F1 Grand Prix Sakhiru 2020

Grand Prix Sakhiru 2020 jeszcze przed startem miało wszystkie składniki by stać się jednym z ciekawszych wyścigów sezonu. Brak Hamiltona, jego zastępstwo, nietypowa nitka toru. Wyszło? Ojjj.. wyszło! Czemu? Takie hasło – Hockenheim 2019. 😉

Przetasowania

Na początek, jakby ktoś jeszcze nie wiedział, Lewis Hamilton ma COVIDa. Może wróci na ostatni wyścig sezonu, ale i tak na GP Sakhiru trzeba było znaleźć zastępstwo. Wybór oczywisty, w końcu Mercedes ma kierowcę rezerwowego. Tylko… że nie. Tu wchodzi do gry wielka polityka i pamięć o tym, że każdy ma do ugrania swoją grę w obecnej stawce F1, a już na pewno ludzie tak potężni jak Toto Wolff, a także na pewno Brytyjczycy, którymi Formuła 1 stoi. Także na fotel Hamiltona został wybrany nie kto inny jak George Russel, którego w Williamsie zastąpił z kolei inny Brytyjczyk – Jack Atiken. Grosjeana, który nie wystąpi już raczej nigdy w F1, zastąpił z kolei Pietro Fittipaldi. Tu ciekawostka – to bodaj czwarty członek rodziny Fittipaldich, który pojawił się na starcie wyścigu Formuły 1.

Weekend, na nietypowym torze z bardzo szybkim okrążeniem, zaczął się od dominacji Mercedesa. Konkretnie Russella. Brytyjczyk wygrał oba pierwsze treningi, podczas gdy ostatni padł łupem Verstappena. W ogóle wyniki były dość zaskakujące, bo wszyscy spodziewali się dominacji zespołów z silnikami Mercedesa. Tymczasem dobrze prezentował się też Red Bull i Alpha Tauri, czyli bolidy z silnikami Hondy. Nawet Renault komunikowało niezłe tempo. Także choć wszyscy oczekiwali dominacji Mercedesa w wyścigu, tliła się nadzieja, że ktoś im narobi problemów.

A propos Mercedesa – każdy zapierał się nogami i rękami, że to żadna weryfikacja, że to nie walka o honor Bottasa i o przyszłość dla Russella, ale… każdy i tak wiedział, że to nie jest prawda. Chyba się zgodzicie?

Kwalifikacje

Początek kwalifikacji nie przyniósł żadnych zaskoczeń i na szczęście obyło się bez niebezpiecznych incydentów na krótkim, zatłoczonym torze. Wszyscy obawiali się zawodników zwalniających niemal do zera przed początkiem okrążenia pomiarowego, którzy wyjadą pod koła kierowcom będącym na szybkim kółku i całość zakończy się katastrofą. Na szczęście obyło się bez takich atrakcji, a stawkę na torze po pierwszej sesji uszczuplił cały team Haasa i Williamsa oraz Kimi Raikkonen. Druga sesja to już nieco więcej zaskoczeń. Z kwalifikacjami pożegnał się Lando Norris, który pomimo świetnego tempa nie wstrzelił się w dobrą „lukę” na torze ze swoim okrążeniem pomiarowym i przez to spalił występ, w którym dziesiątki sekundy dzieliły pierwsze miejsce od dziesiątego. Do Norrisa dołączył Giovinazzi, Albon (który oczywiście NA PEWNO utrzyma miejsce 😉 ), Vettel i Ocon. Najciekawsza była jednak ostatnia część, w której tempo zagrażające Mercedesom pokazał Max Verstappen. Chwilę później genialnym okrążeniem popisał się Charles Leclerc, który po nim… zjechał do boksów i wysiadł z bolidu! Monakijczyk po prostu zdawał sobie sprawę, że szybciej się nie da. Jego Ferrari przez chwilę było na niemożliwej drugiej pozycji, by ostatecznie spaść na czwartą. Tymczasem na przedzie o życie walczył Bottas, któremu ostatecznie udało się pokonać Russella w walce o Pole Position, ALE wyprzedził go jedynie o 26 tysięcznych sekundy!

Także pierwszy rząd dla Mercedesa, drugi dla Maxa i Charlesa, w trzecim ustawił się Perez z Kvyatem, przed Ricciardo wraz z Sainzem, a dziesiątkę zamknęli Gasly wraz ze Strollem.

I znów zamieszanie

Po dramatycznym starcie GP Bahrajnu z ubiegłego tygodnia, wszyscy spodziewali się raczej spokojnego przebiegu początku wyścigu. Szczególnie, że (nie ukrywajmy) mało było na torze zakrętów do jakich szalonych ataków. Tymczasem wyścig rozpoczął się świetnym startem Russella i przeciętnym Bottasa, po którym Fin spadł na drugie miejsce. Za nimi na podium wysforował się Perez. Po pierwszej sekcji zakrętów odważny atak przypuścił Leclerc, który dogonił spowolnioną, przez ślizgającego się Bottasa, czołówkę. Niestety kierowca Ferrari popełnił bardzo prosty błąd, dał się ponieść fantazji i wpakował się w tylne koło skręcającego już Pereza, łamiąc zawieszenie i obracając bolid Racing Point. Niewinną ofiarą całej sytuacji był do tego Verstappen, który, próbując ominąć całe zajście, wyjechał na brudną część toru i skończył w bandzie obok Leclerca. Perez obrócił się, ale pojechał dalej, tymczasem na czwartym zakręcie toru odpadło dwóch największych rywali Russella, który teraz miał za przeciwnika już tylko drugiego Bottasa. Wydawało się, że dla Brytyjczyka sam pisze się scenariusz marzeń.

Samochód bezpieczeństwa i restart nie przyniosły rewelacji. No może poza Bottasem pakującym się w dalsze kłopoty i tracącym dystans do Russella. Zdecydowanie było widać, że w jeździe Fina to nerwy biorą górę. Nerwy odnośnie tej walki o honor, której podobno nie było. Z tyłu odważnie poczynali sobie kierowcy McLarena i Renault, a także Racing Point. Perez szybko odrabiał pozycje po spadku na koniec stawki, a Stroll trzymał się w ścisłej czołówce. Tymczasem rozpoczęły się pierwsze postoje. Największym ich przegranym był Bottas, który zjechał kilka ładnych okrążeń po Russellu, przez co stracił do niego kolejne sekundy.

Stawka się nieco ustabilizowała i nie było wielkich przetasowań. Drugą serię postojów wywołała usterka w Williamsie Latifiego, który stanął na poboczu toru. Wirtualny samochód bezpieczeństwa wykorzystało kilka ekip, żeby zmienić opony kosztem jak najmniejszej straty na torze. Udało się to Norrisowi, ale Ricciardo oraz Sainz byli w złym miejscu toru i kiedy zjechali do boksów po swoje opony, neutralizacja właśnie się zakończyła, a oni zaliczyli sporą stratę. Wszystkie te zajścia świetnie wykorzystał Sergio Perez, który przebił się już do czołówki, a po błędzie Strolla wbił się nawet przed zespołowego partnera, który nie musiał przecież przebijać się z końca stawki. Świetne zobrazowanie tego co obecnie dzieje się w F1, biorąc pod uwagę, że Perez nie ma kontraktu, a Stroll ma dożywotni w zepsole tatusia – prawda?

Taki Hockenheim na pustynii

I kiedy wydawało się, ze wyścig się ustabilizował, kiedy Russell już witał się z gąską i pierwszą wygraną w debiucie za kierownicą auta o klasę wyższego od reszty stawki, liedy wszystko było poukładane, na wyjściu na prostą startową obrócił się bolid Russella. Bolid Russella, którym jeździ w zespole Williams, a za którego kierownicą siedział Atiken. Jack, mocno szczęśliwie, urwał jedynie przednie skrzydło i zjechał do boksu. Problem w tym, że cały przedni płat został na środku linii wyścigowej. Sędziowie z jakichś dziwnych powodów wprowadzili wirtualny samochód bezpieczeństwa, choć wydawało się to bez sensu, bo nikt nie wyśle człowieka po te resztki, wprost pod nadjeżdżające bolidy.

Szansę na tani pistop zwęszył Mercedes i sciągnął do boksów Russella, a w tym samym czasie także Bottasa. George wyjechał względnie szybko, ale przy bolidzie Valtteriego zaczęło się dziać coś mocno niepokojącego. Mechanicy machali rękami, pokazywali na dopiero co założone koła, aż w końcu nowe koła zdjęto i znów założono te stare! Bottas powrócił na tor z dużą stratą, tymczasem sędziowie poszli po rozum do głowy i wysłali na tor prawdziwy samochód bezpieczeństwa.

Ale co to się właściwie stało? Po chwili wiedzieliśmy. W boksach Mercedesa pomylono opony! To zaś oznaczało, że Russell musi zjechać jeszcze raz i zdjąć opony Bottasa, by założyć swoje. Co do Valtteriego, to podjęto decyzję by został na torze i próbował dojechać na mocno używanych twardych, w końcu do czasu jak nie zdejmą kół z bolidu Russella, i tak nie ma nic do założenia na bolid Fina. Russell jednak jechał już za prawdziwym samochodem bezpieczeństwa, a więc kolejny zjazd oznaczał spadek niemal na koniec stawki. To co przez tą krótką chwilę działo się w boksach Mercedesa, było niemal powtórką zamieszania z Hockenheim 2019. Mistrzowski zespół myli się rzadko, ale jak już to robi, to robi GRUBO.

Na czele zameldował się nagle Perez przed Oconem i Strollem, w dodatku nie wyglądało by ktokolwiek mógł im zagrozić! Po zjeździe samochodu bezpieczeństwa próbował Sainz, ale wydawało się, że Racing Point jest dla niego za szybkie. Tymczasem za podium Bottas zaczął koszmarnie tracić tempo – nie ma co się dziwić, przecież praktycznie nie miał opon, podczas gdy inni jechali na świeżutkich. Valtteri spadł do drugiej połowy pierwszej dziesiątki, gdzie „genialnym manewrem” (w starciu z kierowcą bez opon) popisał się Russell i dopadł zespołowego rywala, po czym ruszył w pogoń za liderami. Błyskawicznie dogonił podium, przeskoczył Ocona i Strolla by mieć wolną drogę do lidera. Tempo w jakim odrabiał dystans zdawało się mówić, że wygra, ale… wtedy zespół zaraportował, że George ma kapcia i musi zjechać do boksów po raz kolejny. Przybity Russell wyjechał na tor znów niemal na końcu stawki i znów ruszył w pogoń. Teraz już jednak bez nadziei na wygraną, raczej z celem na pierwsze punkty w F1.

Zasłużone zwycięstwo

Carlos Sainz próbował, ale nieco mu zabrakło by przeskoczyć Strolla. Stroll nie próbował atakować Ocona, a Ocon nie próbował atakować Pereza, który szybko i bezpiecznie zbudował przewagę nad resztą stawki. Tak oto Sergio Perez finalnie wpadł na metę, by odnieść swoje pierwsze zwycięstwo w F1, być może w przedostatnim jego wyścigu w tej serii. Facet płakał w kasku i ja mu się nie dziwię. W ogóle sytuacja z Sergio pokazuje, że po pierwsze pokazał swoim talentem, że nie należy mu się metka „paydrivera”, z którą zmagał się na początku kariery. Po drugie pokazuje w jak patologicznej sytuacji F1 jest teraz, gdzie rządzą nią bogate osoby, tatusiowie i biznesmeni, ustawiający sport pod siebie, o czym z resztą pisałem TUTAJ, jeszcze przed początkiem obecnego sezonu.

Podium uzupełnił kolejny zapłakany gość, czyli Estaban Ocon, a na trzecim miejscu zameldował się niezadowolony Lance Stroll, który szczerze mówiąc powinien się cieszyć najbardziej ze wszystkich, bo w tym wyścigu nie pokazał NIC ponad minimum bolidu, którym dysponuje. Po całym zamieszaniu w boksach Bottas przekroczył metę na ósmej, a Russell na dziewiątej pozycji.

Królowa jest naga

Przyznam, że ten wynik oraz sam wyścig nie tylko dostarczyły mi sporo rozrywki, ale też mocno rozbawiły. Oto cała kurtyna opadła, a F1 stoi pośrodku naga i bezbronna, pokazując wszystkie swoje słabości. Oto Perez, który ma zaliczony w tym sezonie jeden wyścig mniej od Strolla, ma od niego niemal dwa razy więcej punktów, ma zwycięstwo, ale nie ma kontraktu. Oto Russell, który wiadomo że jest dobrym kierowcą, został wyniesiony na piedestał w sumie niezależnie od tego, czy by wygrał, czy został męczennikiem (jak teraz) i nie do końca wiadomo co z tym zrobić. No bo co – przyznać wreszcie, że Hamilton ma bido-przeciwnika w zespole, nie jest tak genialny, a tytuły to jednak zasługa auta? Przyznać że każdy kierowca powyżej przeciętnej jest w stanie tym bolidem zdominować resztę stawki?

Czy może po prostu stwierdzić, że po prostu wszyscy Brytyjczycy są genialni? Nie ma co się śmiać – o tym problemie ostatnio ciekawy artykuł zagranicznego dziennikarza wrzucił Cezary Gutowski. F1 jest brytyjska. Nawet oficjalny komentarz Formuły 1 to komentarz… brytyjskiej stacji Sky. Tak więc w miniony weekend można było zwrócić obiad słuchając zachwytów nad tym jak Russell ładnie dohamował do linii boksów, a potem że GENIALNIE nie pomylił stanowiska w boksach! Serio ciężko się tego słuchało.

Niemniej wyścig był ciekawy i przed nami finał sezonu, który pokazał jak ciekawa może być F1, jednoczaśnie obnażając jej wszystkie słabości.

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading