Po F1 GP Chin 2025
GP Chin 2025 przyniosło całkiem sporo emocji i mocno niespodziewane wyniki. No, przynajmniej po części. Zapraszam więc na szybkie podsumowanie pięciu tematów, które powinny być na naszych językach, po drugim wyścigu sezonu.
1. Mój nowy kubek był (niestety) proroczy.
Cierpię, jako fan Ferrari cierpię. Zaczynam już myśleć, że cierpienie jest synonimem bycia fanem Ferrari w F1. Cierpienia jest tyle, że już traktuje się je z dystansem. Stąd, kto śledzi „4 kółka” na Twi… platformie Pana Muska, ten wie, że nabyłem na ten sezon kubek z ikonicznym napisem „We Are Checking”. Co się działo później, to już chyba wszyscy wiemy. GP Chin było prawdziwym rollercoasterem dla fana Ferrari. Lewisowi nie kibicuję, ale to co zrobił w sobotę dało nadzieję, że Czerwoni będą w tym sezonie realną siłą. Taki wynik w drugim wyścigu za kierownicą Ferrari, jeszcze po marnym GP Australii, był prawdziwym zaskoczeniem. Niestety – niedziela wyjaśniła wszystko.
Z jednej strony wynik Czerwonych nie był tak tragiczny. Przeciez to piąta i szósta pozycja za McLarenami, Verstappenem i Russellem. Przecież Leclerc był w stanie dojechac Russella z połową pracującego przedniego skrzydła. Jednak… to nawet nie wynik a nieporadność i wciąż ciągnący się za tym teamem brak skrupulatności i profesjonalnego podejścia, który świetnie podsumowała i wyeksponowała podwójna dyskwalifikacja na koniec weekendu. To jest największy problem, ciągnący się za tym zespołem od lat. Czy i kiedy to się wreszcie zmieni? Nie mam pojęcia. Bycie kibicem Ferrari to niemal jak bycie we Włoszech i odczuwanie tych włoskich skrajności – od euforii po płacz i lament. Stanów pośrednich nie ma.
2. McLaren będzie musiał się bardzo postarać, by przegrać ten sezon
No dobra, tego spodziewaliśmy się wszyscy, ale GP Chin dało potwierdzenie mniej widocznej dominacji z Australii. W Australii ewidentnie widoczna była przewaga wynikająca z patentu na dogrzewanie przednich opon ciepłem z hamulców, które McLaren z sukcesem wdrożył w pojazdach obecnej generacji. W Chinach widoczna była za to przewaga pewnego, miażdżącego tempa. Tak wyścigowego, jak i kwalifikacyjnego. Nadzieja? Jest. Czy to specyfika toru w Szanghaju? Podczas tego wyścigu dość trudno było wyprzedać. Trudno każdemu – nawet McLarenom, co było szczególnie widoczne podczas sprintu. Ktokolwiek więc będzie w stanie zepchnąć pomarańczowych dalej podczas kwalifikacji, zarazem może nam zapewnić nieco więcej walki o zwycięstwa.
Drugą nadzieją są… błędy kierowców i usterki techniczne. McLaren już jedną zaliczył, jako bodaj jedyny z topowych teamów. Co do błędów kierowców także mieliśmy ich wysyp. Całkiem możliwe, że w sezonie będzie ich znacznie więcej. Dlaczego? Prawdopodobnie będziemy mieli dwóch kierowców jednego teamu, bardzo blisko na torze i w klasyfikacji, którzy będą między sobą rozstrzygać losy tytułu na milimetry. Taka sytuacja z założenia wymusza błędy. Stawia też ona w dogodnej pozycji Oscara Piastriego, który psychicznie zdaje się być zdecydowanie bardziej wyważony od Norrisa. Pozostaje jedynie kwestia tempa Australijczyka, które nie może zaliczać takiej sinusoidy jak w minionym sezonie.
3. Red Bull ma problem i nie jest nim Liam Lawson
Poniekąd domyślamy się tego od lat, ale sytuacja z Lawsonem chyba na dobre uruchomiła machinę pod tytułem „co się w tym RBR takiego dzieje, że zarzyna każdego partnera Verstappena?!”. Teorii jest wiele. Pierwszą z nich jest specyficzne prowadzenie bolidu RBR, które podobno idealnie pasuje Maxowi i pod niego jest skrojone, a nikt inny nie jest w stanie go ogarnąć. Ileż to słyszeliśmy informacji o Perezie, który raz odchodził od ustawień bolidu skopiowanych od Maxa, raz do nich wracał. Kiedy raportował problemy z prowadzeniem zespół ich nie widział, bo Verstappen je jeszcze ogarniał, a gdy przestał, nagle zostały dostrzeżone.
Ilu zawodników RBR i Verstappen do spółki z Helmutem już przemielili i wypluli? Gasly, Albon, Perez. Jak policzyć, wcale nie ma ich tak dużo. Ricciardo w końcu odszedł sam. Oczywiście można do tego dodać zawodników, którzy nigdy nie wyskoczyli ponad Toro Rosso, Racing Bulls, czy jak ich tam nie nazwiemy. Generalnie tandem zespołów RBR przemielił niemal połowę obecnej stawki F1!
Wciąż mówimy o wielkiej presji na drugiego zawodnika w Red Bullu, ale… poza przypadkiem Gasly i Albon, gdzie Helmut naprawdę był w formie, mieliśmy przecież kilka sezonów Ricciardo, który nawet jeśli nie miał więcej punktów od Maxa, to przynajmniej grał w tej samej lidze (z resztą Ricciardo jest bodaj jedynym, który rzeczywiście MIAŁ więcej punktów od Maxa). Perez także miał wiele sezonów na swoje wzloty i upadki. Dość powiedzieć, że Sergio był tyle w RBR, co Sainz w Ferrari.
Teraz mówi się o wywaleniu Lawsona już po dwóch wyścigach. Czy to ma sens? Nie wiem. Red Bull ma jednak potężny problem z dobraniem drugiego kierowcy dla Verstappena. Ricciardo w swoim prime był w stanie deptać mu po piętach. Perez w swoim prime był w stanie pewnie dojeżdżać na P2 jako skrzydłowy Mistrza Świata, podobnie jak Bottas w Mercedesie. Wszystkie nagłe zmiany odpalone przez Helmuta, były nietrafione. Czy to Gasly, czy Albon, czy teraz Laswon, który nie wiem przez kogo tak naprawdę został odpalony. Z drugiej strony Liam nieźle się pokazał w poprzednim sezonie, więc nie chce mi się wierzyć, że to co widzimy jest szczytem możliwości Australijczyka. Dość powiedzieć, że Liam narzekał w Chinach na kompletny brak przyczepności przodu w samochodzie, który podobno jest zbudowany pod Verstappena preferującego mocną nadsterowność.
Coś się więc tu bardzo nie klei. Być może to młody zawodnik, który nie ma jeszcze ustawionych preferencji co do setupu bolidu F1 i jednocześnie nie czuje się na tyle pewnie, by forsować swoje zdanie i dlatego błądzi po ustawieniach. Może tego właśnie brakuje w RBR? Kogoś, kto poprowadzi młodszych zawodników, a nie dojedzie ich Helmut Hadjara?
W ogóle Red Bull lubi się z kierowcami z kraju kangurów. Webber, Ricciardo, Lawson – pasuje tu. Nie jestem pewien czy nagła zmiana na Yukiego by pomogła którejkolwiek stronie. Czy to Tsunodzie, Lawsonowi, czy samemu Red Bullowi.
4. Mercedes ma solidne podstawy, a psycha jednak gra rolę
Mercedes w tym sezonie wygląda naprawdę nieźle , szczególnie w rękach Russella. Z resztą forma i mentalność George’a w tym roku, zdają się pokazywać jak wielką presją i wpływem na drugiego drivera, jest obecność wielokrotnego mistrza świata i wielkiej osobowości świata F1. Russell bez Hamiltona stał się… bardziej Hamiltonowy. Doroślejszy, spokojniejszy, wyważony. Wszedł w rolę, w którą wcześniej wejść nie mógł, bo była zajęta przez zespołowego kolegę. Być może także to trapi drugich kierowców RBR? Trudno powiedzieć. Niemniej Mercedes zdaje się mieć podstawy, by zostać w tym roku zespołem numer dwa.
Ciekawe jak się rozkręci Antonelli i ciekawe, w jakim kierunku popłynie jego mentalność. Pytanie czy Kimi będzie się w stanie skupić na jeździe i szlifowaniu tempa, czy nie odpłynie jak Norris, kiedy został idolem nastolatek i zaczął sprzedawać czapeczki ze swoim logo. Antonelli bardzo szybko wszedł w rolę idola płci przeciwnej i szybko świat celebrycki może go zgarnąć. Ma wielki ciężar oczekiwań i popularności na sobie już od pierwszego wyścigu. Dla niego jednak najważniejsze powinno być tempo, którym błysnął już na Monzie w zeszłym roku. Czy je jeszcze odnajdzie w tym medialnym szumie?
5. Te sprinty czasem jednak działają
Nie będę udawał, że jestem fanem kombinowania przy klasycznym formacie weekendu Grand Prix. Robienie z wyścigów serialu z jak największą ilością odcinków, byle nabić widownię (i kabzę), jest zdecydowanie sprzeczne z moimi przekonaniami motorsportowymi. Jednak w tym momencie sezonu, z zespołami wciąż uczącymi się bolidów, z torem z nową nawierzchnią, gdzie sporo danych historycznych wzięło w łeb, taki format weekendu po prostu zadziałał.
Nie chcę być pesymistą, ale być może sobotni sprint dał nam jedną z niewielu wygranych innego zespołu niż McLaren, w rozpoczynającym się właśnie sezonie. Wszystko dzięki ograniczonej ilości treningów i nieco większej loterii z trafieniem w odpowiednie ustawienia. Dzięki presji jaką czuli kierowcy McLarena, doskonale zdający sobie sprawę z przewagi jaką dysponują, kiedy to wywalczenie jakiegokolwiek wyniku poza Top2, można uznać za porażkę. W tym wszystkim odnalazł się Hamilton, który być może trafił z ustawieniami, ale przede wszystkim, co chciał mieć na koncie swojego dorobku, to już ma. Teraz zdaje się jeździć dla siebie i dla frajdy, więc nie czuje presji. Choć z tą frajdą też mam wątpliwości. Lewis pojechał po profesorsku, nie robiąc żadnego błędu i wykonując porządne, wyścigowe rzemiosło najwyższej klasy. Kiedy wpadł na metę, spodziewałem się jakiegoś okrzyku radości, entuzjastycznego włoskiego zwrotu, no… czegokolwiek. W końcu wygrał już w swoim drugim starcie w Ferrari i to po mizernej Australii. Tymczasem była jedynie mocno chłodna i standardowa komunikacja, z resztą z obu stron. Dla mnie nieco to dziwne.
Za nami dwa wyścigi sezonu i zarazem niecałe dwa tygodnie do kolejnego, czyli GP Japonii 2025. Coraz bliżej też do pytania – czy i kto będzie miał w ogóle szansę zatrzymać w tym roku McLarena?