Mają rozmach…

Pewnie znów się narażę całkiem sporej, tej „prawdziwie patriotycznej”, rzeszy odwiedzających ową stronę i okażę brak patriotyzmu, czy wiary w Polaków i polski przemysł. Muszę jednak, no po prostu muszę znów poruszyć temat wprost z naszego piekiełka, wyeksportowanego że niby do Wielkiej Brytanii.

Temat naszego polskiego domniemanego sukcesu, czyli Arrinery. Ostatnio znów się spierałem na łamach portalu społecznościowego w temacie oszustwa jakim jest cały projekt. W odpowiedzi udało mi się usłyszeć tylko bluzgi i wyzwiska, toteż stwierdziłem, że dyskutować nie ma po co z takim elementem. Z drugiej strony dowiedziałem się, kto jeszcze w ogóle wierzy w całą tą ściemę i aż żal, że najwyraźniej podobny poziom reprezentuje na tyle duża część społeczeństwa, iż dalej warto ten wynalazek trzymać przy życiu. Kiedy poddałem się i stwierdziłem, że o temacie trzeba zapomnieć, skoro nie ma nawet z kim się ponabijać, Arrinera znów upomniała się o moją atencję, zapowiadając kolejną emisję akcji. Dla niekumatych – kolejną próbę wyciągnięcia kasy.

Trzeba przyznać, że Panowie w swoim ściemnianiu całkiem już się rozkręcili lub jak by powiedział Stefan „Siara” Siarzewski:

Wybaczcie, ale już naprawdę całą tę szopkę można traktować tylko w kategoriach żartu, bowiem jeśli nie, to zamiast śmieszne, robi się straszne. Tak na szybko przypomnę. Arrinera Hussarya to (podobno) polski supersamochód. Projektowany (znów – podobno) od bodaj ośmiu lat. Po drodze mieliśmy wiele perypetii. Między innymi oskarżenia, uczciwie powiem że odparte, pewnego dziennikarza, który znalazł ów supersamochód spawany ze stalowych profili w przydomowym garażu u pewnego specjalisty. Na pewno specjalisty od supersamochodów oczywiście. Po drodze pod projektem podpisywał się sam Lee Noble, ale wycofał się wieki temu, zdaje się w okolicy prezentacji, jakby to nazwać… jeżdżącej stalowej ramy z kołami, która to miała napawać nas dumą. Tak czy siak dziennikarzowi, który śledził nie tylko firmę bezpośrednio, ale też jej działania finansowe, gry na rynku akcji itp. nakazano przeprosić, choć ani to za co się przeprasza, ani uzasadnienie, zbyt przekonujące nie jest. Oczywiście prawo jest prawem, ale nie ukrywajmy, że pojedynczy osobnik o ile może łatwo niezauważony wejść na czyjąś posesję i zrobić zdjęcia takim ciekawostkom, to już sam w starciu z firmą dysponującą kasą na porządnych prawników, szansy nie ma. Dalej były prezentacje „prototypu”. Właściwie powinno się to nazwać makietą albo modelem poglądowym. Modelem z przodem przerysowanym z Lambo, a tyłem zmodyfikowanym z Corvetty, z której tego Frankensteina poskładano z resztą. Stąd m.in. silnik GM z Vetty w specyfikacji samochodu. Całość była okraszona niezwykle profesjonalnymi wystąpieniami pracowników firmy. Z resztą popatrzcie:

Fajne nie? Mam nadzieję, że jako użytkownicy tej strony jesteście na tyle świadomi, jako ludzie po prostu, że widzicie jak ów Pan mówi i się plącze, a z kolei motoryzacyjnie jesteście świadomi, że wiecie, iż rzucanie danymi np. odnośnie przyśpieszenia  i to jeszcze z przedziałem „noooo trzyyyyy, albo 3,3 dziesiąte sekundy do stu”, kiedy w dodatku ma się za sobą niejeżdżącą makietę, zakrawa o kompletną komedię. Poza tym już wtedy ostrożnie wypowiadano się o udziale Lee Nobla w projekcie, mówiąc że miał uwagi co do ergonomii kabiny. Współpraca z konstruktorem aut sportowych i główna rada od niego to ergonomia kabiny? No nie żartujmy sobie. Tak w ogóle pozwólcie, że uświadomię wam jak wygląda samochód z 2008 roku:

Audi A6 (2008)

Takie na przykład Audi. Niezbyt nowocześnie prawda? Mówimy o aucie już produkcyjnym. Teraz z kolei zobaczmy samochód KONCEPCYJNY zaprezentowany w 2011 roku, czyli wtedy, kiedy po raz pierwszy pokazano naszego upadłego konia:

Mercedes F125 (2011)

Dla przypomnienia – samochód koncepcyjny, to taki, który testuje nowe technologie, stanowiące przyszłość motoryzacji. Tak więc, jeśli owe coś z 2011 roku miało być autem koncepcyjnym to w przyszłości auta… nie będą jeździć. Jeśli prototypem, to nie wiem co testowali. Nadwozie? No kpina i tyle.

Powyższymi obrazkami chciałem tylko uświadomić, że auto robione tyle lat (zakładając w ogóle, że tak jest w rzeczywistości), nie ma szansy bytu na nowoczesnym rynku motoryzacyjnym, chyba że jako eksponat muzealny. Wracając jednak do samej Arrinery. Było najwyraźniej za dużo węszenia bo Panowie stwierdzili, że czas przenieść „projektowanie i produkcję” do Wlk. Brytanii. Do prawdziwej kolebki sportu samochodowego! Tam z kolei wpadli na pomysł by zrobić wersję wyścigową Arrinery. Pomysł, który jedyne co miał za zadanie, to zdaje się zawyżyć cenę akcji spółki i funduszu, który jest jej właścicielem. W końcu wszystko co sportowe, musi być bardziej profesjonalne, lepsze, a co za tym idzie mieć większą wartość i lepiej się sprzedawać. Znów odwołam się do waszej logiki – kto po SIEDMIU latach prób zaprojektowania i wypuszczenia na rynek samochodu stwierdza, że jednak najpierw na rynek wypuści wersję wyścigową, a nie cywilną. No błagam. Już pomijam te ogłoszenia co rok, że już w następnym na pewno rozpocznie się produkcja.

Mamy wreszcie dzień dzisiejszy, a to co powyżej to tylko delikatny wstęp i przypomnienie. Zachęcam do poszukania informacji w sieci, bo są tego tony. Jak wspominałem na początku Arrinera ogłosiła nową emisję akcji. Hurra! (powiedzieli… no, nie wiem kto) Ogłosiła to m. in. na Facebooku. Jeśli nie wiecie, to jeszcze jedno przypomnienie – Arrinera jak żadna inna firma, bardziej angażuje się w kontrolę informacji na swój temat, niż w produkcję samochodów. Toteż ja, wszędzie gdzie się da, jestem już przez nich zablokowany. Co to ma do rzeczy? Ano po ogłoszeniu sprzedaży akcji na Facebooku (komicznie brzmi nawet jak to piszę) z uwielbieniem obserwowałem pojawiające się komentarze ludzi, którzy zadawali pytania, albo po prostu nie piali z zachwytu, tylko używali mózgu, jak szybko są usuwane, jak szybko ich twórcy są blokowani, albo usuwa się całe wpisy i wstawia jeszcze raz. Ubaw po pachy. Dlatego też, możecie tam poczytać, jedynie opinie pełne ekstatycznych zwrotów.

To jednak nic. Zobaczcie jaką grafiką firma zachęca do kupna jej akcji:

Jeśli w tej chwili nie podnosicie się z podłogi to znaczy, że po prostu już na niej siedzieliście i nie mogliście upaść ze śmiechu. Zacznijmy od przychodów. Sprzedaż samochodów wyścigowych i drogowych. Hmmmm… choć jedna sztuka sprzedana i gdzieś jeździ? Syberia? Mars? W tym świetle kolejny punkt w ogóle przemilczę, chyba że serwisują małe Fiaty. Teraz bomba. Jednym z głównych źródeł przychodów, wartym wymienienia by zachęcić potencjalnych akcjonariuszy,  jest sprzedaż gadżetów z logo spółki! Mówimy o firmie chcącej sprzedawać supersamochody za okolice miliona złotych. Firmie, która nie ma jeszcze wyrobionej marki. KO-ME-DIA. No ale, jako człowiek rzeczowy postanowiłem sprawdzić na stronie Arrinery sklep z gadżetami. Zonk. Takowego w ogóle nie ma. Tyle w temacie.

Kolejny punkt z którego miałem ubaw, to sprzedaż patentów. Tak się składa, że zawodowo zajmuję się także ochroną własności intelektualnej firmy, w której pracuję. Postanowiłem więc wyszukać jakie to patenty ma Arrinera. No więc zabijcie mnie bo albo okazało się, że nie umiem korzystać z wyszukiwarki Urzędu Patentowego RP, albo ktoś mi pluje w twarz z uśmiechem. Otóż jedyną własność intelektualną Arrinery, jaką udało mi się znaleźć, stanowią zastrzeżone dwa znaki słowne na nazwę firmy… Znów przemilczę ciąg dalszy.

Wydawało się, że największy ubaw za nami, ale nie! Przechodzimy do punktu PRZEWAGI flagowego superauta spółki. Polonistą nie jestem, ale jak coś jest flagowe, to pewnie są i inne. Jest model Arrinera Kunnica, czy co? Źrebaczek? Osiołek? Bo nie słyszałem? Z punktem pierwszym tego akapitu się zgadzam. Jeśli chodzi o koszty zakupu i serwisu wybór jest bardzo korzystny, w końcu co może być tańsze w utrzymaniu, niż samochód, który nie istnieje? Punktu drugiego nie warto komentować, bo nawet nie wiem co napisać. Chyba oferta na akcje jest kierowana do debili, skoro jest to argument przemawiający za czymkolwiek. Fiat na przykład produkuje samochody kilkadziesiąt razy tańsze od Ferrari, a nie będziemy przecież porównywać cen akcji tamtego koncernu i Arricośtam…

Powyżej test pierwszego prototypu Arrinery, najwyraźniej bez… silnika, no chyba że to prototyp elektryczny. Może na powietrze? Kto to wie. Wracając do grafiki reklamującej akcje. Teraz naprawdę COŚ! Otóż dowiadujemy się, że Hussarya ma korzysty stosunek WYGLĄDU do ceny! Kurdesz, wyobraźnię mam niezłą, ale czy ktoś może mi wyjaśnić co to w ogóle oznacza, bo nie mam pojęcia? Bzdura. Podobnie jak z nośnikiem innowacyjnych rozwiązań. Nie wskażą choć jedną innowację w tym pojeździe. No i wreszcie konkret! Dowiadujemy się, że mamy do czynienia z jakąś nadzwyczaj zaawansowaną konstrukcją (zaawansowaną potajemnie, bo nie wiemy jak), co zostało potwierdzone jeszcze bardziej potajemnymi badaniami. Jakimi? Gdzie? Przez kogo przeprowadzonymi? Z jakim wynikiem? Nooo i na koniec wisienka. Rozpoczęty proces homologacji GT3. Czyli co? Wysłane zgłoszenie z opłatą wstępną? A ja rozpocząłem przewód doktorski w dziedzinie nano-kosmo-carbo-etylo-kosmonautyki! I co?! Podskoczy ktoś? No właśnie…

W ogóle z tym „GT3” to też jest jajo. W styczniu/lutym pokazali GT4, a teraz przemalowali (ok to nie malowanie, tylko folia) na zielono i jest GT3. Tak to się robi na „zachodzie”! Tak poza tym – ja wierzę w cuda, ale Arrinera z pakietem, obligatoryjnym do zakupu, dodatkowych części, jest bodaj ponad 2x tańsza, niż cokolwiek innego pozwalającego na start w GT3. Mówimy tu ocenach w oficjalnym erm… PDFie firmy. Możliwe, by to miało prawo działać? Generalnie jakość i profesjonalizm materiałów, informacji i wiadomości ze strony tejże firmy jest na poziomie gry/zabawy w firmę ostatniej klasy szkoły podstawowej. Aż trudno mi uwierzyć, że taki byt ma szansę istnienia, a nie jest kompletnym pośmiewiskiem. Najwyraźniej jednak, są ludzie, którym wiara przysłania logikę lub też z ową logiką mają problemy.

Wracając do kwestii akcji. Jak już skończyłem się śmiać z ludzi blokowanych na FB, postanowiłem zajrzeć na portale branżowe, dla ludzi bawiących się gra na giełdzie. Przeczytałem bowiem w jednym z komentarzy (zanim zdążyli go skasować), że „akcje trzeba sprzedawać, bo od dłuższego czasu akcje funduszu inwestycyjnego idą w dół”. Rzeczywiście. Korzystając z portalu Bankier.pl sprawdziłem i tak akcje Arrinery, jak i głównego jej udziałowca lecą w dół. W Arrinerze „premiera” wersji wyścigowej poskutkowała i poszły w górę, ale nie na długo i znów spadają. Najciekawsze są komentarze ludzi tam piszących, aż musiałem korzystać ze słowników branżowych by jak najlepiej je zrozumieć. Niemniej generalnie mówią to samo. Kpina, dodruk akcji w nieskończoność by tworzyć fikcyjny kapitał bez poparcia itp. itd.

GT3, czy tam GT4…

Serio. Chciałbym się mylić. Ba! Mam nadzieję, że się mylę! Naprawdę! Marzę o polskiej motoryzacji jako potędze na świecie. Nawet nie. Wystarczy mi, abym mógł pójść do salonu i chcąc kupić samochód do jazdy na co dzień, móc wybrać między Renault, Fordem, Fiatem, czy innym, a naszym Pol-autem, na równi z nimi. Niestety. Jeśli chodzi o Arrinerę, to wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, iż nie jest to nasza narodowa duma, lecz narodowy wstyd. Są po prostu rzeczy których znieść nie mogę. Bezczelne oszustwa, podcieranie się naszą flagą narodową do robienia kasy i plucie innym w twarz.

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading