F1 Grand Prix Australii 2016

Sezon czas zacząć!

Po tegorocznym sezonie wielkich rewolucji chyba nikt się nie spodziewał, no może pomijając zakulisowe rozgrywki z przepisami i formatem weekendu wyścigowego. Zdecydowanie więcej było opinii, czy wręcz obaw, iż ten sezon będzie kolejnym z oklepanej dominacji Mercedesa, z resztą zespołów walczących między sobą, ewentualnie podgryzających Srebrne Strzały kiedy tym coś nie wyjdzie zgodnie z planem. Tymczasem, choć oczywiście po jednym wyścigu trudno to oceniać, rozpoczęcie sezonu daje nadzieję na całkiem wyrównaną walkę i to nie tylko w środku stawki.

Wszystko zaczęło się tak naprawdę od przedsezonowych testów. Testów, na których Mercedes jak zwykle brylował, przy okazji robiąc duże przebiegi na oponach o mieszance średniej twardości (po tym wyścigu już wiemy chyba po co). Ferrari także nieźle sobie radziło zbliżając się do Srebrnych Strzał, powracające Renault raczej już pokazało, że potraktuje ten sezon „rozgrzewkowo” i w sumie słusznie, McLaren-Honda chwalił się postępem jeśli chodzi o jednostkę napędową, ale wielkiego skoku zauważyć nie można było, no może poza wyjściem ze strefy – podobno byli na wyścigu, ale za krótko jechali, żebym zapamiętał.
Nie po raz pierwszy jednak to, co na torze, zostało zdominowane przez to, co załatwiane przez panów siedzących wygodnie za biurkami. Ten sezon jeszcze przed rozpoczęciem nieco przyćmiła afera z na szybko klepniętym nowym formatem kwalifikacji, którego ostateczna forma była znana dopiero kilka dni przed rozpoczęciem pierwszego weekendu GP, a ustalenia zmieniały się dosłownie z godziny na godzinę.

Co tu jednak się rozwodzić, skoro ogromnych rewolucji w stawce nie można było się spodziewać, jako że i w przepisach rewolucji nie było. W dodatku testy dają obraz stawki prawdziwy na tyle, na ile chcą tego same zespoły. Weekend rozpoczął się od jazdy na mokrym torze i dopiero na ostatniej sesji treningowej przed kwalifikacjami kierowcy mogli pojeździć po suchej nawierzchni. Niemniej od początku było widać dobrą formę Mercedesa i Hamiltona – duet wygrał wszystkie sesje. Dość blisko było też Ferrari Vettela. Zaskakująco dobrze radził sobie również duet Torro Rosso. McLareny wyglądały nieźle, ale gdy tylko tor zaczął przesychać były spychane do środka stawki.

To Ferrari znów wygrało start

Kwalifikacje z nowym formatem, w którym w określonych odstępach czasu odpada kierowca z najgorszym czasem, wyglądały nawet nie najgorzej przez pierwsze dwie sesje, choć nie uważam za sprawiedliwe by odpadał np. kierowca, któremu dane kółko nie wyszło ze względu na ruch na torze. Niemniej Q3 było pełną demonstracją głupoty nowych przepisów, w szczególności w świetle reszty regulaminów, co sumarycznie dało chyba sesję finałową z najmniejszą ilością walki od lat. Niemniej Pole Position zdobył Hamilton wykręcając świetny czas i pokazując, że na dystansie okrążenia Srebrni wciąż mogą zdominować resztę stawki. Za nim ustawił się na starcie kolega zespołowy, następnie zespół Ferrari, a potem zaskakujący team Torro Rosso, przedzielony Williamsem Massy.

Wyścig rozpoczął się od dodatkowego stresu dla kierowców i obsługi technicznej, która musiała spychać Red Bulla Kwiata do alei serwisowej po problemach technicznych, jeszcze przed ustawieniem się na starcie, w wyniku czego okrążenie formujące musiało zostać powtórzone. To z kolei odbiło się na rosnącej temperaturze niedostatecznie chłodzonych jednostek napędowych, a spadającej z kolei hamulców i opon. Nawiasem mówiąc obsługa toru nad wyraz nieporadnie zajmowała się uszkodzonym autem.
Start natomiast należał już do Ferrari, które pokazało swoją zeszłoroczną siłę, a Mercedes słabość, przy ruszaniu z pól startowych. Już za T1 obaj kierowcy czerwonych byli przed zespołem Mercedesa, który to uwikłał się w bratobójczą walkę, z której stratny wyszedł Hamilton, tracący kilka kolejnych lokat.

Przez niemałą część wyścigu mogło się wydawać, że będziemy świadkami niespodziewanego, dość pewnego dubletu Ferrari na początek sezonu. Oto Vettel pewnie prowadził, wcale nie pozwalając dogonić się Mercedesom. Z resztą Rosberg nie mógł dogonić także Kimiego i mimo iż początkowo trzymał się blisko jego tylnego skrzydła, z czasem zaczął tracić dystans. Jedynie Hamilton próbował szaleńczej pogodni, mozolnie odrabiając straty i powoli zbliżając się do podium. Pierwsza seria zjazdów nie przyniosła zaskoczeń jeśli chodzi o rozkład stawki, ale zadziwiła nieco strategią, szczególnie jeśli chodzi o Ferrari. Podczas gdy większość zespołów (także Mercedes) po jeździe na mieszance supermiękkiej zakładało miękką lub średnią, czerwoni zdecydowali się w obu swoich bolidach po raz kolejny użyć, wyjątkowo mało żywotnej, najmiększej mieszanki. Być może miałoby to sens, gdyby nie decyzje podjęte chwilę później.

Tyle zostało z bolidu Alonso, on sam z resztą był w niezłym szoku.

Na siedemnastym okrążeniu doszło do bardzo ciężkiego wypadku z udziałem McLarena Fernando Alonso i Haasa Estabana Gutierreza. O ile ten drugi wyszedł z niego bez większego szwanku, to Alonso może mówić o wielkim szczęściu, co z resztą chyba dokładnie można było wyczytać z jego zachowania po tym jak wyczołgał się z bolidu i zobaczył ile z niego zostało. Bolid Nando, po zahaczeniu o tył Haasa na hamowaniu do trzeciego zakrętu, uderzył w barierę i odbił się od niej sunąc bokiem do kierunku jazdy wprost na żwirową pułapkę na krańcu toru. Takie ustawienie spowodowało, że auto przy kontakcie ze zwalniającym podłożem, niemal wystrzeliło w powietrze i zaczęło koziołkować przelatując nad terenem, który miał pomóc wytracić prędkość, by ostatecznie uderzyć w barierę na jego końcu. O dziwo Hiszpanowi nic się nie stało i chyba to jest najważniejszą informacją o całym zdarzeniu.

Sytuacja, ze względu na ilość szczątków pozostawionych na torze, poskutkowała pojawieniem się czerwonej flagi i zastopowaniem rywalizacji. Oznaczało to dla stawki zjazd do pitstopu i ustawienie się w boksach, w gotowości do powrotu na tor. Wedle przepisów oznacza to także, że mechanicy mogą robić z autami dosłownie wszystko (nie obowiązują już zasady parc ferme), także zmieniać opony, do czego ochoczo zabrała się większość ekip, poza… Ferrari. Podczas gdy Mercedes zakładał swoim zawodnikom najtwardszą możliwą mieszankę, by Ci mogli na niej ukończyć wyścig, czerwoni pozostawili swoich kierowców na najmiększych oponach, które miały na swoim koncie już kilka kółek. Trudno w logiczny sposób uzasadnić taką decyzję. Po wyścigu Maurizio Arrivabene mówił, iż myśleli że mają na tyle dobre tempo, by uciec Mercedesom na dystans pozwalający spokojnie zmienić opony i dalej prowadzić w wyścigu. Nie wiem czy taki pomysł nazwać dużą wiarą we własne siły, czy raczej oderwaniem od rzeczywistości, niemniej to, co nie miało prawa się udać, oczywiście się nie udało.

Haas i Romain Grosjean zaprezentowali się z dobrej strony.

Po restarcie Ferrari nie potrafiło oddalić się od Mercedesów dalej niż na kilka sekund, mało tego w bolidzie Raikkonena pojawił się ogień, co oznaczało przyśpieszony koniec rywalizacji. Na czele pozostał więc Vettel, któremu zdecydowanie kończyły się opony, a Rosberg zbliżał się szybko niwelując stratę niemal 8 sekund do niecałych dwóch. Mimo to Vettel wciąż pozostawał na torze wyraźnie tracąc dystans i tempo. Tymczasem z tyłu szalały dwa młode talenty Torro Rosso, czasami zapominając o walce z innymi, a skupiając się na walce między sobą, szczególnie agresywny (głównie werbalnie) był tu Verstappen, jednak niedługo potem za swoją agresję zapłacił obróceniem się na torze i stratą dystansu.

Kiedy wreszcie Ferrari postanowiło zmienić Vettelowi opony, było praktycznie po zabawie i z silnych perspektyw na dublet podczas pierwszego GP pozostała ciekawie zapowiadająca się walka o drugą lokatę z Hamiltonem. Sebastian rozpoczął pogoń od razu po pitstopie i na trzy okrążenia przed metą zbliżył się do Brytyjczyka na tyle, by móc zacząć myśleć o ataku. Niestety niedługo potem popełnił błąd na przedostatnim zakręcie toru, wypadł na trawę i zaliczył sporą stratę czasową. Skład podium był ustalony: 1. Rosberg, 2. Hamilton, 3. Vettel. Tymczasem za tą trójką świetnie spisywał się Romain Grosjean w Haasie (no Ferrari-Haas byłoby bardziej odpowiednią nazwą). Francuz nie tylko jechał ładnie, równo i pewnie, ale popisał się też świetną jazdą defensywną, utrzymując za sobą niemały pociąg z Force India Hulkenberga, Williamsa Bottasa i dwóch „narwańców” w konstrukcjach Torro Rosso. Przy okazji oczywiście pokazał, że pozwala na to sam sprzęt. Najważniejsze to wywalczone szóste miejsce i pierwsze punkty w debiucie zespołu. To tak w kontraście do McLarena Buttona, który ostatecznie ukończył na 14. pozycji, czyli zapowiadanego postępu nie widać, chyba że uznamy, iż sukcesem jest samo ukończenie rywalizacji.

W sumie, choć z dość oczywistym rozkładem stawki, rozpoczęcie sezonu można uznać za udane. Ferrari naprawdę mogło rywalizować z Mercedesem, Torro Rosso myślę, że może parę razy w roku zaskoczyć, a Haas ma szansę zostać debiutantem, któremu całkiem mocno uda się namieszać w środku stawki, za co oczywiście zasługi należy przypisać także przepisom umożliwiającym powstanie zespołu w takiej, niemal klienckiej, formie.

Pomysł Ferrari na ten wyścig był zupełnie nietrafiony i nielogiczny.

Co do machlojek w przepisach to o ile zabawa z kwalifikacjami jest farsą pokazującą słabość kierownictwa i jednomyślności F1 oraz braku wyznaczonego kierunku tego sportu, to można zobaczyć też wreszcie światełko w tunelu. Są nim mianowicie nowe przepisy odnośnie wyboru opon. Teraz zespoły mogą wybrać przed weekendem inne mieszanki niż konkurencja, co zróżnicuje strategie, tempo i podejście do weekendu GP. Większa różnorodność to większa atrakcyjność, a skutki różnych podejść widzieliśmy już w Australii. Oczywiście jest to obarczone nawałem dodatkowych regulacji. Wyboru dokonuje się z trzech mieszanek wskazanych przez Pirelli, firma sama wybiera trzy komplety, których trzeba użyć, w tym jeden najmiększy na kwalifikacje, do tego jeszcze przepisy regulujące zwracanie opon po danych sesjach… ojjj jest tego sporo. To tak, jeśli ktoś dalej by twierdził, że F1 nie jest nadmiernie i bez sensu pokomplikowana.

Tymczasem już zaraz wyścig w Bahrajnie. Niestety z tymi samymi durnymi kwalifikacjami, ale być może z równie ciekawym wyścigiem i tego się trzymajmy!

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading