Po F1 GP Kanady 2024
GP Kanady 2024 było dokładnie takim wyścigiem, jakiego F1 potrzebowała, by obudzić uśpionych widzów / fanów. Właściwie to były przynajmniej 3 wyścigi w jednym!
Emocje gwarantowane
Już od pierwszego treningu było wiadomo: to będzie weekend, który po prostu TRZEBA śledzić. Dlaczego? Po pierwsze tor, który niemal zawsze gwarantuje świetne wyścigi, nawet w tak erm… problematycznych, pod tym względem seriach, jak F1. Tor na wyspie z dzikimi zwierzętami, o kształcie i formacie toru permanentnego, ale z charakterem toru ulicznego, przez bliskie bandy i brak miejsca na błędy? To jest to!
Po drugie pogoda. Na weekend właściwie non stop zapowiadano przelotne, gwałtowne opady. Połączenie tego obiektu ze zmiennymi warunkami i wciąż na zmianę mokrym, suchym oraz przesychającym asfalcie to coś, co już nie raz gwarantowało wspaniałe emocje. Ci co na nie liczyli, z pewnością się nie zawiedli!
Przystawki
Po treningach wiedzieliśmy tyle co nic, a to przez… zmienne warunki (a jakże). No dobra coś wiedzieliśmy, ale to COŚ nijak kleiło się z ogólnym pojęciem o obecnej stawce F1. Po pierwsze Red Bull nie tylko nie dominował, ale nawet nie przewodził. Po drugie Mercedes zdawał się mieć niebywałe tempo, pozwalające na odstawienie reszty. Po trzecie drugi w kolejce za Mercedesem był McLaren. Jakby tego było mało mieliśmy jeszcze Ferrari. Czerwoni po mocnym weekendzie w Monako, powinni być podobnie szybcy w Montrealu, a tymczasem byli… no w F2.
Kwale, znów rozgrywane przy bardzo emocjonujących, zmiennych warunkach, tylko utwierdziły widzów w przekonaniu, że ktoś tu robi sobie żarty. Wyglądało jakby przeprogramowano bolidy, by dla rozrywki pozmieniać układ sił w stawce! W Q1 odpadł Pan Perez, a ja wciąż nie mogę się nadziwić jakim cudem dostał dwuletnie przedłużenie kontraktu. Z resztą jego późniejszy występ w wyścigu tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że ktoś w RBR postradał rozum.
Druga część kwali była nie mniej zaskakująca i to znów negatywnie, bo po dobrym weekendzie w Monako, tu w drugiej części czasówki odpadły oba Ferrari. W ostatniej części i walce o pole position znów mieliśmy niezłe zamieszanie. Wszyscy spodziewali się, że jeśli ktokolwiek zagrozi Verstappenowi, będą to raczej McLareny. Tymczasem pole position zgarnął George Russell, a drugi był Max z IDENTYCZNYM czasem. Jednak to kierowca Mercedesa pierwsze miejsce startowe, jako że swoje okrążenie przejechał jako pierwszy. McLareny były na 3. i 4. pozycji, choć mówienie, że nie zagroziły nieco miła się z prawdą. Pierwsza czwórka zmieściła się w 103 tysięcznych sekundy! Wszystko przy zmiennych warunkach prognozowanych także na wyścig. Danie główne było gotowe i dobrze wysmażone.
Miodny wyścig, a właściwie to z syropem klonowym
Sam wyścig zaczął się na mokrym torze w trakcie deszczu i był de facto kilkoma wyścigami w jednym. Na starcie wszystkich zaskoczył HAAS, który jako jedyny wybrał opony typu WET, podczas gdy reszta stawki założyła ogumienie przejściowe. O ile na czele nic się nie zmieniło, to już po chwili kierowcy HAASa zaczęli się przebijać do przodu stawki, wyprzedzając innych jak pachołki na torze. Fajnie się to oglądało, ale była to akcja, która musiała zakończyć się porażką. Po kilku okrążeniach szybko przesychający tor w Kanadzie zaczął premiować kierowców na przejściówkach, a pięć minut HAASa minęło.
W tym samym czasie na czele Verstappen zaczął zbliżać się do liderującego Russella, a za nimi rozpędzały się McLareny. O ile na mokrym torze między prowadzącą dwójką a Norrisem utworzyła się spora przerwa, to przesychający tor drastycznie zmienił sytuację. Norris dojeżdżał liderów z tempem nawet o dwie sekundy lepszym na okrążeniu! Ciut dalej także Piastri się rozpędzał. McLareny nagle wyglądały jakby grały w zupełnie innej lidze i to nawet na tle Red Bulla Verstappena.
Norris dojechał Verstappena, ale wąska sucha nitka toru, nie pozwalała mu na podjęcie ryzyka związanego z wyprzedzaniem. Kiedy w końcu się udało, pomarańczowy bolid, na przestrzeni raptem jednego okrążenia, doszedł i wyprzedził także lidera wyścigu. Russell dla odmiany popełnił pierwszy z kilku błędów w tym wyścigu i spadł za Verstappena praktycznie bez walki. Na przedzie Norris kontynuował szarżę i w piorunującym tempie uciekał reszcie stawki. Z tyłu Ferrari kontynuowało żenujący weekend, gdzie kierowcy włoskiej stajni bili się o miejsca na granicy pierwszej dziesiątki. Jakby tego było mało Leclerc miał problemy z jednostką napędową. Oznaczało to, że jechał bezsilny za Tsunodą i był biernym obserwatorem walki całej stawki dookoła niego. Sainz był jeszcze bardziej z tyłu i mimo braku problemów technicznych, nie był w stanie przebijać się do przodu.
Wątpliwy pokaz umiejętności aktorów drugiego planu
Wtedy w bandę wbił się Logan Sargeant. Nie był to z resztą jego pierwszy błąd podczas wyścigu, ale ten był już „skuteczny”. Safety Car na torze i spora część stawki zjechała po nowe opony przejściowe. Tym razem moment wyjazdu SC był niekorzystny dla Norrisa. Po powrocie na tor spadł na trzecią pozycję za Maxa i George’a. Z tyłu Ferrari podjęło ryzyko lub wykazało się skrajną naiwnością, jak raczej powinno się nazywać wymianę opon w bolidzie Leclerca na twarde slicki, w momencie gdy prognozowane są opady. Padać oczywiście zaczęło niemal w momencie wymiany, a Charles ledwo dotoczył się, by wrócić do przejściówek.
Opady były krótkie i tor znów zaczął przesychać, a zespoły ze środka stawki podjęły ryzyko ze slickami. Gdy tylko czasy zaczęły być zadowalające, po slicki zjechała także cała czołówka. Cała oprócz Norrisa, który wciąż był w stanie kręcić na przejściówkach dobre czasy. Tym razem McLaren jednak przedobrzył i zamiast dać Norrisowi kółko na wyrobienie przewagi, zostawili go na torze na dłużej. Na zbyt długo nawet i gdy Lando wreszcie zjechał, wrócił na tor znów na drugiej pozycji, ledwo trzymając się na torze.
Tor przesychał bardzo szybko, ale jego suchy kawałek był bardzo wąski i wymagał niezwykle precyzyjnej jazdy. Tą umiejętnością niestety nie wykazali się najpierw Perez, a potem Sainz, który obracając się na torze zgarnął także Albona. Kolejny Safety Car i kasowanie odstępów w stawce.
I znowu ktoś przeprogramował stawkę
Kiedy SC zjechał, nitka suchego toru była już kompletna i łatwo widoczna, znów mieliśmy odwrócenie układu sił w stawce. Na czele Verstappen nagle zaczął konsekwentnie oddalać się od Norrisa. McLareny, w przeciwieństwie do początku wyścigu, nagle już nie miażdżyły tempem na suchym torze. Nagle Verstappen znalazł tempo, podobnie z resztą jak zespół Mercedesa, który zaczął gonić czołówkę.
Russell złapał Piastriego i nie zamierzał pozwolić, by pomarańczowe auto zbyt długo go wstrzymywało. Wtedy popełnił kolejny błąd weekendu i zamknął Australijczyka w ostatniej szykanie. Oscar nie raz dał się już poznać jako człowiek-kalkulator z domieszką stalowych nerwów i zblazowania Kimiego Raikkonena. Nie odpuścił także w tym momencie, do czego miał pełne prawo. George musiał uciekać przez trawę, a całość wykorzystał Hamilton wskakując przed zespołowego kolegę, a chwilę później także przez McLarena.
Russell nie zamierzał jednak odpuszczać i zrobił użytek ze swojego tempa, w końcu doganiając i skutecznie wyprzedzając Piastriego, a finalnie także Hamiltona. W międzyczasie na torze obrócił się Tsunoda, choć cudem zakończyło się tylko na stracie czasowej.
Dobry prognostyk
Mieliśmy zatem długi (i męczący dla kierowców) wyścig. Było sporo emocji, kilka zmian układu sił w stawce, a finalnie… i tak wygrał Verstappen przed Norrisem i Russellem. Red Bull, jak i Max, po prostu nie popełnili w tym wyścigu błędów, mimo że wcale nie dysponowali w ten weekend najszybszym bolidem. Dla odmiany katastrofalny weekend zaliczył Perez, jak i zespół Ferrari. Niech najlepiej Pereza podsumuje statystyka, w której Sargeant nigdy nie wygrał kwali ze swoim zespołowym kolegą w Williamsie, za to kilka razy wygrał już z Sergio jeżdżącym topowym bolidem.
Pozytywnie zaskoczyło tempo Mercedesa, który niemal znikąd wrócił na czoło stawki. Pytanie, czy to trend, czy charakterystyka innych torów zepchnie ich znowu za podium? Mimo dobrego miejsca niezbyt popisał się także Russell: przynajmniej drugie miejsce było spokojnie w zasięgu Brytyjczyka, a prawdopodobna była także wygrana, ale te szanse ukróciły błędy samego kierowcy. Brak wiary w dojrzałość Russella jest widoczny także po stronie zespołu, z komunikatami od samego Wolffa, publicznie uspakajającymi „rozemocjonowanego dzieciaka”.
McLaren wciąż pokazuje coraz mocniejsze przebłyski piorunującego tempa, ale nie potrafią regularnie tych oznak kapitalizować i przekładać na zwycięstwa. Powoli jednak zaczynają chyba sami wierzyć, że ten sezon może być jeszcze ich sukcesem. Im szybciej ustabilizują wysoką formę, tym większe emocje będą na nas jeszcze czekały. Jeśli do tej dwójki da radę dołączyć także Mercedes, to imperium Red Bulla zacznie się trząść w posadach.
A teraz? Teraz czas na Le Mans 24h 😉 .