Moja wielka włoska wyprawa
Zapraszam na relację z mojej motoryzacyjnej wyprawy marzeń po słonecznej Italii.
Marzyć każdy może
Każdy ma jakieś marzenia. Marzenia maniaka motoryzacji po prostu muszą być powiązane z tą dziedziną. Jednym z moich była wyprawa po Włoszech, z okazją do zobaczenia kilku legendarnych miejsc i wydarzeń, w tym kraju, słynącym przecież z ogromnej motoryzacyjnej kultury i historii, rozpoznawalnych na całym świecie. W spełnieniu ów marzenia postanowiła pomóc moja żona, z okazji pewnej okrągłej liczby przy dacie moich tegorocznych urodzin.
No to wio! Albo nie… Wyprawa ostatecznie miała odbyć się całą rodziną, czyli do pasażerów należało doliczyć niemowlaka. Dla nas oznaczało to pierwszą taką eskapadę, czyli z wypadu zrobiła się wyprawa. Lot, wynajem auta, wózek, fotelik… No prawdziwe wyzwanie. Wraz ze skalą wyzwania rosły też oczywiście koszty. W końcu jakoś udało się to wszystko poskładać i w połowie maja wystartowaliśmy wszyscy z Warszawy w jedynym słusznym kierunku…
Mediolan
Lądowanie to dopiero półmetek podróży. Wzięcie auta z wypożyczalni, montowanie fotelika, przepakowanie, nawet wyjazd z parkingu okazał się wyzwaniem. Potem podróż do naszej bazy wypadowej i zarazem jednego z najładniejszych regionów Włoch i (moim zdaniem) Europy – nad jezioro Garda. Tego dnia nie było dane nam go podziwiać, bo zawitaliśmy na miejsce późną nocą.
Szybkie wyrzucenie rzeczy z auta, ogarnięcie dzieciaka i lulu, bo kolejnego dnia pierwszy motoryzacyjny punkt programu, czyli wizyta w Lamborghini. Dosłownie wizyta, bo obok zwiedzania muzeum, także oprowadzenie po linii produkcyjnej. Ta atrakcja ma sztywną godzinę, zaklepaną miesiąc wcześniej, więc nie można się spóźnić. Pobudka, nieco nerwówki i jedziemy. Kawałek to jest, bo znad Lago di Garda w okolicę Modeny to ponad półtorej godziny jazdy.
Kolebka (prawie) wszystkiego
A właśnie! Czemu Lamborghini i Modena? Modena kojarzy się przecież z Ferrari. Ano jeśli nie wiecie Modena jest naprawdę kolebką włoskich producentów superaut i nie tylko. W promieniu dosłownie 10 kilometrów od centrum Modeny znajdziecie: fabrykę i dwa muzea Ferrari, miejscowość Sant’Agata Bolognese, w której mieści się fabryka i muzeum Lamborghini (historię jak powstała, opisałem dla was wcześniej), fabrykę i muzeum Pagani, a także miasteczko Campogalliano. Co w nim jest? Widoczna już z autostrady opuszczona fabryka Bugatti, w której produkowano tylko jeden model EB110. Można ją obejrzeć z pomocą Włocha, który opiekuje się całym obiektem. TUTAJ macie do niego kontakt, mnie akurat nie udało się z nim umówić na czas, z resztą program naszej wycieczki i tak był już przeładowany. Jakby tego było mało 30 kilometrów od Modeny jest Bolonia, a tam muzeum Ducati, a więc coś dla wielbicieli dwóch kółek. Także jeśli ktoś pasjonuje się motoryzacją, to Modena jest miejscem takiej koncentracji perełek tej gałęzi przemysłu, że trudno znaleźć lepsze miejsce do zwiedzania!
Tymczasem my cudownie wyrobiliśmy się na czas, by wejść na linię produkcyjną Lambo. Uf! Młody i żona zostają w muzeum, a ja idę na halę produkcyjną. Gdy po godzinie wracam wszyscy pracownicy muzeum już ich znają. Głównie z tego, że godzinę chodzili po schodach (to ten etap u syna 😉 ). Pakowanie do auta i żegnamy Modenę, wyjeżdżając w kierunku kolejnej atrakcji w mieście Mantua.
Tysiąc mil
Jakiej? Ano musicie wiedzieć, że termin wyjazdu nie był wybrany przypadkowo. W tym dokładnie czasie we Włoszech startuje legendarna Mille Miglia. Sam start miał miejsce tego dnia w Brescii niedaleko jeziora Garda, a my złapaliśmy całą kawalkadę jak przejeżdżała, czy raczej defilowała, przez zabytkowy rynek miasta Mantua właśnie. Co to był za widok! Rozsiedliśmy się wygodnie w restauracji i podziwialiśmy mijające nas największe skarby motoryzacji nie tylko historycznej, ale i współczesnej.
Kolejny dzień to chwila odskoczni od atrakcji czysto motoryzacyjnych i objazd samego Lago di Garda. Teren jest naprawdę przepiękny i wywołuje opad szczęki wielokrotnie. Sama trasa jest taka, że przyjemnie nią po prostu jechać i nawet nie zwrócicie uwagi jak zwolnicie do 30 na godzinę by spokojnie podziwiać widoki. Z miejscowości wartych zobaczenia wymienię choćby Limone sul Garda, czy Riva del Garda. Od wrażeń motoryzacyjnych nie dało się zupełnie odciąć. Nie wiem czy w związku z Mille Miglia, czy zawsze tak tam jest, ale co rusz mijały nas zabytkowe kabriolety, czy coupe. Widok tych klasyków na tle pięknej trasy nad jeziorem to obrazek niemal jak z filmu, tylko tutaj nie był on reżyserowany.
Czerwono, wszędzie czerwono
Następna doba to powrót na jedyne słuszne tory, czyli do Modeny! Tam są aż dwa muzea poświęcone Ferrari: jedno w Maranello tuż obok fabryki i toru Fiorano, a drugie w samej Modenie poświęcone twórcy legendarnej marki. Na razie nic nie zdradzę, powiem tylko że w Maranello już byłem i nie żałuję ponownych odwiedzin, bo kompletnie zmieniono ekspozycję. Muzeum Enzo Ferrari’ego to z kolei zupełnie nowy obiekt i sam w sobie jest już niezwykle ciekawym miejscem, nawet pomijając to, co w nim się znajduje, a na ów zawartość narzekać też nie można.
Pomiędzy atrakcjami był jeszcze czas na spacer po starówce Modeny, który miał być odskocznią od wrażeń motoryzacyjnych, ale… odbywała się akurat impreza pod tytułem Motor Valley Fest. Na głównym rynku wystawiała się ekspozycja z muzeum Pagani, a na dziedzińcu gmachu akademii wojskowej prezentowano m.in. najnowsze Ferrari F8 Tributo. Mogę powiedzieć, że na żywo wygląda zdecydowanie lepiej niż na grafikach. Przestałem mieć wątpliwości co do wyglądu tyłu auta. Na koniec spaceru jeszcze ciekawostka w postaci lodów podawanych w podgrzewanej brioszce. No co, w końcu będąc we Włoszech trzeba próbować też kuchni, równie słynnej jak włoska motoryzacja!
Kolejnego dnia (jak młody to wszystko tak dobrze znosi – nie mam pojęcia) mamy już mniej jeżdżenia i czeka nas wyprawa do pobliskiej Brescii. Tam zwiedzanie muzeum wyścigu Mille Miglia, potem podróż do pobliskiego Montichiari, by z dala od tłumów obejrzeć sam wyścig Mille Miglia, powracający właśnie do mety w Brescii. Pogoda nieco się popsuła, ale uczestnikom to w żadnym stopniu nie przeszkadza. Mijają nas największe perełki motoryzacji, Mercedesy 300 SL przestałem liczyć po czwartym, których właściciele nic sobie nie robią z warunków. Używają swoich aut do tego, do czego zostały stworzone, czyli do jazdy. Jeszcze posiłek w rodzinnej restauracji, z najbardziej autentyczną i pyszną kuchnią włoską, jaką miałem okazję jeść, a potem powrót do Brescii i zwiedzanie zamku. W drodze powrotnej… psuje nam się wypożyczony Fiat 500L, który już dzień wcześniej zaczął wydawać niepokojące dźwięki z prawego przedniego koła. Całość ma miejsce pod wieczór i po ostatniej zaplanowanej atrakcji, ale porozumienie się z Włochami, zorganizowanie nowego auta i powrót do domu kończą się znów w okolicach północy, a ja znów nie mam pojęcia jak malutki syn to wszystko tak dobrze znosi.
Powroty
W końcu przyszedł moment powrotu do Polski. Ostatniego dnia oglądamy jeszcze kawałek bardzo ładnej starówki w Bergamo, które wielu zna tylko z lotniska, zanim dadzą po przylocie nogę w inne partie Włoch. Ostatniego dnia pogoda już nie rozpieszczała i deszcz nie ułatwiał transportowania całej rodziny, ale jakimś cudem udało się to wszystko domknąć i wieczorem trzasnęliśmy już drzwiami naszego mieszkania.
Jeśli tylko trafi wam się podobna możliwość – szczerze polecam. Włochy są warte odwiedzenia zawsze, a samych atrakcji dla maniaków motoryzacyjnych jest tam niewyobrażalna ilość. Z samego regionu od okolic Mediolanu do Modeny zobaczyłem tamtego tygodnia może połowę. Na chwilę można aż mieć dość tych samochodów. Naprawdę!
Zapraszam do śledzenia kolejnych tekstów z relacjami z konkretnych odwiedzonych atrakcji, które sukcesywnie będą się pojawiać na stronie: