F1 Grand Prix Australii 2022
Dziwnie tak oglądać wyścig w kraju kangurów i nie czuć emocji rozpoczęcia sezonu. Przez lata człowiek się do tego przyzwyczaił. Nawet bez tego dreszczyku weekend Grand Prix Australii 2022 okazał się całkiem ciekawy.
Coś z niczego
Dla kilku zespołów i kierowców Australia będzie z pewnością wyjazdem, o którym chcą jak najszybciej zapomnieć. Zanosiło się, że tak będzie z Williamsem. Słabe tempo, samochód Latifiego skasowany przez Strolla w czasie kwalifikacji, w kompletnie absurdalny sposób. Na koniec jeszcze wykluczenie z wyników czasówki Albona, za niedostateczną ilość paliwa pozostałego w zbiorniku. Wydawało się, że tego nie da się już uratować. Jednak Alex Albon wraz z zespołem dokonali czegoś naprawdę wartego zapamiętania. Zawodnik z Tajlandii wystartował z końca stawki na twardej mieszance. Zamiast się ścigać zadbał o opony, a potem jechał, jechał, jechał, jechał i…. jechał.
Kiedy przez wszystkie neutralizacje koleni zawodnicy zjeżdżali po nowe opony, Williams pozostawał na torze. Albon przejechał na tym komplecie opon właściwie cały wyścig. Zjechał na ostatnim okrążeniu, by wypełnić przepisowy obowiązek wizyty w alei serwisowej. W ten sposób udało się dowieźć punkt dla zespołu. Coś, czego zupełnie nikt się nie spodziewał. Williams i Albon otwarcie przyznali, że sami niewiedzą, dlaczego ich auto tak dobrze się obchodziło z mieszanką C2 od Pirellli i muszą to dobrze przeanalizować. Fakt faktem, że gdy inni tracili powoli tempo. Alex był w stanie je utrzymywać i nawet trzymać się w okolicy McLarenów, które w tym tygodniu wreszcie zaczęły pokazywać na co je stać.
Nic z niczego
O podobnym szczęściu w nieszczęściu nie może mówić Aston Martin. Vettel wreszcie wrócił po zakażeniu koronawirusem, pozbawiony doświadczenia z dwóch pierwszych wyścigów i co? Awaria w pierwszej sesji treningowej, przez którą stracił też drugą. Przynajmniej zadbał o marketing zespołu słynnym już przejazdem na skuterze. Przejazdem, po którym zadał w sumie słuszne pytanie – na co idą pieniądze z wlepionej mu kary? FIA przecież biedna nie jest i dorabiać w ten sposób nie musi. Liberty Media podobnie. Niemniej, by dołożyć do nieszczęścia zespołu, obaj zawodnicy skasowali auta w trzecim treningu. Potem wspomniany Stroll skasował siebie i Latifiego w Q, co dało mechanikom czas na poskładanie auta Vettela. Niewiele to pomogło, bo Vettel i tak wykręcił marny czas. Nie ma co się dziwić, w ten weekend był najmniej doświadczonym zawodnikiem na torze. Jeśli chodzi tak o jazdę nowymi bolidami, jak i kontakt z przebudowanym torem w Melbourne.
To nie koniec. Stroll dostał punkty karne za wypadek z Latifim (ma już osiem), a Vettel kolejną karę, tym razem za przekroczenie prędkości w boksach podczas kwalifikacji. Klamrą dramatycznego weekendu Astona Martina (i Vettela) był wypadek w wyścigu, po którym Seb zakończył jazdę. Tym samym po Grand Prix Australii 2022 Aston Martin pozostaje jedynym zespołem, który nie zdobył jeszcze żadnego punktu. Najbliżej jest Williams z jednym punktem Ablona, ale dalej są już zespoły pokroju Alpha Tauri, HAAS, czy Alfa Romeo, które mają ich kilkanaście. Aston tymczasem nie ma do nich żadnego startu jeśli chodzi o tempo. Ten sezon zapowiada się na bardzo dobitną, szczerną i brutalną weryfikację sposobu zarządzania Lawrence’a Strolla. Pana, który wedle coraz większej ilości doniesień z wewnątrz zespołu, chce mieć kontrolę nad kompletnie wszystkim. Od spraw typowo menadżerskich, finansów, aż po tematy inżynierskie, o których w rzeczywistości nie ma pojęcia. Skutki widać na torze.
Wisienką na torcie jest narzekanie Verstappena na Safety Car Astona Martina. Tak, serio. Kilku kierowców wprost mówi o tym, że Aston prowadzący stawkę jest wyraźnie wolniejszy od Mercedesa, z którym zmienia się w tej roli. Max wspomina, że Mercedes ma bardziej dopracowaną aerodynamikę, więc może trzymać lepsze tempo. Jeśli takie słowa padają z ust mistrza świata, to wielka kampania marketingowa pod nazwą „Aston Martin F1 Safety Car”, może okazać się klapą.
Rosnąca presja
Zupełnie niespodziewanie weekend był też totalną katastrofą dla Carlosa Sainza. Jest to spory szok, bo jednak to facet dysponujący obecnie najlepszym autem w stawce. Jakby tego było mało Carlos, od dołączenia do Ferrari, wyglądał zaskakująco dobrze na tle Leclerca. Nie tylko nie ustępował, ale nawet czasem dokładał faworyzowanemu Monakijczykowi. Tymczasem na Albert Park Sainz w kluczowych momentach po prostu zawodził. W Q3 popełnił błąd i przerwał okrążenie pomiarowe. W sumie mógł je kontynuować i mieć w dalszym ciągu szanse na coś więcej dziewiąte pole startowe. W końcu Leclerc dołożył ósmemu Oconowi ponad sekundę. Prawdziwa katastrofa przyszła podczas wyścigu, kiedy już na drugim okrążeniu wypadł na słynnej sekwencji 11-12 (gdzie w sezonie 2008 Robert Kubica zahaczył o żwir, tracąc pole position). Sainz zakopał swoje Ferrari w pułapce żwirowej i to był koniec jego rywalizacji. Katastrofa.
Z resztą katastrofą jest ten sezon także dla Verstappena. Ktoś powie, że bez przesady, ale to nieprawda. Max, urzędujący mistrz świata, ma jeden z dwóch najszybszych samochodów w stawce, mogący zdystansować całą resztę i walczyć z Ferrari, a mimo to ukończył raptem jeden wyścig z trzech. Ma mniej punktów niż Hamilton i urzęduje na szóstej pozycji, z Oconem niedaleko za nim. Red Bull potwierdził, że znów zawiódł układ paliwowy, ale była to inna usterka niż w Bahrajnie. Tym razem miał miejsce po prostu wyciek paliwa, najprawdopodobniej na linii między zbiornikiem, a pompą wysokiego ciśnienia. Verstappen będzie potrzebował dużo cierpliwości by przebrnąć przez ten sezon. Sezon, w którym realne szanse na walkę o tytuł, już teraz są bardzo wątpliwe.
Ktoś powie, że to przesada. Mamy raptem trzy wyścigi, a ja już tak zawężam grono kandydatów do tytułu mistrzowskiego. Jasne, wszystko może się jeszcze wydarzyć, ale nie bądźmy ślepi. Leclerc ma już więcej punktów niż jakikolwiek inny zespół w klasyfikacji konstruktorów. Poza Ferrari oczywiście. Ma ponad dwa razy więcej punktów niż trzeci w klasyfikacji Sainz. Jeśli czerwone bolidy nie zaczną się sypać, albo Red Bull nagle nie znajdzie tempa i niezawodności, by regularnie dawać Włochom popalić, to sezon może być spacerkiem dla Leclerca. Oczywiście nikt nie mówi o łatwym zadaniu. Charles nie miał łatwych wyścigow w tym sezonie, dopiero Australia była pełną dominacją i to także dzięki problemom rywali.
Nie ma, że boli
Jeśli nawet dobry trend zostanie utrzymany, to na pewno ten spacerek będzie skutkował poobijanym tyłkiem i wstrząśnieniem mózgu. Wygląda to tak, jakby Ferrari podeszło inaczej do tematu „morświnowania”. Podczas gdy reszta zespołów stara się je zminimalizować, F1-75 było w Australii zdecydowanie najbardziej obijającym się o asfalt bolidem. Tak jakby Binotto powiedział „Nie płacimy kierowcom za komfortową jazdę, ale za szybkie prowadzenie bolidu. Jak trzęsie to trudno, macie trzymać gaz w podłodze i nie skomleć”.
Z resztą ani Leclerc, ani Sainz nie wspominali o problemach z wibracjami bolidu. Tymczasem nawet realizator włączający transmisję z kamer w kaskach, kiedy tylko było ujęcie z kasku kierowcy Ferrari, musiał szybko przełączać na inną kamerę, gdy bolid dojeżdżał do drugiego sektora. Powód? Gigantyczne wibracje, przez które nie było kompletnie nic widać.
Dobry trend, o dziwo, utrzymuje się także w Mercedesie. Oczywiście korzystają oni na problemach rywali, ALE jak na auto krążące czasem poza pierwszą dziesiątką, finisz na podium jest nad wyraz dobrym wynikiem. Dość powiedzieć, że Russell jest na drugiej pozycji w klasyfikacji kierowców, a Merc na drugiej w klasyfikacji konstruktorów. To też pokazuje jak daleko przed konkurencją jest Ferrari, skoro najbliższym rywalem jest Mercedes, tracący do nich czasem i sekundę na okrążeniu. Niemniej jeśli Red Bull nie rozwiąże swoich problemów na czas, Srebrne Strzały mogą próbować walczyć o pozycję drugiej siły w stawce, a
Los się muuuuuuusiiiii odmienić
Jak na razie, obok Vettela, największym pechowcem sezonu jest Alonso. Tylko czy na pewno pechowcem? Już przed sezonem kierownictwo Alpine zapowiadało, że podejście do konstrukcji jednostki napędowej brzmi: najpierw tempo, potem niezawodność. Wydaje się że wyniki Fernando są tego perfekcyjnym odzwierciedleniem. W Australii jechał okrążenie pozwalające na uzyskanie czasu w okolicach pole position, ale zostało ono przerwane przez usterkę techniczną. Potem oczywiście w wyścigu miał pecha z wyjazdem Safety Cara, który popsuł mu strategię (za to pomógł Russellowi). Niemniej być może nigdy o strategii byśmy nie rozmawiali, gdyby startował tam, gdzie powinien – w pierwszych dwóch rzędach. W Arabii Saudyjskiej także skończyło się na usterce. De facto Alpine ma identyczne problemy jak Red Bull. Mają niezłe auto, tylko krótko. „Los się musi odmienić” śpiewał Kazik, ale czy tak się rzeczywiście stanie, zależy w tym wypadku wyłącznie od inżynierów. Inżynierów, którzy nie mogą działać tak szybko jak wcześniej, bo mają ręce coraz bardziej związane limitami budżetowymi.
Dla odmiany wygląda na to, że McLaren znalazł sposób na rozwiązanie swoich problemów i odblokowanie w aucie tempa, które prezentowało na pierwszych testach. Czy Australia nie była „wypadkiem przy pracy”? Czy HAAS już nie jest w pierwszej dziesiątce, czy może tylko oszczędzali bolidy nie mając zapasowego? Czy może stawka ustabilizowała się na tyle, że dopiero poznajemy jej rzeczywisty układ? Już za dwa tygodnie czeka nas wyścig na torze Imola gdzie, biorąc pod uwagę obecną formę Ferrari, można spodziewać się niezłych tłumów Tifosi i… weryfikacji formy zespołów na tym wymagającym torze.
PS. Odnośnie samej organizacji Grand Prix Australii 2022 – z liczbą 420 tysięcy odwiedzających weekend GP został największym „weekendowym” wydarzeniem sportowym w historii Australii i zarazem największym w historii F1. Australia pobiła przy tym zeszłoroczne GP USA, gdzie w czasie weekendu przewinęło się przez tor 400 tysięcy ludzi.