiła własny zespół testowy, permanentnie ulokowany na torze. Mieli swój specjalny budynek, z własnym wjazdem na prostą Mistral. Tor był kluczowym elementem w przygotowaniu zespołu do debiutu w Formule 1 w 2002 roku. Standardy bezpieczeństwa zasłużyły zaś na najwyższy certyfikat wydawany przez FIA.
Ściganie wraca
W 2006 roku udało się uzyskać recertyfikację toru przez FIA, a od 2009 powróciły nań regularne zawody. Dokonano jeszcze nieco zmian, ale w gruncie rzeczy to tor jaki znamy dziś.
Znamy i narzekamy chciałoby się powiedzieć. Czy słusznie? Cóż, nie do końca się zgodzę. Jasne, że nie jest to najbardziej emocjonujący obiekt jeśli chodzi o układ zakrętów. Jasne, że niezbyt emocjonujące są ogromne połacie asfaltu i kolorowe pasy. A propos pasów śmieszna rzecz – wielu uważa, że są zrobione przez jakiegoś Francuza, by przypominały francuską flagę. Tymczasem zrobił je zespół Berniego, by kolorami oznaczyć ich chropowatość. Taka ironia.
To wina zakrętów, czy pobocza?
Wracając – wszystko zgoda, tylko czy to neguje atrakcyjne wyścigi? Okazuje się, że nie. Od lat świetne wyścigi ma tam choćby Europejska Seria Le Mans. Z powodzeniem ściga się tam też największa seria wyścigowa klasy GT3, obecnie znana jako Fanatec GT world Challenge. Za to większość ocenia obiekt po wyścigach jednej serii, choć najpopularniejszej, czyli F1.
Ciekawe, że podobnych słów nie słychać o Monako (choć w tym sezonie pojawiły się jakieś przebąkiwania), gdzie wyścigi bez deszczu też są nudne. Ciekawe, że choć narzeka się na wyścig w Barcelonie i wini tor, to nie mówi się tak głośno o tym, że to sam tor jest do niczego, jak to jest w przypadku Paul Ricard.
Problem w tym, że inne serie na wszystkich wymienionych wyżej obiektach oferują naprawdę dobre wyścigi. Wniosek może być tylko jeden – problemem jest seria. Seria w której samochody już są duże i ciężkie, a będą jeszcze cięższe. Seria, której bolidy urosły w sposób iście szokujący w erze hybrydowej (porównajcie wymiary obecnego bolidu Ferrari i ten z 2008). Seria, która niby jest prowadzona przez najtęższe umysły tego sportu, jednak wygląda jakby robili to siedząc zamknięci w swoim małym pokoju, bez dopływu jakichkolwiek informacji ze świata zewnętrznego.
Źródło: RacingCircuits.info