Piękna katastrofa, czy narodziny nowego?
W podsumowaniu tegorocznego wyścigu Le Mans wspominałem, że krążące po padoku plotki i ogłoszone zmiany w regulaminach na najbliższe lata stawiają pod dużym znakiem zapytania przyszłość klasy LMP1 i poświęcę temu oddzielny tekst. Jak widać – nie zdążyłem. LMP1 chwieje się w posadach, a przyszłość tej klasy nie tyle jest już pod znakiem zapytania, co bardzo wątpliwa.
Dlaczego? Przede wszystkim przez ogłoszenie Porsche, że wraz z końcem sezonu 2017 zamyka swój program LMP1. Marka żegna się z najwyższą klasą prototypów na rzecz… Formuły E. Nie jest z resztą w tym osamotniona, bo raptem kilka dni wcześniej swoje starty w DTM na rzecz FE zakończył Mercedes. Z kolei Audi i BMW potwierdziły zwiększenie swojego zaangażowania w kolejnych sezonach elektrycznej serii.
Swego czasu spłodziłem artykuł pt. „U progu jutra„. Było to ponad dwa lata temu i z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że z większością przypuszczeń udało mi się trafić całkiem nieźle. Niestety po prognozowanej tam świetlanej przyszłości dla LMP1 nie pozostało już nic. Z drugiej strony jednak klasa ta ma już za sobą kolejne prawie trzy świetne sezony. Czy to tak mało? Trudno ocenić, szczególnie że kolejne mogą w ogóle nie nastąpić. Oto po wycofaniu się Audi rok temu i Porsche po tym sezonie Toyota nagle zostaje sama. Japońska marka od lat walcząca, nieraz w dramatycznych okolicznościach, o zwycięstwo w legendarnym wyścigu na Le Mans miałaby tego dokonać praktycznie bez żadnej konkurencji? Czy to nie byłby wstyd dla tego honorowego narodu? No i w końcu który szef chciałby pakować dziesiątki milionów dolarów, by móc się pochwalić sukcesem bez konkurencji. Ba! Tegoroczny wyścig we Francji pokazał, że bez dużych inwestycji wygrana LMP1 wcale nie jest pewna, a jeśli za rok LMP2 jeszcze przyśpieszą, to zagrożenie stanie się jeszcze bardziej realne. Takiej porażki, a nawet jej ryzyka, szefostwo Toyoty może nie znieść i chyba teraz nikt nie będzie się dziwił jeśli z końcem sezonu także Japończycy podziękują za udział.
Jakie są powody tego całego zamieszania? Ano są bardzo złożone. Zacznijmy od zaproponowanych nowych przepisów dla LMP1, które mają (albo miały) wejść w życie od 2020. Są one bardzo koślawym i szeroko krytykowanym stanięciem w rozkroku między silnikami konwencjonalnymi, hybrydami, pojazdami elektrycznymi i bóg wie czym jeszcze. Zakładają na przykład, że pierwszy kilometr po pitstopie każde LMP1-H musi pokonać wyłącznie na energii elektrycznej, w ten sam sposób powinno też przekroczyć linię mety. Nie ma chyba nikogo, komu ten zapis nie wydaje się kompletnie bzdurny. Przecież dla środowiska (o które się podobno troszczymy) nieważne jest czy przez 10 sekund samochód nie produkuje żadnych spalin, a potem zacznie. Ważne ile z siebie wyrzuci podczas całego wyścigu. Mało tego. System hybrydowy na Le Mans nieraz był używany jako awaryjne wyjście z sytuacji, kiedy jedna z jednostek napędowych odmówi posłuszeństwa, czyli np. można dotoczyć się do boksów na napędzie elektrycznym, jeśli silnik spalinowy zgaśnie. Teraz natomiast, ograniczając w konkretnych sytuacjach możliwość wyboru, z tej zalety zrobiono wadę. Także nie dość, że samochód jest o wiele bardziej skomplikowany od 100% spalinowego lub w 100% elektrycznego, to jeszcze w danej ustalonej przez organizatorów chwili dany system musi być w pełni sprawny. Wyśmiać całość można jeszcze bardziej czytając dalej, że by ograniczyć koszty w tej klasie, a są one porównywalne z kosztami zespołów F1, wprowadza się aktywną aerodynamikę, ograniczając ilość pakietów aerodynamicznych i ilość godzin, które zespoły mogą spędzić w tunelach. Tłumacząc na język przystępny dla Kowalskiego: dla ograniczenia kosztów zmniejsza się ilość godzin w tunelu firmom, które i tak z nich korzystają, w czasach gdzie aerodynamika jest niemal najważniejszym aspektem samochodów wyścigowych. Godziny w tunelu zastępuje się dla odmiany kolejnym elementem, który może się zepsuć, w samochodach które i tak z trudem dojeżdżają Le Mans, gdzie usterki nadwozia są na porządku dziennym. Mało tego. element nie zostanie prawdopodobnie dostatecznie przez zespoły dopracowany przez… ograniczoną właśnie ilość godzin w tunelu. Kto te propozycje pisał, co pił i palił tego nie wiem. Niemniej w kontekście ostatnich wydarzeń na Le Mans stały się one wręcz karykaturą regulaminów i chichotem losu.
Audi wycofało się przez koszty programu LMP1 i aferę z dieslami, która swoją drogą zatacza coraz szersze kręgi i właśnie dotknęła też Porsche. Porsche wycofało się chyba także przez koszty i brak realnych podstaw do kontynuowania rywalizacji z tymi funduszami. Toyota od lat próbowała udowodnić, że da się pokonać wielkich rywali przy nieco mniejszych inwestycjach i tak naprawdę, choć była blisko, to udało jej się tylko potwierdzić, że jest to niemożliwe. Teraz, już bez żadnych rywali, wątpię by Panowie zadowolili się ochłapem w postaci zwycięstwa w kategorii z jednym zespołem. Jeśli nie chcą się zbłaźnić, najprawdopodobniej też się wycofają. Co więc stanie się z LMP1? Klasa w obecnej formie na pewno przestanie, a może przestała już istnieć. Szansa jest tylko w prywatnych LMP1, które mają się szerzej pojawić w kolejnych latach. Być może właśnie usunięcie zespołów fabrycznych zrobi więcej dobrego, niż sama ich obecność i pozwoli na wejście do czołówki prywaciarzy, a przecież złote lata sportu i np. grupy C to przede wszystkim lata królowania prywatnych zespołów, choć o zaangażowaniu Porsche nie można oczywiście zapominać. Jednak dużo prywaciarzy opłaca się też… koncernom, które będą mogły dostarczać im samochody i jeszcze na tym zarabiać. Innymi słowy – obie strony mogą wygrać, byle by ktoś nad tym się mocniej pochylił.
Z hybrydami jest pewien potężny problem, o którym już wspominałem. Ma go tak WEC jak i F1. Są dużo bardziej skomplikowane oraz droższe, niż auta napędzane w jeden sposób, czy to elektrycznie, czy konwencjonalnym silnikiem spalinowym. Hybrydy stoją w rozkroku. WEC przepisami na rok 2020 próbowało udowodnić na siłę, że hybryda jest taka trochę bardziej elektryczna niż spalinowa. Formuła 1 dla odmiany próbuje udowodnić, że hybryda jest nieco bardziej spalinowa, niż elektryczna. W skrócie – to nie działa. Korzystają na tym inne serie i klasy, które potrafią jasno się zdefiniować, ale nie tylko.
Nie ma co się oszukiwać świat i motoryzacja idą do przodu. Na zachodzie minimum co dziesiąty spotkany samochód jest pojazdem elektrycznym lub hybrydowym. Dla porównania na całym świecie spośród dziesiątek, a może nawet setek serii wyścigowych, potrafię wymienić dwie, w których startują pojazdy hybrydowe i jedną w pełni elektryczną. Jak pisałem w „U progu jutra” sport został w tyle za motoryzacją cywilną. Zanim jednak zaczniecie przytakiwać, musicie przyznać się też do swojej winy, bo po części to też wina fanów naciskających, że nie chcą zmian. Organizatorzy próbując pogodzić trudne interesy firm motoryzacyjnych i fanów potworzyli więc takie potworki jak obecne F1, w WEC z kolei swoje interesy przepchnęło Audi, a organizatorzy tylko je ograniczyli by zbyt nie zmieniać całego „show”. Jednak, jak już mówiłem, to nie działa. Po prostu. Tak jak słoń nie jest kombajnem, tak samochód wyścigowy ma być zwinny, wypatroszony i lekki by dać kierowcy się wykazać, a nie być ogromną i ciężką platformą testową dla różnych systemów, które kierowca tylko przełącza jak technik.
Najwyższy czas by wszyscy to zrozumieli i dali spokój z robieniem wyścigów kundli na siłę. Już teraz widać, że kategorie „rasowe” są bezpieczniejsze i lepiej się trzymają. Tyczy się to każdej strony barykady. Tak w pełni spalinowe LMP2 w WEC jak i Formuła E reprezentująca przyszłość motoryzacji, która ma być elektryczna.
Formuła E, której do tej pory każdym słowem i myślą szczerze nienawidziłem, a teraz… nic się nie zmieniło. ALE musi się zmienić. Dla dobra sportu. Nie dla dobra środowiska. Nie zrozumcie mnie źle, jestem zawziętym obrońcą naszej Matki Ziemi, ale nikt mnie nie przekona, że 18 samochodów jeżdżących w kółko po torze jest przyczyną globalnego kryzysu środowiskowego. Nawet jeśli na całym świecie odbywa się 100 podobnych imprez w jeden weekend. Wystarczy pomyśleć choćby o tym, ile samolotów przelatuje nad naszą głową, z których sam jeden nie największy Boeing 767 pali ponad sześć tysięcy litrów nafty lotniczej na godzinę lotu. Troszkę inna perspektywa, prawda?
Niemniej FE ostatnio przyciąga wielkie marki. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że jest stworzona… dla nich właśnie. Przy naprawdę niewygórowanych kosztach klasa pozwala dużym firmom stworzyć swój napęd elektryczny, testować go i jeszcze się pochwalić kibicom. W świetle ostatnich afer i zapowiadanej przyszłości dla wielu firm to po prostu logiczny wybór. Co do kibiców to z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że organizatorom tej serii nie można odmówić jednego – odwagi. Zrobili przecież coś zupełnie wbrew nam, zatwardziałym kibicom chcącym klasycznych torów i ogromnych wyjących silników. Zrobili po swojemu i… odnieśli sukces. Jak? Znaleźli swoją, inną drogę. Formuła E nie jest bowiem wcale kierowana do takich „betonów” 😉 . Jest za to kierowana dla zupełnie innej, nowej grupy ludzi, którzy chcą spędzić ciekawy weekend w mieście, a przy okazji mogą z całą rodziną pooglądać wyścigi, które nie uszkodzą bębenków ich małym dzieciom. Tak, odpowiednio wykorzystane wady FE, jak brak ryczących silników, stają się jej zaletami. Dlatego możliwe są wyścigi w samych centrach miast. Dlatego może być dużo imprez towarzyszących, często starających się nieść to samo przesłanie co FE, czyli o ekologii i ochronie środowiska.
Dlatego ja bym jeszcze nie obwieszczał końca wyścigów spalinowych, mimo ostatniego dość poważnego zwrotu w wykonaniu wielkich marek. One wciąż są, mają sens i fanów, a także firmy zainteresowane pokazywaniem się na takich imprezach. Ile lat to jeszcze potrwa? Takiej oceny się podejmę. Trzeba niestety mieć świadomość tego, że wyścigi pojazdów napędzanych konwencjonalnie będą coraz bardziej tylko dla kibiców, a mniej dla przemysłu. To spowoduje odpływ pieniędzy, a w dłuższej perspektywie także brak perspektyw. Co będzie z WEC i F1? Oba sporty muszą znaleźć swoją drogę i twardo nią kroczyć, a nie iść na rękę każdemu po trochu. Nie myślałem, że to powiem, ale niech spojrzą na Formułę E, której organizatorzy właśnie to uczynili. Z resztą kto wie, może jak samochody tej klasy w końcu przestaną być wyprzedzane przez rowerzystów, a kierowca będzie pozostawał cały wyścig w jednym samochodzie, to nawet ja się zainteresuję jej wyścigami? 😉