F1 GP Bahrajnu 2023
Kolejny sezon nowej ery Formuły 1 miał przynieść… no właśnie, co? Więcej zaciętej rywalizacji? Realną walkę o tytuł? Lepsze czasy? Jakiekolwiek były oczekiwania pierwszą ich weryfikacją było GP Bahrajnu 2023.
Podejrzany początek
Wszyscy na ten sezon czekaliśmy, ale jak tak usiadłem i się zastanowiłem, to nie do końca wiedziałem jakie mam realne oczekiwania. Jako fan Ferrari chciałbym powiedzieć, że oczekiwałem dalszej walki Leclerca z Verstappenem, tym razem nie skopanej przez zespół. Jednak pomimo bycia fanem włoskiego zespołu jestem też realistą…
To może Alpine doganiające czołówkę? Mercedes w równej walce z RBR? Poza tym ostatnim wszystko wydawało się nierealne. Mieliśmy niby testy, ale z nich, jak to zwykle bywa, za wiele wywnioskować się nie dało. Poza dobrą formą Red Bull Racing, niezłą Ferrari i różną reszty stawki.
Wreszcie przyszły pierwsze treningi i zaskoczenie, którego wszyscy chcieli, a którego nikt się nie spodziewał. Aston Martin jest SZYBKI! Jak? Skąd? Dlaczego? Jak to możliwe, że bolid środka stawki, czasem nawet ogona, nagle potrafi jej przewodzić? Gdzie znaleźli w tym trupie tyle szybkości? Niemożliwe, pewnie się rozleci w połowie wyścigu, albo to zagrywka marketingowa Strolla.
Tylko że z każdym kolejnym treningiem ta zagrywka wciąż działała, przynajmniej kiedy bolid był w rękach Alonso. Nie ukrywajmy jednak – Stroll kierujący jedną dłonią także nie krył tyłów. Tak więc we wszystkich treningach stały skład ścisłej czołówki wyglądał następująco: Red Bull, Ferrari oraz Aston Martin.
Pierwszy prawdziwy test
Nikt chyba nie wierzył w to, co widzi, aż wreszcie przyszły kwalifikacje. To oznacza koniec zabaw i domysłów, koniec możliwości ukrywania tempa. Przynajmniej na jednym okrążeniu. Spadkowicze po pierwszej sesji byli dość świeżym gronem, choć raczej nikt z takiego stanu rzeczy się nie cieszył. Przykro widzieć dawne potęgi F1 grzejące tyły. Ostatni był Gasly w swoim debiucie w Alpine, a dołączyli do niego de Vries, Piastri, Magnussen i Sargeant. Innymi słowy grupka debiutantów, rozczarowujący Magnussen (po tym co wyrabiał w minionym sezonie) oraz Gasly, którego w ogóle nie powinno tam być. Powiedzmy jednak, że pierwsza sesja sezonu, to jeszcze nie trend.
W drugiej sesji odpadły obie Alfy, Williams Albona, Tsunoda i Norris. Miejsce McLarena i tak należy traktować w kategoriach cudu, bo raczej nikt się nie spodziewał granicy pierwszej dziesiątki, patrząc na formę zespołu we wcześniejszych sesjach. Finał to z kolei popis Red Bulla i pokazanie układu sił. Pierwszy rząd dla byków, drugi Ferrari. Potem cudotwórca Alonso przed dwoma Mercedesami i domykający dziesiątkę Stroll, Ocon i Hulkenberg.
Start ciekawy, ale niemrawy
Sam wyścig wystartował i przebiegał dość spokojnie. No może poza aktywnością Strolla, który już na czwartym zakręcie sezonu 2023 uderzył w swojego zespołowego kolegę. Na szczęście Alonso powstrzymał się od epitetów przez radio – być może zdołał zerknąć w lusterko? Przede wszystkim jednak obyło się bez poważnych konsekwencji dla obu kierowców Astona. Jedynie Alonso stracił pozycję, ale bez problemów kontynuował. Potem udało mu się przeskoczyć Russella i dalej emocje jakby się skończyły. Zaraz, zaraz…. no skończyły się, ale pomyślcie na chwilę, że cofamy się do roku 2022 i Aston Martin w równej walce pięknie wyprzedza Mercedesa na torze. Brzmi absurdalnie, prawda? Jak widać, już takim absurdem nie jest.
Niemniej na 23. okrążeniu wyścigu realizator nie miał już czego pokazywać. Serio. Niewiele się działo. Oglądaliśmy więc walkę o ostatnie miejsce w stawce, bo… była jedyną walką na torze. O przepraszam chwilę później Perez wyprzedził Leclerca i tym samym jednoznacznie zdefiniował dominację Red Bulla w tym wyścigu. Verstappen na przedzie podążał niezagrożony, właściwie od pierwszych okrążeń oszczędzając bolid. Ferrari pociło się i cisnęło, ale diagnoza ich problemów była szybka i jednoznaczna – wyższe zużycie opon niż u konkurencji.
Z resztą to nie opony były największym problemem Ferrari, a niezawodność. Moduł baterii wymieniono w bolidzie Leclerca jeszcze przed startem wyścigu, a podczas niedzielnej rywalizacji jednostka napędowa odmówiła posłuszeństwa. Konkretnie który element padł nie wie nawet Ferrari, bo jak mówi Vasseur: sami nie wiedzą co padło i dlaczego. To nie wróży dobrze ich tegorocznej kampanii.
Oczekiwania spełnione?
Tak więc największą atrakcją i sensacją weekendu była forma Astona Martina i jazda Alonso, który w wyścigu objechał oba Mercedesy (niezłe pojedynki), a potem już bez większych problemów objechał Ferrari Sainza, by zameldować się na podium za dwoma Red Bullami. Za nimi był Sainz i dwa Mercedesy, rozdzielone drugim Astonem. Dziesiątkę uzupełnili Bottas, Gasly i Albon. Wyścig Pierre’a był totalnym przeciwieństwem szczęścia i formy z kwalifikacji, czego nie można powiedzieć o jego zespołowym koledze. Ocon jeszcze przed połową wyścigu zaliczył hat-tricka kar, w tym za złe ustawienie na starcie i przekroczenie prędkości w boksach. Potem został wycofany z wyścigu – chyba ze wstydu.
Tak właśnie rozpoczął się sezon 2023. Jak powiedział Russell – Red Bull właściwie tytuł ma już zapewniony. Przewaga byków była tak ogromna, że ciężko myśleć, by ktokolwiek mógł choćby wywrzeć na nich presję. Dość powiedzieć, że jako jedyni z czołówki mogli sobie pozwolić na przejazd wyścigu z użyciem dwóch kompletów miękkich opon. Innym na tyle samo wystarczały twarde!
No i „Aston Martin hype train” jest prawdziwy, rozpędzony na maksa. Skąd? Jak? Dlaczego? Ciężko znaleźć uzasadnienie. Czyżby kasa pompowana przez Strolla w zespół, naprawdę zaczynała się zwracać? Co innego z Ferrari. Im pozostaje tylko zmienić nazwę i kolory, choć po przebiegu wyścigu i tak każdy pozna, że to Włosi. Ile lat można w durny sposób zaprzepaszczać szanse na tytuł? Jak widać w nieskończoność.
Za dwa tygodnie kolejny wyścig „islamskiej części sezonu”: Jeddah.