F1 Grand Prix Wielkiej Brytanii 2021

O Grand Prix Wielkiej Brytanii 2021 można powiedzieć właściwie jedno zdanie: Jeśli ktoś chciał rywalizacji pełnej walki i kontrowersji, to ten wyścig miał ich aż nadto.

Sprinterzy, co się nie ścigają

Chyba pierwszą kontrowersją, choć nie największą, dotyczącą tego weekendu było, jak bardzo różnił się od innych. Oto mieliśmy pierwszą próbę formatu z kwalifikacjami w piątek i sobotnim wyścigiem sprinterskim. Tu zaczęły się schody, bo każdy logicznie myślący, odpowiedziałby na pytanie „kto zgarnia pole position?”, że zwycięzca kwalifikacji. Ale nieeeeee… ALE NIEEEEEEEEEEEEE… Logiczne myślenie jest nie w stylu Liberty. Ponieważ nowi właściciele chcieli ochronić (ekhem) ekskluzywność samego Grand Prix, wszystkim oficjelom i pracownikom F1 jakby zakazano nazywać sprint wyścigiem. Dochodziło więc do kuriozum, w którym kwalifikacje przestają być istotne, ich zwycięzca dostaje nagrodę (znowu ekhem) Króla Prędkości, która nie ma kompletnie żadnej wartości. Zwycięzca sprintu dostaje zaś Pole Position, które ma znaczenie dla wyścigu oczywiście, ale jako Pole Position też nie znaczy nic, bo przecież kierowca nie musiał się wykazać najszybszym okrążeniem, by je zdobyć.

Do tego dochodzi absurdalna woltyżerka słowna wszystkich komentujących na oficjalnej transmisji F1 i wszystkich oficjeli wypowiadających się w temacie. Zdania typu „no to nie jest wyścig, ale jednak się ścigają” nie są moim wymysłem, tylko cytatami z relacji. Doprawdy miałem niemały ubaw słuchając przedstawienia teatralnego pod tytułem „Rozmowy Kontrolowane wedle Brytyjczyków”. Wszystko w wykonaniu na żywo i za grube miliony.

To tyle jeśli chodzi o beke z Panów w garniturach. Najbardziej zaskakujące jest to, że sam sprint był nad wyraz dobry i interesujący. Siedemnaście okrążeń nieprzerwanej walki i ciśnięcia samochodów. Wreszcie! Przy okazji wyszło, że nawet pośrednia mieszanka nie jest w stanie wytrzymać choćby tych piętnastu okrążeń ciśnięcia obecnych bolidów, zanim zacznie się rozpadać. Ktoś jeszcze ma pytania, czy przypadkiem żywotność opon nie jest zbyt dużym problemem obecnej F1?

Ciasno i agresywnie

Sprint dał też obraz tego, jak mocna będzie walka dwóch Panów na czele. Max i Lewis nie żartowali od pierwszych metrów. Maxa z takiej jazdy już znamy, ale Lewis dawno, lub raczej nigdy, nie wszedł na takie poziomy agresji. Może nigdy nie musiał? Teraz jest konkurent w porównywalnym bolidzie, który już nie ma takiej przewagi, bo Mercedes na Silverstone wreszcie przywiózł poprawki i to było widać. Niemniej Srebrna Strzała Hamiltona była zupełnie inaczej ustawiona, niż Red Bull Verstappena. Pierwszy szybki na prostych, drugi cisnący w zakrętach. Max dobrze wiedział co musi zrobić, a Lewis bardzo szybko się przekonał, że konkurentowi wystarczy jedno okrążenie na prowadzeniu, by wyszedł z zasięgu jego ataku. Sprint padł łupem Holendra, ale po takim wstępie Panowie dobrze wiedzieli, że wyścig będzie PRZYNAJMNIEJ powtórką mocnej walki ze sprintu. Sprintu, który oczywiście wyścigiem nie był 😉 .

No dobrze, jednak na chwilę jeszcze o Panach w garniturach, bowiem Liberty samo sobie stworzyło niezły problem. Otóż umniejszyli kwalifikacjom, bo nie dają Pole Position i nie ma po nich radości. Umniejszyli Pole Position, bo nie jest za najszybsze okrążenie i też daje mniej radości. Umniejszyli wyścigowi, bo zrobili dwa w jeden weekend. Mało tego sprint pokazał słabość opon we współczesnej F1. Najgorsze jednak jest to, że sam sprint wypadł nieźle. Co teraz zrobią z tą masą sprzeczności, którą samą sobie wygenerowali? Dobre pytanie.

Wróćmy jednak do rywalizacji, bo tam też się sporo działo.

Za ciasno i zbyt agresywnie

Pierwsze okrążenie Grand Prix Wielkiej Brytanii 2021 było już chyba tyle razy komentowane, że… no cóż, że nie mogę pozwolić sobie na pominięcie mojego komentarza. Dobrze jest pisać o takich rzeczach po dniu przerwy, bo ma się dużo przytomniejszą głowę i spojrzenie. Po pierwsze walka. Od pierwszych metrów była niesamowicie, naprawdę niesamowicie intensywna. Właściwie jedynym sposobem na jej zakończenie byłaby ucieczka Maxa. Dlaczego? Na jednym okrążeniu i tak był szybszy lub podobnie szybki jak Lewis, a spokojnie doganiałby go w sektorach poprzedzających strefy DRS, więc na prostych by nie tracił. Podejrzewam więc, że walka trwałaby w najlepsze, aż do jakiegoś klopsa.

Klopsa mieliśmy dużo wcześniej i to niemałego. Panowie zaliczyli kontakt w bodaj najgorszym miejscu na torze, czyli w Copse, przez który obecne bolidy przejeżdżają z prędkością 300 km/h, a na zewnątrz nie ma żadnej pułapki żwirowej, tylko betonoza. Po niesłychanie zaciętej walce w pierwszej części okrążenia, z Verstappenem próbującym za wszelką cenę obronić prowadzenie i Hamiltonem wiedzącym, że to jego jedyna szansa, Panowie weszli razem we wspomniany zakręt. Max minimalnie z przodu, Hamilton za to po wewnętrznej. Było bardzo blisko i bardzo szybko. Zawodnik Red Bulla agresywnie złożył się w zakręt, tymczasem kierowca Mercedesa wcale nie trafił w szczyt zakrętu, a raczej jechał o szerokość auta szerzej. Widząc jak są blisko, Max w ostatniej chwili wyprostował koła, zostawiając rywalowi nieco więcej miejsca, ale wciąż mocno składał się w zakręt. Hamilton nie zareagował i nie wprowadził żadnej korekty, czy depnięcia hamulców. Skończyło się trąceniem bolidu Maxa w tylne koło i potężną kraksą. Verstappen przeżył 51G. Ktoś powie „iiii tam, Kubica w Kanadzie miał 75G!”. No tak, tylko Robert uderzył niemal idealnie, jeśli chodzi o uderzenia, do jakich projektowane są systemy bezpieczeństwa i o „minimalizację strat”, czyli rozproszenie energii. Max uderzył w najgorszy możliwy sposób, czyli bokiem i to zatrzymując się w miejscu na samej barierze z opon. Naprawdę – to nie był taki sobie zwykły wypadek.

O jeden centymetr za daleko

Sędziowie ukarali Lewisa karą 10 sekund, która nie wpłynęła na losy wyścigu, bo (co za zaskoczenie) po odpadnięciu Verstappena, Mercedes nie miał w tym wyścigu konkurencji. Czy wina Hamiltona była słuszna? Oczywiście. Niezbyt rozumiem te rozważania. Miał miejsce by się zmieścić, Red Bull był z przodu, co oczywiście jest w sprzeczności z wewnętrznym mniemaniem Hamiltona, ale niestety kamery pokazują co innego. Dodatkowo zawodnik Mercedesa miał miejsce, a konkurent wykonał manewr, by zostawić go jeszcze ciut więcej. Hamilton nie zrobił nic.

Czemu? Verstappen przecież zareagował. Moim zdaniem rolę mogą tu grać dwa powody. Pierwszy to… po prostu nie dał rady. Obejrzyjcie powtórkę, tam naprawdę wszystko dzieje się w milisekundach. Oni wpadają w niemal 90 stopniowy zakręt przy 300 na godzinę. Samo to, że Verstappen znalazł jeszcze czas na obserwowanie przeciwnika (ten wiraż to nie przelewki) i zareagował, to mały cud. Możliwe, że Lewis po prostu fizycznie nie dał rady. To jest światowa klasa, wiadomo. Jednak między Panami jest 13 lat różnicy, a to w świecie F1 może oznaczać tą milisekundę, której zabrakło.

Drugi powód jest bardziej kontrowersyjny. Hamilton nie zareagował, bo nie chciał. Nie dlatego, że chciał wysadzić rywala w bandę. Nie chciał odpuścić. Wiedział jak agresywny jest Max i chciał mu odpłacić podobną jazdą. Wiedział, że jeśli Max obroni się teraz, to wyścig jest prawdopodobnie przegrany. Wiedział, że to może oznaczać przegrany sezon. Wiedział w końcu, że przed własną publicznością po prostu MUSI wygrać. Dlatego pojechał szerzej tak, by nieco wypchnąć rywala na końcu zakrętu, jak to zwykle zawodnicy robią. Tylko, że rywal był minimalnie z przodu i nie dał się podejść.

Winny, ale nikt mu nie wmówi

Wina Lewisa więc oczywista. Czy kara adekwatna? Nie wiem, ale pamiętajcie, że na wniosek kierowników ekip (w tym Hornera) skutki wypadku, nie są brane pod uwagę przy ocenianiu winy i wielkości przewinienia. Z drugiej strony warto pamiętać, że podczas sprintu za identyczne puknięcie rywala w tylne koło, choć w innym zakręcie i przy mniejszej prędkości, Russell dostał karę cofnięcia o trzy pozycje i jeden punkt karny. Gdzie tu konsekwencja?

Tematem, który wzbudził wiele kontrowersji było świętowanie Hamiltona i jego reakcja na kraksę. Cóż, powiem tyle. Brytyjczycy, Mercedes, McLaren, Formuła 1 i inni, stworzyli gościa, który uważa się za wszechmogącego, nieomylnego boga wyścigów. Czy ktokolwiek liczył, że w swojej świątyni, w której każdy przypomina mu, że jest najlepszym kierowcą wszech czasów, nieważne co zrobił, albo co mówią inni, będzie zachowywał się inaczej? Serio? My żyjemy w czasach popkultury i celebrytów, a Hamilton to praktycznie definicja celebryty wyścigów.

Wypadek miał też akcent humorystyczny, czyli najlepszy dodatek Liberty do Formuły 1 – komunikacja ekip z kierownikiem wyścigu. Jakże sprowadza to ten sport na Ziemię, kiedy w momencie kraksy liderów, kierownicy ekip z wielomilionowymi budżetami, w które ogromne firmy zainwestowały miliardy, nagle łączą się z osobą kierującą przebiegiem rywalizacji. Wszystko po to, by powiedzieć Masiemu, że właśnie podesłali mu maila, ze SZKICEM, JAK TO ONI WIDZĄ CAŁY WYPADEK. Komiczne.

Ten to zawsze idzie po swoje

Cichym bohaterem wyścigu był dla mnie Charles Leclerc. Tak wiem, nie ukrywam się z moimi sympatiami do tego gościa i Ferrari, ale kurczę no. Był czwarty po kwalifikacjach i sprincie, co samo w sobie jest wyczynem w obecnym bolidzie Ferrari, przy konkurencji Mercedesa, Red Bulla, ale także McLarena. Na pierwszym okrążeniu zachował niesamowitą przytomność umysłu i nie pchał się między rywali, widząc co robią. Za to kiedy tylko był moment, od razu wskoczył na starcie przed Bottasa, a potem po kraksie przed Hamiltona. Na czele pozostał przez większość wyścigu i to walcząc z przygasającym silnikiem. Wyciskał świetne tempo na pośrednich oponach, co było nie tylko jego zasługą, ale i bolidu (o dziwo). Na pośredniej mieszance także Sainz notował dobre czasy. Potem robił co mógł na twardej, ale Mercedes był po prostu za mocny. Najbardziej niesamowita była jednak jego reakcja po przekroczeniu linii mety i to jak bardzo był niezadowolony z drugiego miejsca.

Komentując wyścig na czacie z kumplem, który także śledzi F1, od razu po objęciu prowadzenia przez Leclerca powiedziałem, że to facet który jeśli ma szansę na walkę o wygraną, to zrobi wszystko, by ją osiągnąć. Choćby miał jechać na hulajnodze w wyścigu odrzutowców. Charles dokładnie to zrobił. Niesamowite jaką ten gość ma mentalność i za to bardzo go szanuję.

Można było inaczej, ale teraz już się nie da

Przy okazji Leclerca, Verstappena i Hamiltona. Ci dwaj pierwsi jakiś czas temu pokazali (na tym samym torze), jak można jechać niezwykle agresywnie, ale bez szkody dla przeciwnika. Hamilton w miniony weekend próbował bawić się w to samo, ale niezbyt mu wyszło. Może dawno tego nie robił, może jest z innego pokolenia, a może nigdy nie musiał. Przykre jest jednak to, że nikt go nigdy nie przekona, że cokolwiek zrobił źle. Otwarcie mówi się, że obaj kierowcy mogli zrobić więcej, by uniknąć zderzenia. Jest jedno ALE. Nie chodzi o to, kto mógł, ale o to kto musiał.

Kurtyna? Nie. Teraz przedstawienie dopiero się zacznie! Ten sezon już wielokrotnie pokazał, że obaj rywale popełniają błędy pod presją. Teraz do presji dojdą ogromne emocje. Prognozuję więc, że złych pomysłów i jeszcze gorszych decyzji będzie sporo więcej. Oby tylko 51G Verstappena było najgorszym ich skutkiem, jaki przyszło nam obserwować.

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading