Ekologiczny motorsport, ekologiczna motoryzacja
Ekologiczny motorsport to hasło dumnie niesione na sztandarach przez coraz więcej serii wyścigowych, nawet F1. Tylko, czy ono w ogóle ma sens?
Temat ekologii i motoryzacji co jakiś czas wraca na tą stronę, bo nie da się niestety od niego uciec. Dziś pomyślmy – czy sport motorowy musi być ekologiczny? To pytanie będące w obiegu już od dłuższego czasu, szczególnie od momentu gdy wielkie marki zaczęły kłaść nacisk na ekologię i przez to wymuszać ją na samym sporcie. Od razu zaznaczę – nie będziemy rozmawiać o ekologii całej „otoczki”.
Ekologiczny kontekst
No dobra, trochę porozmawiamy… Gdyby ją porównać, to taka F1 okazałaby się jedną z najbardziej zielonych aktywności rozrywkowych na świecie. Dlaczego? Ano pomyślcie ilu sportowców i ile osób z ekip przyleciało teraz na olimpiadę i jaki jest ślad węglowy tych dziesiątek, czy setek lotów. Formuła 1 na pewno nie wyrabia nawet ułamka tego, co olimpiada raz na dwa lata. Olimpiada, która wymaga budowy całej infrastruktury, budynków, dróg… a potem sporo tego stoi nieużywane i niszczeje. Wiecie co jest w planie Komitetu Olimpijskiego na neutralność węglową? Budowa nowej siedziby… generującej oczywiście dużo mniej emisji. Dobra podkładka, co nie?
Jeszcze gorzej wyglądają wszystkie zabiegi korporacyjne, na zmniejszenie zużycia środowiska. Topowym tematem jest ślad węglowy. Co więc się robi? Zamienia metalowe komponenty wytwarzane w hutach na… plastikowe. Mniejszy ślad węglowy jest? Jest. Zaśmiecanie świata plastikiem jest? Jest, ale kto by się tym przejmował, nie tym będziemy się chwalić w reklamach i na konferencjach. Pan Prezes lata sobie dwa razy w miesiącu prywatnym odrzutowcem na wypoczynek na Mauritiusie? Nasadzimy tyle drzewek, żeby to zneutralizować i napiszemy, że jesteśmy obojętni dla środowiska. Szczytem jest już ograniczanie troski o środowisko po prostu do… odpowiedniego policzenia emisji. Dość powiedzieć, że kilka największych światowych korporacji twierdzących, że zaraz będą neutralne węglowo, zostało ostatnio podliczonych przez zewnętrzne źródła. Wyszło, że może osiągną połowę założonych planów. W ogóle co to jest ta neutralność węglowa? Ano jeden z kolejnych elementów tzw. „greenwashingu” uprawianego przez korporacje. Neutralność węglowa to nic innego, jak licencja na legalne trucie środowiska. Jeśli nasadzi się odpowiednio dużo drzew, by zgadzało się w kalkulatorze, to nawet słynna awaria platformy Deepwater Horizon należącej do BP, okaże się neutralna. Cud!
Inny przykład? Artyści. Pomyślcie znowu, tym razem o trasie koncertowej takiego U2.Co tydzień koncert w innym mieście i tak przez kilka tygodni. Każda zmiana miasta to przemieszczenie kilku samolotów sprzętu i ludzi. Już pomijam te minimum 30-40 tysięcy osób docierających na każdy koncert, których środkiem transportu nikt się specjalnie nie interesuje.
Odebranie tożsamości
Tak jest z każdą masową aktywnością. Nie zrozumcie mnie źle, ja jestem jak najbardziej za ochroną naszej planety. Dlatego tak F1, jak i artyści, czy sportowcy, mogą docierać na miejsce elektrycznym samolotem zasilanym prądem z paneli na skrzydłach, mieć scenę, czy boksy zbudowane choćby z kartonu, jeśli tylko zapewni odpowiednie warunki i bezpieczeństwo, a do tego niech wszyscy wcinają ekologiczne pomidorki, wyhodowane na kompoście z przydomowych resztek żywności.
Tylko sporty motorowe od reszty odróżnia jedna podstawowa rzecz: na rzecz ekologii zmienia się to, czym są. Bono nie śpiewa do marchewki, żeby nie marnować zasobów Ziemi na wyprodukowanie mikrofonów i głośników. Sportowcy nie biegają w sandałach ze skóry z recyklingu lub na boso, nie rzucają oszczepem z leszczyny, czy też nie jeżdżą na bambusowych nartach w kombinezonach z liści bananowca. Rozumiecie? W wyścigach i rajdach próbuje się zmienić istotę tego, czym są.
I znów, by nikt mnie źle nie zrozumiał, nie twierdzę, że w imię zabawy należy niszczyć świat, w którym żyjemy. Twierdzę, że zmienia się na siłę to, co wystarczyło dostosować do nowych standardów. Przykład? Rajd Dakar i „elektryczny” samochód Audi . To nic innego jak hybryda, z non stop odpalonym silnikiem spalinowym z DTM, pracującym jako generator. Na tym samym rajdzie jechał całkiem normalny samochód rajdowy z turbodoładowanym V6, przygotowany przez firmę ProDrive dla zespołu BRX. Był najprawdopodobniej zdecydowanie bardziej ekologiczny od pojazdu Audi. Dlaczego? Ano korzystał ze specjalnego paliwa, które w większości produkowane jest z rolniczych odpadów oraz dwutlenku węgla przechwyconego z atmosfery. To pozwala ograniczyć emisję o 80% w stosunku do typowych paliw kopalnych. Paliwo zostało zaakceptowane już przez FIA i być może pojawi się niedługo w innych dyscyplinach sportu motorowego.
Mit o transferze
Mówicie, że rozwiązania z wyścigów zbawią świat i dlatego sam sport musi się zmieniać? Mit o transferze technologii z wyścigów do pojazdów cywilnych upadł już dawno. Są to po prostu dwie zbyt odległe dziedziny, z bardzo specjalistycznymi pojazdami do rywalizacji. Nawet wspomniane paliwo ProDrive, które wydaje się być idealnym przykładem do transferu na auta cywilne, na razie pozwala na pisanie podobnych historii tylko jako sci-fi. Po prostu nie ma możliwości produkcji takiego paliwa na skalę przemysłową. Ktoś powie o Mercedesie Project One. No litości! Zbudowano niepraktyczną zabawkę torową dla milionerów, a my nazywamy to transferem technologii na drogi publiczne? Nawet Formuła E nie ma nic wspólnego z autami cywilnymi, mimo że tym pierwotnie chciała przyciągać.
Nie znaczy to oczywiście, że zaawansowane technologie stosowane w sporcie motorowym i nowe pomysły rozwiązania tematu ekologii, nie mogą być pomocne w znalezieniu ich odpowiedników w autach cywilnych. Jednak już dawno minęły czasy, kiedy ktoś wprowadził na Le Mans wycieraczki, a potem stwierdzono, że przydadzą się każdemu.
Światem (zawsze) rządzi pieniądz
Tak właśnie wygląda przełożenie bzdurnej motoryzacji elektrycznej, wcale nie bardziej ekologicznej, na tory. Dlaczego bzdurnej? Dlatego, że jak już wiele razy wspominałem, elektryfikacja motoryzacji nie jest naturalnym procesem postępu i znalezienia lepszej technologii. Jest wynikiem wymuszenia legislacyjnego i konkretnych zabiegów polityków. Zamiast więc inżyniera, który wynalazł lepszy silnik, mamy polityka, który mówi nam co jest lepsze. Wyobrażacie sobie, co by było, gdyby Thomas Edison wynalazł żarówkę, ale wprowadzono by dofinansowanie na lampy na ropę naftową? Właśnie.
Ktoś zapyta pewnie, skąd to całe szaleństwo, dlaczego cały świat działa wbrew logice? Czy może logika jest, bo nagle za wszelką cenę chcemy ratować planetę? Otóż rzeczywiście – cały świat działa bardzo logicznie. Problem w tym, że motorem wszystkich wspomnianych działań są po prostu pieniądze. Skutki tego co się dzieje, mamy już teraz. Pomimo znaczącego wzrostu ilości nowych aut elektrycznych w Niemczech, z ostatni badań wynika, że Niemcy wcale elektryków nie chcą. Dlaczego je kupują? Bo są dotacje i to się opłaca. Opłaca się kupującym i opłaca się fabrykom, bo są kupujący. Teraz pomyślmy, że dotacje kiedyś wreszcie znikną. Co wtedy? Państwowe pieniądze, wpompowane z podatków w przemysł, który został sztucznie rozdmuchany ponad rzeczywiste zapotrzebowanie, przepadają. Fabryki zaliczają zdziwko, bo nikt nie chce kupować ich produktów. I tak dalej, i tak dalej… a przecież wystarczyło po prostu narzucić przemysłowi limity emisji, które ma spełnić i niech oni myślą jak.
Nadzieja na opamiętanie się
Dlaczego mamy więc „ekologiczne” motorsporty? Bo firmy po prostu MUSZĄ szukać sposobu, przekonania ludzi do swoich produktów, choćby nie miało to sensu. Tak jak Apple wykorzystało 50 Centa do promocji iPoda, tak Jaguar próbował stworzyć serię wyścigową elektrycznych samochodów, by wmówić ludziom, że to dynamiczne auto o zacięciu sportowym. Trzeba wykreować pożądanie – potrzebę zakupu.
To firmy, ich działania rozumiemy. Jednak to za mało, by motorsport został sprowadzony do wyścigów Melexów. Na razie. Na szczęście. Te same firmy rozumieją, że nie wyrabiają sobie marki, przez wyścigi powolnych aut, które nie mają wiele wspólnego ze sportem. Czy tabliczka czekolady reklamowanej na kombinezonach skoczków narciarskich lata daleko? No nie, choć może ktoś nią nieźle rzuca. To jednak wystarcza firmie, by kreować swoją markę w świadomości ludzi. Tak samo może być z powodzeniem używane w sporcie motorowym. Firma produkująca turbiny wiatrowe może być partnerem zespołu F1 z potężnym V10 usadzonym za kierowcami po to tylko, by kreować swoją markę, jako powiązaną z najwyższą technologią i pojawić się w świadomości wielu ludzi.
Kilkaset, może kilka tysięcy aut ścigających się w sumie co weekend na torach świata w oficjalnych seriach, jest pewnie mniej niż ułamkiem promila globalnego problemu zwanego zanieczyszczeniem, globalnym ociepleniem i zmianami klimatu. Zmiana paliwa na to od ProDrive mogłaby te znikomy problem podzielić jeszcze przez pięć. Dlatego przepraszam, ale nikt mi nie powie, że jest sens pakować wielkie pieniądze, robić reklamy i psuć świetny show motoryzacyjny, tylko po to, by Amerykanie mogli się obżerać, jedząc rocznie 100 kilo mięsa na osobę (Polak je 70kg, a zalecenie WHO to około 35) i przez to zatruwać środowisko dużo bardziej, niż kilkaset wyścigów tygodniowo.