F1 Grand Prix Abu Dhabi 2020 – czas pożegnań

Wyścig o F1 Grand Prix Abu Dhabi 2020 nie był, delikatnie mówiąc, porywający. Dlatego zapraszam na opis wyścigu bez… skupiania się na samym wyścigu. Pogadajmy raczej o czasie pożegnań, jaki nastąpił w F1.

Coś o tym wyścigu trzeba

Czemu nie ma o czym gadać, jeśli chodzi o wyścig? Ano dlatego, że treningi i kwalifikacje nie przyniosły gigantycznych rewelacji, poza nieco słabszą formą Hamiltona i świetną Verstappena, który zgarnął pole position robiąc nam odmianę na koniec sezonu. Wyścig był bardzo „mercedesowy”, ale to nie Mercedes jechał na czele, a Red Bull Verstappena właśnie. Max kompletnie zdominował każdy fragment wyścigu, a kierowcy Mercedesa nie mieli żadnej możliwości by się do Holendra zbliżyć. Ba! Nawet trzeci Hamilton nie miał żadnej szansy by przez cały wyścig realnie próbować zaatakować Bottasa.

Za plecami podium walka była tylko ciut bardziej emocjonująca. Właściwie jedyna walka jaka była, to walka trójki Renault-Racing Point-McLaren o trzecią pozycję w klasyfikacji konstruktorów. Racing Point jeszcze przed startem miało trudniej, jako że Perez startował z końca stawki po wymianie podzespołów jednostki napędowej. Chwilę po starcie zrobiło się jeszcze trudniej bo… nowa jednostka w bolidzie Sergio odmówiła posłuszeństwa (konkretnie to chyba skrzynia). Na torze zostali więc Ricciardo, walczący niestandardową taktyką o jak najlepsze punkty dla Renault, nieco za nim Ocon oraz obaj kierowcy McLarena prezentujący zaskakująco dobre tempo. W całym tym zamieszaniu Racing Point musiał polegać na Strollu jeśli chodzi o utrzymanie trzeciej pozycji w generalce. Na tym w sumie opis weekendu można zakończyć dodając, że trzecią lokatę finalnie zgarnął McLaren, bo dla „różowych” poleganie na Strollu nie było, jeśli nie wiedzieli tego wcześniej, najlepszym wyborem.

Finał sezonu F1 2020 był zarazem jednym z najsłabszych wyścigów tego roku i kolejnym dowodem na to, że nowe tory nie mogą się równać z klasykami. Był także dowodem na to, że przetasowanie w obiektach jakie mieliśmy jest samo w sobie niezłym urozmaiceniem sezonu. Dlaczego nie wprowadzić tego na stałe?

Perez out

No dobra, tyle o tym słabiutkim wyścigu, ale skoro jesteśmy już przy Strollu, to można płynnie przejść do ciekawszego tematu, czyli czasu pożegnań po tym sezonie. Sergio Perez niby wciąż utrzymuje szanse na miejsce w F1, ale wielkie one nie są. Właściwie jedyną opcją jest Red Bull Racing. Teoretycznie zostaje jeszcze Mercedes za Hamiltona, ale bądźmy poważni 😉 . Podsumujmy więc, tak z logicznego punktu widzenia managera zespołu, dokonania obu kierowców Racing Point. W kwalifikacjach Perez był 11 razy lepszy od Strolla. W drugą stronę Stroll pokazał się lepiej od swojego rywala w tej części weekendu tylko dwa razy. Mówimy oczywiście o sesjach, gdzie mieli możliwość rywalizacji. W wyścigach było 5 do 4 na korzyść Pereza, więc już bardziej wyrównany stan, ale warto pamiętać o awariach oraz o tym, że Perez z powodu choroby ominął dwa weekendy wyścigowe w tym roku, a Stroll jeden. Wynik tego porównania? Sergio Perez 125 punktów i czwarte miejsce w mistrzostwach świata. Lance Stroll 75 punktów i 11. pozycja. Wynikiem takiej formy jest brak nowego kontraktu dla Pereza i pewna, ciepła posadka u tatusia dla Strolla. Jest to chyba najlepsze podsumowanie jak daleko zaszła patologia w F1. Najważniejsza seria wyścigowa na świecie stała się areną do biznesów dla bogatych tatusiów. Nie pokazem talentów i umiejętności, ale pokazem tego jak daleko sięgają macki zasobności portfela.

Ironią całej sytuacji jest to, że ofiarą całego układu jest Perez, który właściwie wszedł do F1 jako paydriver. Potem Martin Whitmarsh walczył o Pereza, twierdząc, że jest świetnym kierowcą i czas pokazał, że chyba się nie mylił. Czy to przyszło z czasem, czy z doświadczeniem, czy po prostu wcześniej tak nie zwracaliśmy na to uwagi, czy po prostu przy porównaniu Stroll wypada tak blado – trudno powiedzieć. Niemniej na logikę obecna sytuacja, czyli wywalanie z zespołu lepszego z dwójki kierowców, w ogóle nie powinna mieć miejsca. Choć minimum sprawiedliwości stało się z tym zwycięstwem dla Sergio, które należało mu się jak psu buda. Coś by mnie skręciło, gdyby wpadło w ręce Strolla, ale na szczęście Lance pokazał, podobnie jak w Abu Dhabi, że jest po prostu zbyt słabym kierowcą, by je zgarnąć. Jednak wszystko to skłania także do przemyślenia definicji paydrivera, a ta się chyba zmieniła. Otóż teraz właściwie każdy kierowca wnosi ze sobą pieniądze sponsorów. Jednym z nielicznych wyjątków w nowożytnej historii F1 był choćby Robert Kubica, który takich pieniędzy właściwie za sobą nie miał. Teraz jednak kasa stoi właściwie za każdym z zawodników, a „płacenie” wzniosło się na nowe poziomy. Teraz się nie płaci, teraz się kupuje miejsce. Kupuje z częścią zespołu, kupuje z całym zespołem. Racing Point to jedyny przykład? Skąd. Zespoły kupują miejsca swoim zawodnikom podpisując z ich zespołami umowy na części. Haas i Mick Schumacher jako kierowca Ferrari. Williams i Russel jako kierowca Mercedesa oraz Toto Wolffa, który jest jednocześnie jego menadżerem i dyrektorem teamu Mercedesa (!). To chyba tyle, odnośnie podsumowania sytuacji. Serio. Szkoda, tyle powiem. Oby znalazł miejsce w Red Bullu, bo szczerze wątpię, by Albon w pełni na nie zasługiwał.

Haas out (wreszcie)

Kolejni dwaj Panowie kończący karierę, to duet Haasa. Jakkolwiek nie twierdzę, że nowy skład amerykańskiego zespołu jest dobrym wyborem, to ciężko mi jest też znaleźć argument przemawiający za byłymi już kierowcami tego zespołu, poza zwykłym ludzkim żalem. Prawda jest taka, że obaj wsławili się kilkoma niezłymi występami i całą gamą kraks, przepychanek, wypadków (także z kolegą zespołowym) i nieuważną jazdą. Romain Grosjean zakończył swoją karierę niemal zabijając się na torze. Dosłownie i to wyłącznie ze swojej winy.

Tak naprawdę ich kariera powinna się skończyć dawno temu. Jednocześnie aż nie chce mi się wierzyć, że całkiem przypadkowo obaj kierowcy popełniali tak często tak podobne błędy. Szczególnie pamiętając jak świetnie Grosjean spisywał się w GP2. Mam wrażenie, że w Haasie zabrakło im jakiegoś prowadzenia, odpowiedniego ukierunkowania wskazanego przez zespół, „coachowania” (choć nienawidzę tego słowa i dziedziny). Jakby ta działka w ogóle w zespole Haas nie istniała. Ciekawe, czy nauczą się na błędach, czy ten sam los spotka obu nowych kierowców, a my znów będziemy winili tylko ich.

Roszady w Red Bullu?

Ostatnim kierowcą, który permanentnie może pożegnać się z F1 po sezonie 2020 jest Danił Kvyat. Choć „permanentnie” w Red Bullu ostatnio nabrało nowego znaczenia. Oczywiście mowa o Alpha Tauri, ale to podzespół Red Bull Racing, a tu możliwe są niezłe rotacje. Od wywalenia Albona i zastąpienia go nowym młodym wilczkiem lub Perezem, przez powrót Albona do Alpha Tauri (wątpię by znów zrobili taką roszadę), przez wywalenie Kvyata aż po… niezmienienie kompletnie nic. Szczerze przyznam, że nie mam zielonego pojęcia co zrobi Red Bull, ale byłbym zdziwiony utrzymaniem Albona, bo ten team jest zbyt doświadczony i zdroworozsądkowy, by działać na zasadzie Haasa. Szkoda tylko, że tworzą gierki z komunikatami prasowymi zamiast rozwiązać temat i dać kierowcom choćby szansę się pożegnać. Znów – tak po ludzku.

Bajka bez pięknego zakończenia

Na koniec zostaje kwestia Sebastiana Vettela. Owszem Seb nie kończy kariery, ale… jego odejście z Ferrari jest nie mniej smutne i uderzające niż brak kontraktu Pereza. Uwaga, teraz może będzie przemawiał przeze mnie fan Ferrari i Włoch w ogóle, ale jak to powiedział Vettel – „Każdy jest fanem Ferrari. Nawet jesli nimi nie są, tak naprawdę są fanami Ferrari”. Brzmi płytko, ale chyba wszyscy wiemy, co Seb miał na myśłi. Ferrari to kawał historii motorsportu i motoryzacji w ogóle. Marka mająca za sobą legendę, magię i romantyzm, która w jakiejś części przemówi do każdego, a już na pewno do kierowcy mogącego zasiąść w czerwonym bolidzie.

Choć większość naskakuje na Vettela tak za tytuły jak i wyniki w Ferrari. Choć w tej większości byłem także ja, to pora nieco się za Sebem wstawić i samemu zrobić rachunek sumienia. Vettel to wicemistrz Formuły ADAC z 2003 roku, mistrz z 2004. W 2005 roku to trzeci zawodnik Macau Grand Prix i piąty F3 Euroseries. Rok później to już wicemistrz F3 Euroseries, a także zawodnik Formuły Renault 3.5 bez wielkiego wyniku na koniec, ale także dlatego, że w 2006 roku Vettel niemal stracił palec w wypadku na szczycie Raidillon podczas wyścigu na Spa-Francorchamps. Pewnie niewiele osób o tym wie lub pamięta. Dalszą historię zna już wielu. Zastępstwo Kubicy po wypadku w Kanadzie, zwolnienie Vettela na kontrakt do Toro Rosso za Scotta Speeda. Dobre wyniki i czasem spore błędy (kraksa z Webberem za safety carem). Rok później już najmłodszy zdobywca pole position w historii F1 i świetne zwycięstwo na Monzie. Potem kolejne lata w Red Bullu, z momentami kompletną dominacją i aż cztery tytuły mistrzowskie. W końcu przejście do Ferrari, walka o wysokie lokaty, potem dwa sezony z tytułem w zasięgu, który wymknął się z rąk głównie z winy zespołu, aż w końcu ostatnie dwa lata. Jeden sezon z nowym wyzwaniem w postaci partnera zespołowego i w końcu właśnie zakończony, gdzie wyzwaniem było przetrwanie go bez wielkiego wstydu, choć bolid na to nie pozwalał.

Przypominam to wszystko, choć w sumie chyba nie powinienem. Historia Vettela to w dużej mierze hisotria niemal ostatnich dwóch dekad F1. Choć zebrał sporo krytyki, choć tytuły są przypisywane samochodowi, to zastanówmy się na chwilę – przecież tak jest z każdym obecnym mistrzem, prawda? Schummacher, Hamilton, Vettel. Wszyscy zaczynali od dobrych występów, po których dostawali najlepsze auta i rządzili stawką. Na te najlepsze auta trzeba sobie jednak zasłużyć i w danych zespołach nie znaleźli się przez przypadek. Vettelowi, co powszechnie wiadomo, bardzo pasowała charakterystyka bolidu Red Bulla i dodatkowo zaadaptował swój styl jazdy pod dmuchany dyfuzor Adriana Neweya. Był faworyzowany? Był, a kto nie był? Hamilton i Bottas? Schumacher i Barrichello? Alonso i Massa? Nie da się mieć dwóch kierowców na najwyższym stopniu podium i jeśli zespół chce wygrywać, musi prędzej czy później kogoś wybrać. Jeśli chcecie się zagłębić w ten temat od strony zarządzania zespołem, polecam książkę Rossa Brawna, tam świetnie wytłumaczono całe zagadnienie.

Nie da się Vettelowi odebrać świetnych występów w Toro Rosso, Red Bullu, czy Ferrari. Nie da się odebrać tego, że kiedy wysiądzie z auta, jest jednym z najfajniejszych charakterów w padoku. Co ciekawe, gdy wsiada do kokpitu często staje się porywczy niemal jak… jakiś Włoch? Szkoda, że ta bajka w Ferrari nie miała pięknego zakończenia i to sam zespół rozwiązał z nim kontrakt. Co z tego wyjdzie dalej, to zobaczymy. Nie sposób jednak pozbyć się wrażenia, że w F1 kończy się pewna epoka. W końcu powiedzmy sobie to wprost – brak tytułów dla Ferrari przez ostatnie lata to głębszy problem w zarządzaniu samym zespołem, a nie wina tego czy innego kierowcy.

Co to będzie, co to będzie?

I to tyle z tego sezonu, którego największym zaskoczeniem, poza przetasowaniami na rok kolejny i samym układem w czasach pandemii, był chyba bolid Mercedesa w przebraniu Racing Point. Ciekawe jak to zostanie rozwiązane na kolejne lata, bo całe zajście może mieć wpływ na kształt F1 w przyszłości, choć… rewolucja w 2022 powinna nieco to ukrócić. Czas pokaże!

Teraz czekamy na posezonowe testy z Robertem Kubicą i… odliczamy czas do kolejnego sezonu.

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading