WEC: Qatar 1812 km 2025

Wreszcie! Sezon wyścigowy możemy uznać za w pełni otwarty! Bodaj największym wydarzeniem rozpoczynającym ten sezon była pierwsza runda sezonu WEC, czyli Qatar 1812 km.

Już podczas prologu, czyli rozszerzonej serii testowej przed startem sezonu i weekendu, było widać, że Ferrari ma dobre tempo na torze w Katarze. Pierwsze sesje przed wyścigiem przyniosły tylko potwierdzenie. Poza Ferrari bardzo dobrze wyglądały też auta marki Cadillac, z resztą mocno reprezentowane w tym sezonie ze względu na przejście pod skrzydła zespołu Jota.

Warto powiedzieć o debiutującym w WEC Astonie Martinie. Model Valkyrie mierzy się i pewnie jeszcze będzie się mierzył do końca tego sezonu, z „problemami wieku dziecięcego”. Nie przeszkodziło mu to jednak zaskarbić sobie uwielbienia publiki. Powód? DŹWIĘK! Valkyrie ma pod maską, czyli za plecami kierowcy, pięknie grające V12. Ponadto, a były takie obawy, dźwięk w WEC nie został stłumiony i samochód może podróżować z tą samą konfiguracją wydechu co w amerykańskiej serii IMSA. Skutek? Niezależnie z której kamery obraz na torze był przekazywany w relacji i gdzie był umieszczony jej mikrofon – Aston był słyszalny w każdym ujęciu, nieważne gdzie na torze znajdował się w danej chwili. Do tego ten niesamowity dźwięk V12-tki. To tylko dowód na to, że odejście od „hałasujących” aut nie jest drogą dla sportu motorowego. Valkyrie i jego dźwięk budzą emocje, nawet nie zważając na tempo auta, a przecież o emocje właśnie w sporcie chodzi – prawda?

Trzeba także wspomnieć o zespole Iron Lynx, który od lat był liczącą się w LM GT3 (wcześniej GTE) siłą. Ostatnio debiutował także w hypercar, za sprawą Lamborghini. Niestety wspomniane Lambo wystawiło Iron Lynx, który był ich pseudo-fabrycznym teamem. Włosi tak jak się szybko pojawili w hypercar, jeszcze szybciej się zwinęli. Mało tego zwinęli także swoje aktywności w GT3. Tak więc zespół Iron Lynx, który przez lata był wierny innemu włoskiemu producentowi (Ferrari), po przeskoczeniu na Porsche i potem Lamborghini z obietnicą awansu do wyższej klasy, nagle został z niczym. Skierowali zatem swoje oczy na Mercedesa, którego w LM GT3 nie ma i… no, na razie dobrze to nie wygląda. Znów jednak – auto mierzy się z problemami wieku dziecięcego, a zespół z zupełnie nowym sprzętem. Dajmy im czas.

No dobra, ale do samej rywalizacji. Sesja hyperpole, czyli de facto kwalifikacje, poszła zgodnie z oczekiwaniami. Do czołowej dziesiątki weszły trzy Ferrari, a potem Ferrari rządziły w kwalifikacjach zdobywając pole position i trzecia lokatę startową. Żółte Ferrari AF Corse wypadło na tym tle najsłabiej, zdobywając ósme pole startowe. Jak powiedział Kubica, który prowadził auto w trakcie kwali, pierwsze okrążenie nie do końca mu wyszło, z kolei potem opony już tak nie trzymały i popełnił drobny błąd, ale więcej niż dwie dychy nie były do urwania. Tymczasem do pole position stracił niemal sekundę…. Nie były to optymistyczne prognozy, ale AF Corse #83 nigdy nie miażdżyło w kwalifikacjach.

Poza Ferrari w hyperpole bardzo dobrze zaprezentowały się także BMW oraz pojazdy Cadillaca. Wszystko zgodnie z przesłankami podczas jazd w prologu.

No a wyścig? Ah, wyścig to było chyba jedno z ciekawszych rozpoczęć sezonu WEC, jakie mogliśmy podziwiać! Oczywiście duża w tym zasługa wyniku końcowego z naszego, polskiego punktu widzenia, ale co się działo po drodze, ojjj co się działo!

Robert Kubica nie tylko prowadził auto w sesji hyperpole, ale także startował wyścig. Tam szybko sobie poradził i przebił się na szósta lokatę. Na przedzie tymczasem każdy dotknął każdego, choć bez gigantycznych konsekwencji. Dwa Ferrari pewnie prowadziły i budowały przewagę nad resztą stawki. Wydawało się, że nikt czerwonym nie zagrozi, a żółte Ferrari AF Corse może co najwyżej liczyć na cudowny powrót na podium. Nie miało to być łatwe zadanie, bo tempo BMW i Cadillaców było świetne. Także Toyota w wyścigu robiła to co zawsze – swoją robotę, starych wyjadaczy.

Gdy hypercary dogoniły LM GT3 i rozpoczęły się dublowania, rozpoczęła się także prawdziwa zabawa. Cała stawka topowej kategorii była tak blisko, że proste zawahanie przy dublowaniu wolniejszej klasy, mogło oznaczać stratę pozycji. Dlatego wszyscy podejmowali niemałe ryzyko i ogólnie hypercary bardzo agresywnie wgryzały się w stawkę GT3 na łukach krętego toru Losail.

Po godzinie żółte Ferrari AF Corse było wciąż szóste. Uciekło jednak sprzed zderzaka Toyoty i Kubica siedział na ogonie piątemu BMW. Tymczasem na przedzie dwa Ferrari nie dawały za wygraną. Niedługo potem numer 83 zjechał do boksów przed wszystkimi. Było to zagranie strategiczne by uniknąć jazdy za wolniejszym, trudnym do wyprzedzenia rywalem, jechać swoim tempem i do tego mniej niszczyć opony.

W czołówce, po około dwóch godzinach jazdy, doszło do kuriozalnej sytuacji. Chwilowo liderujące stawce dwa hypercary Cadillaca zderzyły się jadąc za samochodem bezpieczeństwa! Współautorem tego „sukcesu” okazał się Jenson Button. W ten sposób genialny występ w wyścigu inaugurującym współpracę Jota i Cadillaca, w jednej chwili przerodził się w kompletną klapę. Oba auta były uszkodzone i musiały zjechać do boksów na naprawy.

W żółtym Ferrari Yifei Ye robił swoje, czyli trzymał tempo i unikał kłopotów. Jak się okazało szczególnie to drugie, było kluczem do dobrego wyniku. Dlaczego? Niedługo potem kierowcy fabrycznego zespołu Ferrari zaczęli sobie utrudniać życie. Numer 50 zaliczył kontakt, a numer 51 otrzymał karę. Oznaczało to, że trzecie dotychczas AF Corse 83, które awansowało na podium po świetnej strategii na początku, objęło prowadzenie w wyścigu!

Na tyłach też się działo. W LM GT3 zapowiadało się od początku weekendu na dominację McLarenów. Tymczasem w wyścigu oba pomarańczowe auta zostały łyknięte przez Lexusa numer 78. Co jeszcze dziwniejsze, świetnym tempem zaczął błyszczeć Mustang, który nie tylko wyprzedził McLareny, ale także Lexusa. Było to o tyle zaskakujące, że amerykańskie auta zdecydowanie nie błyszczały tempem od początku weekendu.

Kiedy Yifei Ye zakończył swoją zmianę, za kółkiem usiadło „najsłabsze ogniwo” włoskiego teamu, czyli debiutujący kierowca z najniższą licencją – Philip Hanson. Jestem pewien, że nie wyobrażał sobie takiego debiutu. W swojej pierwszej zmianie za kierownicą w WEC, będzie musiał usiąść za kierownicą prywatnego auta liderującego w wyścigu. Ogromna presja, z którą jednak poradził sobie całkiem nieźle. Owszem nie prezentował piorunującego tempa i z czasem oddał pozycję lidera na rzecz fabrycznego Ferrari. Niemniej nie popełnił rażących błędów i nie zaliczył wpadki pod presją.

Wyścig zaliczył kolejną neutralizację, po pożarze feralnego Forda numer 77. Czemu feralnego? Dokładnie to auto spłonęło podczas prologu kilka dni wcześniej. Kiedy je odbudowano, spisywało się bardzo dobrze w wyścigu, tylko po to by… znów się spalić. Po tym zamieszaniu w czołówce LM GT3 meldował się nie tylko McLaren, ale za plecami miał BMW, a chwilę później tą dwójkę objechała Corvetta nr 33!

Nas jednak interesowało to, co działo się na samym przedzie stawki. Tam Robert Kubica wsiadł na kolejną, bardzo długą zmianę. Wcześniej ich załoga w wyniku neutralizacji straciła przewagę. Teraz Roberta czekało bardzo trudne zadanie – uratować szanse na jak najlepszy wynik. Oba fabryczne Ferrari miały przewagę strategii, która częściowo sięgała jeszcze początków wyścigu, kiedy to liderzy bezpiecznie podróżowali sobie na przedzie, nadając rytm rywalizacji. Co więc zrobił Robert? Cóż… kiedy wszyscy zjeżdżali po nowy komplet opon, Kubica po prostu ich nie zmieniał. Przeciągnął więc swoje opony przez trzy stinty (ktoś wreszcie wymyśli dobry polski odpowiednik tego słowa?).

Polak w swojej zmianie znów pokazał niesamowity kunszt i racecraft. Kubica nie odstawał znacząco tempem od rywali na świeższych oponach. Dopiero gdy numer 51 założył na samą końcówkę świeże gumy, zaczął się zbliżać do Roberta. Ten jednak nie dał za wygraną i szybko uświadomił kolegów z teamu fabrycznego, że dogonić go to jedno, wyprzedzić z kolei, zupełnie co innego. Wtedy też zaczęły się dyskusje przez radio i powrócił Robert, jakiego można pamiętać z lat dwutysięcznych. Nie zamierzał ani oddawać bez sensu pozycji, ani odpuszczać zespołowi, który de facto nie jest jego zespołem. Układy wewnętrzne Ferrari go nie interesowały. Interesowała go strategia, tempo i sens proponowanych manewrów. Nie odpuścił, a komunikaty końcowe do kierowców Ferrari tak fabrycznych, jak i prywatnych brzmiały: Jesteśmy zadowoleni z układu stawki.

Ostatecznie na metę pierwsze wpadło Ferrari #50, potem #83 i wreszcie #51. Za nimi finiszowało BMW i dwie Toyoty. W LM GT3 walka o zwycięstwo trwałą do dosłownie ostatnich metrów wyścigu. Ostatecznie wygrała Corvetta z przewagą niecałej pół sekundy (po 10 godzinach wyścigu!) nad drugim McLarenem. Trzecie było BMW zespołu WRT.

Qatar 1812km 2025 było świetnym otwarciem sezonu, z dużą dawką emocji. Polskich kibiców z pewnością może cieszyć postawa Roberta Kubicy. Polak nie tylko spędził w aucie najwięcej spośród zawodników całej stawki: 4 godziny 50 minut, czyli niemal pół wyścigu. To chyba niepodważalnie świadczy o tym, jakim zaufaniem zespół obdarza Roberta. Kubica nie siedział w aucie tyle czasu na marne. Prezentował świetne tempo przez cały dystans i właściwie nie popełnił błędu. Z kokpitu samochodu niemalże dyktował swojemu zespołowi jak należy układać strategię, kiedy wysiadł z resztą robił to dalej. Kiedy zaś przyszło do decydujących fragmentów wyścigu, wymęczony Kubica po niemal 5 godzinach jazdy, wciąż miał tyle przytomności umysłu by postawić się dziwnym wewnętrznym zagrywkom Ferrari, których polityka zawsze rozkłada. Umiał postawić się i wygrać z tą polityką. W Qatarze Robert był zatem człowiekiem orkiestrą i ten występ można z pewnością zaliczyć do czołówki jego wyścigów w WEC.

Pochwały należą się także reszcie teamu AF Corse. O ile temat wewnętrznych gierek pozwolę sobie przemilczeć, to Yifei Ye i Philip Hanson, także zapracowali na świetny rezultat. Warto podkreślić, że debiutujący Hanson, wsiadający od razu to prowadzącego auta, nie był kukłą, którą jak najszybciej wyciągnięto zza kierownicy, by nie popsuł wyniku. Philip spędził za kółkiem więcej niż Antonio Giovinazzi, Yifei Ye, czy Miguel Molina ze zwycięskiej załogi.

Teraz przed nami kwietniowa Imola! W oczekiwaniu na wyścig zapraszam was do przeczytania mojej relacji z zeszłorocznej wycieczki na tą rundę WEC: Moje 6h of Imola 2024.

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading