Złote Kółka 2021

Zapraszam na kolejną edycję, jakże prestiżowej gali Złote Kółka 2021, gdzie zostaną rozdane najważniejsze nagrody rozdawane na tej gali 😛 .

I bez zbędnych ceregieli – pierwsza kategoria!

Detal Roku 2021:
Tylne światła nowej S klasy

Kurczę, znów w tej kategorii wygrywa Mercedes, a najśmieszniejsze jest w tym wszystkim to, że zdecydowanie nie jestem fanem tej marki. No ale co poradzić? Jeśli w tym roku cokolwiek zwróciło moją uwagę to był to właśnie ten, naprawdę ciekawy detal.

Trzeba chwilę poświęcić, by dostrzec stopień skomplikowania i pieczołowitości poświęcony tylnym światłom nowej S klasy (a pewnie też innych Merców tegorocznej generacji). To jakby rzędy malutkich rurek, świecących na swoich końcach, ale też nieco w całej kubaturze. Daje to super efekt 3D i niemal „mikroświata” z wieżowcami w samej lampie. Najlepiej zobaczyć na żywo, by się przekonać. Sam Eugen Enns, odpowiedzialny za wygląd nowej S klasy, porównuje je do „cyfrowego horyzontu”. Nie wiem co autor ma na myśli, ale mi ilość pracy poświęcona tym lampom i samo ich wykonanie, zdecydowanie imponuje.

Jakby ktoś pytał – wiem, że nowy model wyszedł w 2020, a w Polsce teoretycznie był dostępny w grudniu. Jak ktoś go już wtedy widział, to niech oponuje 😉 .

Paskudztwo roku 2021:
BMW iX

Od kilku lat BMW zdaje się na siłę zmieniać swój wizerunek. Projektanci firmy nawet raz wprost powiedzieli coś w stylu „design nie jest od tego by się podobać, ale by się zmieniać”. No to tu trzeba przyznać, że trzymają się swoich poglądów. Konkurencja była silna. Nowe BMW serii 2, które po zeszłorocznym zwycięstwie w tej kategorii, w dalszym ciągu jest rujnowane przez designerów. Renault Arkana, wszystkie Mercedesy serii EQ za bezgranicznie durne przednie światła, z pasem na przedzie mylącym kierowców (Ciekawe prawda? Po tylnych światłach wygrywających powyżej). Do tego Toyota Yaris Cross, a nawet Cupra Born, która jest przede wszystkim strasznie paskudnym oszustwem, czyli VW ID.3 w przebraniu, a nie żadnym własnym modelem marki Cupra. Raczej powieleniem najgorszych algorytmów pracy koncernu VW związanych z użyciem klawiszy Ctrl+C i Ctrl+V.

Dobra, ale do BMW iX. Ten samochód jest tak naprawdę, pod wieloma względami… ciekawy. Ciekawe są powody, dla których wygląda tak, a nie inaczej. Od momentu pojawienia się motoryzacji elektrycznej na drogach publicznych, obserwujemy kompletny kryzys intelektualny u stylistów i ich przełożonych. Otóż ktoś tam na górze, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu stwierdził, że skoro samochody elektryczne mają inny napęd, to muszą być INNE. Z jakiegoś powodu nie zupełnie inne, ale wyraźnie inne. Dlaczego? Jaki jest konkretny powód? Nie mam zielonego pojęcia. Może komuś tak wyszło z ankiety robionej wśród 12-latków, a może ktoś miał taki kaprys i jest prezesem wielkiej firmy. Skutek jest taki, że zamiast samochodów wyglądających jak samochody, mamy konstrukcje, który usilnie chcą wyglądać inaczej, nowocześnie i futurystycznie, ale…. no chcą dalej być samochodem w mniemaniu większości. Tym samym cierpią na poważy kryzys charakterologiczny.

No bo czemu samochody elektryczne, nie uwiązane już konstrukcją i kształtem nadwozia do wymogów napędu spalinowego, dalej mają maskę, przedział silnikowy itp., ale wykorzystywane w innym celu, choćby bagażnika? Dlaczego nie wymyślić kształtu samochodu zupełnie na nowo, tak by w pełni wykorzystać zalety napędu elektrycznego? Ktoś odpowie – no bo klienci chcą jednak samochodu, który znają i lubią. No to ja zapytam – czemu więc ten samochód coraz bardziej upodabnia się do lodówki z ekranem w drzwiach lub nowego smartfona, czy też robota kuchennego? No czemu do cholery? Czemu zrywać z większością rozpoznawalnych elementów stylistycznych marki? Jak dodamy do tego wszystkiego ostatnie zboczenie niemieckich koncernów, na punkcie dużego grilla (To jakiś przekaz na podświadomość? Ktoś wie, o co chodzi?), to wychodzi nam iX.

Aha, no i mamy jeszcze manię, że jak coś jest elektryczne, to MUSI, no po prostu MUSI mieć niebieskie akcenty. No bo wiadomo, PRUNT jest NIEBIESKI wy jełopy, jeśli nie wiecie. Błyskawice wydają wam się żółte, czy też nawet białe? To znaczy, że po prostu jesteście GUPI i się nie znacie. Także, żeby do każdego matoła dotarło, że nasz samochód jest elektryczny, a więc zajebisty bo chroni środowisko (na ekologicznym prądzie z węgla), to pomalujemy cuś na niebiesko. Klamkę, błotnik, lusterko, zaciski hamulcowe chociaż. No, żeby rzuciło się w oczy!

Istny geniusz stylistyczny. Choć ten akurat chyba spotkał się z tramwajem, co widać po urokliwym, rozpłaszczonym pyszczku. Zastanawiam się tylko, czemu wszystkie samochody na ropę, nie mają obowiązkowo np. czarnych zderzaków, a wszystkie na gaz nie są przezroczyste. Tak by się łatwo rozpoznało.

A tak szczerze, to dramat. Dramat i sztuczny, wymuszony futuryzm, jakby ktoś się zapatrzył na Łowcę Androidów i nie zauważył, że jeszcze nie mieszkamy w interaktywnych drapaczach chmur, a taksówki nie lewitują.

Zaskoczenie roku 2021:
Porsche Taycan Cross Turismo

Znów samochód elektryczny, ale tym razem w dobrym świetle. Niemniej… świat stanął na głowie. Największym zaskoczeniem (przynajmniej dla mnie) było Porsche… kombi…. elektryczne… i uterenowione. To się naprawdę dzieje?

Widziałem, jeździć okazji nie miałem, ukrywać nie będę. Po pierwsze jednak, samochód wygląda zaskakująco dobrze. Myślałem, że plastikowe dokładki go oszpecą, ale nie. Styliści zrobili coś, co wygląda jak samochód, nie ma niebieskich wstawek i ogromnego grilla. Czyli jednak się da. Całość ubrana w fajną sylwetkę i dobrze wyglądająca nawet z krzykliwymi kolorami. Kto by pomyślał, ale elektryki takie jak ten, mogą być… ratunkiem dla kombi?

Poszperajcie w sieci, trudno nie znaleźć testera, który nie zachwyca się Taycanem Cross Turismo. Oczywiście, ma niesamowite osiągi (i cenę od pół miliona wzwyż). Jednak, jak wszyscy zgodnie twierdzą, to najbardziej kompletny samochód elektryczny, jaki stworzono. Szybki, wygodny, dobrze wyglądający, dobrze wykonany, uniwersalny, pakowny i nawet zdolny pojechać po nieco gorszym terenie, niż droga asfaltowa.

Dalej ma jednak wszystkie wady motoryzacji elektrycznej – realny zasięg nieco ponad 300 kilometrów i czas ładowania, który (jeśli traficie na supermocną i niemal niewystępującą u nas ładowarkę 800V) wynosi minimum 20 minut. Mówi się o tym jako o zalecie, ale mój niemal dwudziestoletni Ford, ma prawie 500 km zasięgu na zbiorniku, a tankuje się go w pięć minut. Wliczając płacenie w kasie.

Samochód roku 2021:
Maserati MC20

Znów jakieś drogie auto, co w sumie głupie, bo w tym roku wyszło też sporo fajnych aut „dla ludu”. Wyszła Dacia Jogger (ok, w Polsce do nabywców ma trafić dopiero w lutym tego roku), czyli wreszcie oryginalna odpowiedź na potrzeby rodzin. Do tego w normalnej cenie. Ponadto ciekawie wpasowująca się w lukę, którą swego czasu zostawiła po sobie Skoda Roomster i Yeti. Wyszedł, świetnie oceniany, Hyundai i20 N. Miejski sportowiec, mający konkurować nawet z GR Yarisem. Jednak to powrót Maserati z modelem MC20 zasługuje w tym roku na największą uwagę.

Po raz kolejny – bazuję na opiniach innych. Powiem tylko, że wygląd mnie na początku nie powalił, bo uważam go za nieco za mało włoski, a za bardzo techniczny. Tylko nie o sam wygląd tu chodzi. MC20 to pierwszy kompletnie nowy model Maserati od dawna i pierwsze superauto z centralnie umieszczonym silnikiem, od bodaj 2004 i debiutu MC12. Tu wszystko jest nowe lub pierwszy raz w historii stosowane przez Maserati. Węglowe hamulce i monokok, silnik, skrzynia. Wymieniać można niemal wszystko. Wszystko także jest chwalone. Przez wielu nowe Maserati jest uważane, za najlepsze obecnie superauto na co dzień. Auto, które uratuje firmę i z resztą takie miało zadanie.

Tylko… mam pewien dysonans poznawczy. Maserati z przytupem weszło w nową erę, wypuszczając na rynek świetne auto i opracowując wszystko dla niego od zera. Niemal w tym samym momencie, marka zadeklarowała jednak, że do 2025 roku zelektryfikuje wszystkie swoje modele. Zakrawa to o absurd i zmarnowanie potencjału, ale nie wiem, czy przypadkiem nie grają tu jakieś wewnętrzne układy koncernu FCA.

Sportowe wydarzenie roku 2021:
F1 Grand Prix Abu Zabi 2021

Nie mogło tu pojawić się nic innego. Ostatni wyścig minionego sezonu F1, był piękną klamrą całorocznych zmagań. Tak od strony sportowej, jak i (niestety) problemów królowej motorsportów. Kto nie oglądał całego sezonu, ten pewnie nie odczuje tak gigantycznych emocji, jakie towarzyszyły stałym widzom. Niemniej finał jest najważniejszym wydarzeniem minionego sezonu, bo… może zakończyć się niezwykłym precedensem, a już teraz ma kolosalne, komiczne wręcz skutki. Oto pojawiła się informacja, że Michaela Masiego brakuje w najnowszym szkicu struktury FIA. Wierna gwardia, absurdalnie zapatrzonych w swego idola, fanów Hamiltona, już wyczuła krew i… rozpoczęła wirtualny i hashtagowy (WTF?) protest w sieci, by wesprzeć swojego idola, w biały dzień obrabowanego z tytułu mistrzowskiego i zmusić FIA do usunięcia Masiego. Żeby nie było – Max też ma taką armię, ale jednak jej jest dalej do absurdu, jak i samemu kierowcy, który w wypadku Lewisa uzurpuje już sobie prawo do boskości.

Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Po pierwsze – Masi nie jest winny. Po drugie – jeśli ktokolwiek jest winny, to nie Masi. Dokładniej o tym przeczytacie w moim podsumowaniu samego wyścigu. Po trzecie i o tym też pisałem – zmiana Masiego nic nie pomoże. W tym konkretnym wypadku, usunięcie Masiego byłoby znalezieniem kozła ofiarnego do zwalenia nań winy całej organizacji. Organizacji, w której kompletnie nic się nie zmieni. Ponadto usunięcie Masiego tym bardziej wzmocniłoby boskość Lewisa w oczach, które i tak już dość dokładnie przysłonięte są klapkami.

W ogóle cała ta, trwająca właśnie szopka, czy Lewis odejdzie, czy nie odejdzie. Jak on się biedny wygrzebie psychicznie, z tej grabieży tytułu, który przecież jemu i tylko jemu się należał… to wszystko jest jakiś absurd i medialny, marketingowy bełkot, teatrzyk kukiełek, Matrix, w którym żyjemy. Znak tego, że sport, który był biznesem, potem był biznesem, który był sportem, a teraz zaczął być teatrem, który jest biznesem. Słaby znak, choć dopóki jest rywalizacja jak w minionym sezonie, całość się jeszcze broni. Mało jest jednak osób, które nie stwierdzą, że miniony sezon nie pozostawił także nieco niesmaku. To zaś oznacza, że tak długo wcale bronić się nie będzie. Odnośnie Hamiltona i jego „teatrzykowania”: polecam książkę „Mechanik. Kulisy padoku Formuły 1 i tajemnice rywalizacji”, a dowiecie się jak bardzo i jak szybko zmienił się Lewis. Jak szybko zrozumiał co musi robić i jakim aktorem być, by osiągać swoje cele. Wszystko oczami Brytyjczyka i to pracującego z nim w zespole. Polecam.

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading