F1 GP Włoch 2024

Wyścig jaki dostaliśmy nijak miał się do tego, czego wszyscy oczekiwali. Jedno jest pewne – GP Włoch 2024 nie zawiodło!

Weekend zaczął się jeszcze w sposób w miarę przewidywalny. Pierwszy trening padł łupem Verstappena przed Leclerc’iem. Tak jak każdy się spodziewał, czyli Ferrari miało być nieco szybsze i chcieć się pokazać, a Red Bull nie mieć takiej straty do McLarena. Drugi trening to był już moment, w którym zaczęło się robić dziwnie. Pierwsza szóstka to przemieszane skład McLaren, Mercedes i Ferrari. Red Bulle dopiero na 14. i 15. pozycji! Trzeci trening to dominacja Mercedesa, przed Ferrari Leclerca i dwoma McLarenami oraz szóstym Verstappenem.

Z każdą kolejną sesją wyglądało to coraz gorzej dla Red Bulla, ale dopiero kwalifikacje miały pokazać skalę tej straty. No okej – na Monzie nawet mała strata czasowa, może oznaczać wielką stratę w pozycjach startowych. Szczególnie jeśli twój kolega zespołowy (Perez…) skopie okrążenie, na którym ma Cię holować w swoim cieniu aerodynamicznym. NIEMNIEJ – pierwszy rząd dla McLarena, to coś, czego oczekiwali wszyscy. Potem Russell – w normie. Dwa Ferrari za nim? Już mniej! Potem Hamilton, a za nim dwa Red Bulle? Zupełnie! Problemy Red Bulla były realne, choć wciąż dało je się zwalić na skopane kwalifikacje. Potem jednak przyszedł wyścig.

Powiem szczerze – robiłem zakłady, kto wejdzie pierwszy w T1 GP Włoch. Znając starty Norrisa i siłę cienia aerodynamicznego, wszystko wskazywało na to, że Piastri ma ogromną szansę prowadzić. Pomyliłem się…. o całe dwa zakręty. Piastri popisał się świetnym manewrem po zewnętrznej, na wejściu w drugą szykanę. Zaatakować w ten sposób, swojego zespołowego kolegę, który ma przewagę w mistrzostwach… po pierwsze świadczy o OGROMNYCH cohones, których Norris wielokrotnie pokazał, że nie ma. Po drugie świadczy o ogromnym problemie McLarena, ale o tym później. Przy okazji zamieszania na starcie, niewinną ofiarą stał się Russell, który w sumie nie zrobił nic źle, ale musiał ciąć pierwszą szykanę i stracił kawałek przedniego skrzydła.

Manewr na Norrisie, pozwolił także Leclercowi wskoczył przed Lando. Od tej chwili zaczął się wyścig, jakiego nikt się nie spodziewał. Leclerc trzymający się niecałe dwie sekundy za Piastrim, drugie tyle za Charlesem – Norris. Za nimi właściwie bez historii. Sainz nie trzymający tempa czołówki, za nim Hamilton i próbujący odrabiać straty Verstappen. Wszyscy czekali kiedy tempo Ferrari spadnie – w końcu nikt przecież nie wierzył, że Ferrari jest w stanie równać się z McLarenami na czystym tempie. Prawda? To musiało być kosztem szybszego pożerania opon, o czym się z resztą niedługo potem przekonaliśmy. Leclerc zaczął tracić do Piastri’ego, a Norris już go niemal atakował, ale… w tym momencie zespół ściągnął Lando na zjazd. Norris tylko cudem zmieścił się w limicie prędkości w boksach, dohamowując na tak zblokowanych kołach, że uderzył w znak oznaczający początek limitu.

Chwilę potem zjechał Leclerc, których wcale nie chciał już witać się z mechanikami. Monakijczyk powrócił na tor za Norrisem i zaczął się spierać z zespołem po co to było, skoro i tak wyjechali za Lando? Piastri powrócił na prowadzenie, a my myśleliśmy, że mamy wyścig o wygraną i o polityczną przewagę, między dwoma McLarenami.

Kiedy wydawało się, że Norris dogania Piastri’ego – ten odpowiadał. Jak nigdy, tym razem Oscar miał odpowiedź na tempo Lando. Więcej – by utrzymać przewagę nad rywalem Piastri musiał, okrążenie za okrążeniem, poprawiać rekord najszybszego kółka w tym wyścigu. Pytanie brzmiało, jak długo da radę? Czy przypadkiem nie zeżre tym opon? O dziwo opony pożarł ten drugi McLaren i to Norris zaczął nagle tracić tempo. Lando zjechał do boksów, w momencie kiedy na ogonie siedział mu już Leclerc. W tym momencie wciąż między wszystkimi topowymi zespołami i ich kierowcami trwały dyskusje, czy ten wyścig da się przejechać na jeden zjazd? Sainz twierdził, że nie. Podobnie stwierdził McLaren i ściągnął także prowadzącego Piastri’ego po nowe opony. Leclerc? Został na torze. Sainz? Także.

Nagle, na kilkanaście okrążeń przed końcem, McLaren podarował Ferrari dublet, będąc pewnym, że tego wyścigu nie da się pojechać na jeden zjazd. Kiedy skapnęli się, jak bardzo mogli się pomylić, kierowcy Maka popędzili przed siebie, ile sił. Problem w tym, że Piastri do Leclerca miał ponad 15 sekund i Sainza po drodze, a Norris, by w ogóle móc gonić lidera, musiał przeskoczyć jeszcze Verstappena.

Piastri rzucił się w pogoń, odrabiając do lidera po półtorej sekundy na okrążeniu. Dogonił w końcu Sainza, który nie przytrzymał go zbyt późno. Z tyłu nieco dłużej Norrisa przytrzymał Verstappen, ale wciąż McLareny połknęły rywali niczym pachołki i ruszyły z polowaniem na Leclerca.

Tylko że… Leclerc wcale nie zamierzał dać się upolować. Po minięciu Sainza, opony Piastriego już straciły nieco czaru świeżej gumy. Oscar musiał odrabiać niemal półtorej sekundy na okrążeniu by dopaść lidera, a trzeba go było także wyprzedzić. Tymczasem opony Leclerca wcale nie chciały się rozpaść. Owszem, były mocno zniszczone, ale kierowca Ferrari był w stanie utrzymać tempo, nie pozwalające McLarenowi odrobić więcej, niż sekundę na jednym okrążeniu.

Cud na włoskiej ziemi stał się faktem. Leclerc przeciął linię mety pierwszy z ponad trzema sekundami przewagi nad Piastrim, za którym finiszował Norris. Dalej Sainz, Hamilton i Verstappen. Russell, Perez, Albon i Magnussen dopełniają pierwszą dziesiątkę. Ten ostatni zdobywa punkt dla HAASa i zdobywa punkt karny dla siebie, który WRESZCIE wlepia mu karę wykluczenia na jeden wyścig. To z kolei najprawdopodobniej da szansę Bearmanowi wystąpić w pełnym weekendzie GP dla HAASa, jeszcze w sezonie 2024.

Mina Leclerca na podium mówiła wszystko. W tej chwili, stojąc na podium GP Włoch, czuł się, jakby był na szczycie świata. Z dwóch wyścigów, które Leclerc mógł pokazać palcem przed sezonem, że chce w nich wygrać, byłby by to pewnie GP Włoch i GP Monako. W obu mu się udało i w obu Charles zaliczył przebłysk geniuszu. Geniuszu, którego w tym sezonie zbyt nie było widać. Z drugiej strony nie trzeba błyszczeć, by robić niezłe wyniki. Charles jest trzeci w mistrzostwach z 24 punktami straty do Norrisa, a jego zespół także trzeci i ma 21 punktów straty do McLarena. To ciekawe porównanie, pamiętając jaką potęgą w tym sezonie jest McLaren, a jaką szarą myszką wydaje się Ferrari.

Jednak to rywale Ferrari mają obecnie ogrom problemów. U Red Bulla są dość oczywiste – tempo i auto, które się nie prowadzi. To już nie jest przypadek, to nie jest wpadka. To trend, który się pogłębia.

McLaren ma swoje wewnętrzne problemy polityczne. Mają skład dwóch dobrych kierowców, z których żaden nie dominuje. Owszem Norris często jest z przodu, ale są wyścigi, jak ten na Monzy, gdzie Piastri mu dokłada. Jeśli czytaliście książkę Rossa Brawna (jeśli nie – zachęcam), to wiecie jaką mądrość Ross tam sprzedał, a facet zna się na swojej robocie. Powiedział, że jeśli zespół celuje w mistrzostwo, to po prostu musi na pewnym etapie wybrać kierowcę głównego i wspierającego. Dlatego w Red Bullu jest Perez. Dlatego w Mercedesie był Bottas. McLaren nie miał tego problemu, do chwili jak zaczęli walczyć o wyniki. Teraz mając dwóch niemal (bo jednak Piastri dostaje mniejszym doświadczeniem) kierowców, nie mogą wskazać żadnego. To odbija się na strategii, bo jakkolwiek manewr Piastriego był genialny, to w „ułożonym” zespole, by go po prostu nie było. Wszystkie karty grałyby na Norrisa.

Prywatnie mocno kibicuję Oscarowi, ale zachowanie kierowców i (po raz kolejny) strategów w tym wyścigu, świadczy o niekompetencji kierownictwa. Formuła 1 nie jest sportem wzajemnego uwielbienia i miłości. Żaden sport nie jest. Takie kity można wciskać, gdy walczy się o pietruchę. Gdy zaczyna się walka o prawdziwe wyniki i każdy centymetr toru, ta piękna miłość i braterstwo w milisekundę przegrywają z duchem rywalizacji. Jeśli nie rozwiążą tego wewnętrznie, konflikt tylko będzie się pogłębiać. Wystarczyło tylko spojrzeć na podium – rozgoryczenie i zawód obu kierowców McLarena, były aż nazbyt widoczne. Próbują robić dobrą minę do złej gry, ale po prostu już się nie da.

Warto odnotować także dobrą postawę Franco Colapinto w swoim pierwszym wyścigu. Finiszował dwunasty, podczas gdy Albon dziewiąty. Nie popełnił rażących błędów, popisał się niezłym, równym tempem. Zrobił w tym jednym wyścigu więcej, niż Sargeant przez większość sezonu jaki miał. Dla kontrastu: „materiał na mistrza” Stroll był… ostatni.

Paradoksalnie w identyczną sytuację, jaką ma McLaren, pcha się Ferrari, choć już mieli wyrównany skład. Dokładnie identyczna będzie – jeśli zaczną walczyć o wyniki. To samo w Mercedesie, zakładając, że Antonelli rzeczywiście ma takie piorunujące tempo. Tylko wydaje mi się, że Wolff będzie potrafił poustawiać swoje owieczki. Vasseur? Wątpię. Chyba, że dojdzie do układu Alonso – Stroll. Tylko Leclerc nie jest przeciętniakiem, a Hamilton wciąż chce wygrywać i po to idzie do Ferrari. Będzie… dziwnie? Dramatycznie? Zobaczymy.

Teraz przed nami GP Azerbejdżanu na bardzo specyficznym torze. Baku to także kolejna okazja dla McLarena, by pokazać, że zasługują na sprzęt, którym dysponują.

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading