F1 Grand Prix Bahrajnu 2018
Drugi wyścig sezonu powinien dać nam więcej odpowiedzi co do rozkładu sił w stawce. Grand Prix Bahrajnu zwykle oferuje także wiele akcji i odważnych manewrów. Pod tym względem wyścig na torze Sakhir spełnił w sezonie 2018 wszelkie oczekiwania. Co do formy poszczególnych zespołów, pojawiło się chyba więcej znaków zapytania, niż przed jego rozpoczęciem.
Zamieszanie w F1 zaczęło się na dobrą sprawę, jeszcze przed startem weekendu wyścigowego. Oto nowi właściciele (Liberty Media) powołali nagłe i krytyczne spotkanie w sprawie braku wyprzedzania podczas GP Australii. Cóż… najwyraźniej ów nowi właściciele nie widzieli zbyt wielu wyścigów F1 w Australii, a poza tym liczyli chyba na to, że sama ich obecność zmieni ilość manewrów od nowego sezonu? Nie wiem. W każdym razie na tymże spotkaniu kryzysowym nowi właściciele przedstawili swoje plany na przyszłość Formuły 1. Przedstawiono tam wiele pomysłów na wyrównanie szans zespołów, jak na przykład: zmniejszenie „premii historycznych”, podział zysków także między producentów silników, standaryzację części nie mających bezpośredniego wpływu na widowisko (jak monokok), czy wreszcie ograniczenie budżetów do 150 mln dolarów. Sporo z tych pomysłów brzmi naprawdę sensownie, ale… wszystko to już było. Mam tu na myśli hasła. Za czasów Berniego byliśmy zarzucani takimi pomysłami średnio co rok. Pod Panowaniem Liberty wszyscy liczyli, że zostaną przedstawione konkretne plany, niestety przynajmniej w tym zakresie, nowi właściciele nie spełnili pokładanych w nim nadziei. Może jednak szybko to nadrobią i doczekamy się wreszcie rzeczywistego działania? Czas pokaże.
Sam weekend wyścigowy zaczął się także nietypowo bo od dobrej formy Red Bulla i Ferrari oraz braku dominacji Mercedesa. Oczywiście treningi nie są jednoznaczną definicją formy wyścigowej, ale musicie przyznać, że minimalna strata Mercedesów do najlepszego kierowcy każdego z treningów nie spadająca poniżej 0.2 sekundy, jest czymś, od czego raczej zostaliśmy odzwyczajeni przez ostatnie lata. Poza tym całkiem dobrze prezentowało się Toro Rosso, a szczególnie Perre Gasly. Wysoką formę utrzymywały także zespoły Haasa oraz Renault, a także McLaren, pozycjonujący się tuż za nimi, choć to wciąż poniżej oczekiwań względem zespołu, szczególnie gdy treningi wskazywały, że mogą być wolniejsi od Toro Rosso korzystającego z silników Hondy.
Kwalifikacje również nie przebiegały standardowo. Poza spodziewanymi Williamsem i Sauberem, grupę odrzuconych po Q1 uzupełnił także Romain Grosjean z Haasa, który wykręcił okrążenie o niemal sekundę gorsze od swojego zespołowego kolegi, czyli Kevina Magnussena. Prawdziwą sensacją był jednak wypadek Maxa Verstappena na drugim zakręcie toru. Jak się potem okazało przyczyną wypadku było oprogramowanie silnika, które skokowo „uwolniło” dodatkowe 150 koni. Wszystko to na wejściu w powolny zakręt i przy samej tarce – nie mogło się to dobrze skończyć. W drugiej części sesji z rywalizacją pożegnały się niezbyt imponujące tempem McLareny, Force India Sergio Pereza oraz… Max Verstappen, którego czas wykręcony przed wypadkiem pozwolił na awans, ale zawodnik na torze już się oczywiście nie pojawił. Rewelacją natomiast był wynik Toro Rosso-Honda. Brendon Hartley uplasował się na 11. pozycji, a Pierre Gasly awansował do trzeciej sesji kwalifikacyjnej! Ta z kolei też nie obyła się bez zaskoczeń. Pole position dość bezproblemowo zgarnął Sebastian Vettel i to pojedynkując się tak naprawdę z Kimim Raikkonem, który był drugi. Trzeci czas wywalczył Bottas przed czwartym Hamiltonem. Jego wynik był nad wyraz negatywnym zaskoczeniem, gdyż Brytyjczyka czekało jeszcze cofnięcie o pięć miejsc na starcie, jako kara za wymianę skrzyni biegów po GP Australii. Piąty czas należał do Daniela Ricciardo, a szósty do Pierra Gasly’ego! Oznaczało to, że Toro Rosso z silnikiem Hondy wystartuje z piątej pozycji (po przesunięciu Hamiltona). Coś czego nie spodziewał się nikt, a już na pewno nie Panowie w garażu McLarena…
Start do wyścigu przebiegł dość spokojnie, poza Force India Pereza, które obróciło się w czwartym zakręcie. Jakimś cudem wszyscy pojechali dalej. Dobrym otwarciem popisał się Bottas, któremu udało się wskoczyć przed Raikkonena i spróbować pogoni za Vettelem. Z tyłu było w miarę spokojnie, no może gorętsze chwile przeżywał Hamilton, próbujący ocalić swój bolid od jakichkolwiek uszkodzeń po starcie ze środka stawki. Nie udało mu się to przez długi okres czasu, bo już na drugim okrążeniu zaliczył kontakt z wściekle atakującym Maxem Verstappenem. Kierowca Red Bulla zaatakował w pierwszym zakręcie, usiłując na siłę wypchnąć Hamiltona poza tor, mimo że ten znajdował się jeszcze obok niego, więc powinien mieć pozostawione miejsce. Tym razem jednak sprawiedliwości stało się za dość, gdy bolid Mercedesa nie ucierpiał za bardzo, natomiast już kilkadziesiąt metrów dalej okazało się, że Verstappen ma przebitą oponę. To jednak nic, gdyż tocząc się do boksów Verstappen minął jeszcze stojący na poboczu bolid Ricciardo, w którym awarii uległy akumulatory, wyłączając nagle wszelkie systemy. Wyglądało to jakby ktoś po prostu przyciskiem wyłączył samochód. Max jeszcze dotoczył się do boksów, ale krótko po powrocie na tor, okazało się, że uszkodzenia spowodowane przez rozdartą oponę, nie pozwoliły na kontynuowanie rywalizacji. Tragedia Red Bulla była kompletna. Stracili dwa samochody na dwóch pierwszych okrążeniach i w wyścigu, gdzie mieli naprawdę duże szanse na podium.
Przez kierowców Red Bulla na torze wprowadzono okres wirtualnego samochodu bezpieczeństwa, po którym na czwartym miejscu meldował się… Pierre Gasly. Po wznowieniu rywalizacji ostro walczyli kierowcy Haasa. Z resztą bolid Grosjeana powoli i sukcesywnie się rozpadał. Kilka okrążeń później niezłą walkę stoczyli Ocon z Hulkenbergiem, a wszystko to idealnie wykorzystał dziewiąty Hamilton. Wpadł na prostą tuż za Alonso, zbliżającym się do walczącej dwójki Force India i Renault. Lewis wyprzedził Fernando, a na całym zamieszaniu skorzystał wyprzedzając jeszcze przed pierwszym zakrętem Estebana i Nico. Trzy miejsca na jednej prostej – niezły wynik!
Hamilton wyprzedził jeszcze Gasly’ego, wskakując na czwartą lokatę i wydawało się, że straty zostały odrobione, a Lewis wkracza do walki o podium. Przed nim Bottas nie był w stanie dogonić Vettela, a z kolei Raikkonen nie doganiał Valtteriego, choć dystanse między nimi nie były zbyt duże. Tymczasem Hamilton jadąc na miękkich oponach trzymał niezłe tempo, podczas gdy Vettel zaczynał powoli zwalniać, kiedy jego super miękkie ogumienie odmawiało już posłuszeństwa. Postoje rozpoczęły się już po 10 okrążeniach. Wcześnie zjechał m.in. Alonso, któremu założono pośrednie opony, co jednoznacznie wskazywało, że spróbuje dotrzeć na nich do mety. Koło 20 okrążenia po nowe opony zaczęli zjeżdżać kierowcy z czołowej dziesiątki, choć Hamilton jeszcze pozostał na torze, także próbując przejechać wyścig tylko z jednym zjazdem do boksów. Wreszcie na 36. okrążeniu po opony zjechał Raikkonen. Co wydarzyło się potem – pewnie już słyszeliście. Problem z odkręceniem koła, podobny jak w Australii miał Haas, któremu Ferrari dostarcza części. Tym razem jednak mechanicy Ferrari nawet nie zdążyli zdjąć lewego tylnego koła, a bolid został wypuszczony z trzema nowymi. Kimi ruszył i niestety zahaczył przy tym mechanika pracującego przy feralnym kole. Wyglądało to nieciekawie, noga wygięła się nienaturalnie w dwóch miejscach. Z raportów wynika na szczęście, że poza dość poważnym złamaniem nogi, które wymagało operacji, z mechanikiem wszystko w porządku. Kimi nie ujechał daleko i stanął dosłownie kilka metrów dalej. Co ważne we włoskim zespole, nikt nie przejmował się Raikkonenem w bolidzie, dopóki nie upewniono się, że mechanik jest przytomny i w miarę z nim okej. Szacunek za takie podejście.
Tymczasem w Ferrari zrozumieli, że ich strategia jazdy na bardziej miękkich oponach i na dwa pitstopy, zaczyna przegrywać z podejściem Mercedesa, czyli jednym zjazdem i jeździe na mieszance pośredniej. Nie myśląc długo zdecydowano więc, że Vettel spróbuje dojechać na miękkich oponach do końca wyścigu. Plan bardzo ryzykowny, wydawało się, że wręcz niemożliwy. Wydawało się, że Hamilton i Bottas dogonią prowadzące Ferrari, a wyścig obróci się w klęskę czerwonych. Jednak tempo, dublowani kierowcy i problemy komunikacyjne na linii zespół – Lewis spowodowały, że Brytyjczyk powoli odpadał z wyścigu o wygraną, a szansa Mercedesa pozostawała w rękach i nogach Bottasa. Za czołową trójką spokojnie wciąż podążał samotnie jadący Gasly, a widok Toro Rosso z silnikiem Hondy na tym miejscu u wielu wywoływał przeczucie, że to muszą być halucynacje. Choć za jego plecami powoli zbliżał się Magnussen, to dystans był bezpieczny by obronić lokatę. To nie była jedyna rewelacja w czołowej dziesiątce, gdyż na ósmym miejscu podróżował Sauber Marcusa Ericssona. Jego jednak dogonił Stoffel Vandoorne w McLarenie, ale dziewiąte miejsce dla Saubera i tak traktowane by było niemal jak zwycięstwo.
Na trzy okrążenia przed końcem Bottas dogonił wreszcie Vettela, którego opony już praktycznie nie istniały i problemy z przyczepnością były widoczne na każdym wyjściu z zakrętu. Sprawa wydawała się przesądzona. Bottas rozpoczął od ataku na końcu prostej, ale Vettel się obronił. O dziwo przez resztę okrążenia Mercedes nie zbliżał się do Ferrari, a w kluczowych momentach zaliczał słabe wyjścia z zakrętów przed długimi prostymi, czy nawet popełniał drobne błędy. To wystarczyło i Vettel wpadł na metę dosłownie kilkanaście metrów przed Valtterim. Hamilton uzupełnił podium, ale prawdziwą rewelacją było czwarte miejsce Toro Rosso z Pierrem Gasly za kierownicą. Dalej finiszował Magnussen, Hulkenberg, duet McLarena i rewelacja chyba nawet większa niż wynik Toro Rosso, czyli dziewiąta lokata Marcusa Ericssona w Sauberze!
Cóż, wyścig był bardzo nietypowy i to jednak wciąż początek sezonu. Jasne jest też, że wciąż to Mercedes ma najlepszy bolid. Jednak jeśli Ferrari jeszcze trochę popracuje, jest cień nadziei, że sezon 2018 da nam naprawdę sporo walki i zaskoczeń, a kryzysowe spotkania o braku wyprzedzania nie będą konieczne.