Trucie mózgów
Ostrzeżenie: tekst niniejszy powstał pod wpływem emocji, po przeczytaniu raportu NIK odnośnie zanieczyszczenia powietrza w Polsce spowodowanego przez spaliny samochodowe oraz późniejszej dyskusji z ludźmi, których od lat uważałem za światłych i kumatych, a niestety tym razem srodze się na nich zawiodłem. Nie ukrywajmy, że problem jest, trzeba się nim zająć i naprawić, ale manipulowanie informacją i odpowiedzialnością przy wykorzystaniu niewiedzy narodu, zostało już chyba u nas doprowadzone do perfekcji.
Gwoli ścisłości. Jestem za ochroną środowiska. Tak serio, serio. Coś mnie strzela po prostu jak widzę śmieci wyrzucone w lesie, pływając w morzu całe wyspy śmieci, czy nawet fajkę wyrzucaną przez okno samochodu. Jak już biorę torebkę plastikową, to jej nie wyrzucam, tylko odkładam, bo ma szansę się później przydać, skutkiem czego oczywiście mam składowisko takich siatek, ale okazyjnie je czyszczę z wykorzystaniem śmietnika na rzeczy do recyklingu. Nie znoszę syfiarzy. Uważam, że trzeba ich albo odstrzelić, albo zagonić do sprzątania tego, co nabrudzili. Religijny nie jestem, ale z prochu powstałeś i w proch się obrócisz, dla części z nas, a może i dla wszystkich przyszłych pokoleń powinno brzmieć: ze śmieci się wziąłeś, śmieciem byłeś, w śmieci się zamienisz.
To samo tyczy się pracy NIKu, szczególnie pod kierownictwem obecnego prezesa, czyli Pana Kwiatkowskiego. Uważam, że instytucja od lat odwala bardzo solidną, rzetelną i apolityczną (co nie bez znaczenia) robotę. Serio, serio. Trwałbym w tym przekonaniu dalej, gdyby nie informacja NIKu o zanieczyszczeniach powietrza powodowanych przez samochody. Popatrzyłem, przeczytałem i coś mnie strzeliło, ale może od początku…
Nie ma co ukrywać, że problem zanieczyszczenia powietrza w Polsce jest, i to ogromny. Sam się o tym przekonałem w minioną zimę patrząc w niebo nas naszą stolicą. Dlatego nie rozumiem półgłówków u władzy, twierdzących że problemu nie ma. Może powinni iść na badanie wzroku, zatok, czy wręcz próżni międzyusznej. Zostawmy jednak politykę. W związku ze smogiem toczy się oczywiście (kurde ta polityka się nie odczepi) debata i spychanie odpowiedzialności kto jest temu winny. No i niestety państwo polskie spycha odpowiedzialność na obywateli, że palą szajsem i w starych piecach. Kiedy jednak naród oddaje z półobrotu i mówi rządowi, że jak się obcina dotacje, nie wspiera nowych źródeł energii, nie zachęca ludzi, tylko próbuje udowodnić, że węgiel jest złotem tego świata, to trzeba znaleźć innych winnych. Na szczęście są! Tuż obok! Samochody!
Nie twierdzę, że samochody nie zanieczyszczają powietrza, wręcz przeciwnie. Jednak mówić, że smog w Polsce jest ich winą, to jak mówić, że chłodny wiatr w Australii spowodował słabe plony w pomorskim. Pewnie jakiś tam wpływ miał, bo cała planeta to jeden ekosystem, ale dla niewtajemniczonego raczej łatwo to przeoczyć.
Problem w tym, że cała teoria rozbija się o fakty. W takiej na przykład Austrii, gdzie owszem, nietrudno spotkać Teslę na drodze, pod alpejskimi stokami stają tysiące samochodów, a mimo to wszystko jest rezerwatem UNESCO z najwyższymi klasami czystości powietrza. Już nie wspomnę o naszych zachodnich sąsiadach, z największą siecią autostrad na starym kontynencie, przy której kontynuując myśl, powinien być u nich największy smog, bo przecież przewala się tam cała Europa, także my. Jakoś jednak tak wielkiego problemu nie ma. Dlaczego?
Cóż… odpowiedzi udziela sam NIK. Jeśli przeczytaliście ww. informację od NIKu jakie to spaliny samochodowe są straszne i w ogóle, to teraz przytoczę artykuł z Rzeczypospolitej, cytujące dane z innego raportu tej samej instytucji, pod tym samym kierownictwem z resztą:
„Według raportu NIK z grudnia 2014 roku główną przyczyną zanieczyszczeń powietrza – w 91 proc. – jest indywidualne ogrzewanie budynków. Zakłady przemysłowe i elektrownie odpowiadają za 2 proc. zanieczyszczeń, a samochody – za ok. 6 proc. w skali kraju.”
To jednak nie wszystko. Na pewno słyszeliście też o proponowanych i już wprowadzonych zakazach wjazdu do niektórych stolic europejskich samochodów z silnikiem diesla, ale też benzynowych nie spełniających danej normy Euro. To między innymi pokłosie dieselgate, kiedy urzędnicy dopiero po danych na papierze zobaczyli to, co każdy widział na oczy, czyli ile diesle emitują w rzeczywistości do atmosfery. Co zaś do benzyniaków, to mój Fordzik, któremu właśnie stuknęło 10 lat, spełnia normę Euro 4, czyli może wjechać praktycznie wszędzie. Tymczasem NIK straszy m.in. właśnie takimi samochodami. Co ciekawe normy Euro dla diesli i benzyniaków też się nieco różnią, więc dwa auta spełniające tą samą normę, ale z innymi jednostkami, mogą emitować do atmosfery inne zanieczyszczenia.
Dalej patrząc, przecież w naszym kraju codziennie widać samochody, które już na pierwszy rzut oka nie powinny przejść badania technicznego, a mimo to mają je podbite. Jeśli więc prawo nie jest egzekwowane w stanie obecnym, to po co je zaostrzać? Niech najpierw obecne odsieje trupy z ulic i sytuacja się poprawi. Ba! Za granicą rządy dokładają się do samochodów elektrycznych, żeby to się obywatelom opłacało, bo opłaca się i państwu. Nie musi wydawać bowiem wtedy jeszcze większej kasy na walkę ze smogiem i jego skutkami, czyli leczeniem społeczeństwa. U nas tylko się leje batem i nakazuje, podczas gdy jeśli kogoś nie stać, to po prostu nie stać. No i najważniejsze – w tych krajach już rozprawiono się z zanieczyszczeniami emitowanymi przez nieruchomości, więc z tego co zostało to rzeczywiście pojazdy stanowią największą część. U nas próbuje się skupić uwagę na ułamku całości. Doszło do tego, że samorządy zaczęły się dokładać do wymiany źródła ciepła w domach obywateli, gdyż brak krajowego programu, czy choćby chęci rozwiązania problemu.
Jeśli więc zacznie was trapić sumienie z powodu starszego samochodu, to nie przejmujcie się dopóki sami nie widzicie, że jest z nim już naprawdę źle. Natomiast zdecydowanie nie powinniście spać spokojnie, jeśli jesteście jedną z osób dokładających się w tych 91% do trucia reszty kraju, siebie, swoich dzieci, sąsiadów, wnuczków i psa. No i pamiętajcie – potwierdzone jest, że nasz organizm do poprawnego snu potrzebuje właśnie niższej temperatury niż za dnia.