Rzecz o blogach motoryzacyjnych

Odwieczny spór o wartość treści na blogach.

Tworzenie strony o tematyce motoryzacyjnej okazuje się być sprawą nader trudną i odpowiedzialną. Mam tu na myśli nie tylko problemy spotykane przy tworzeniu każdej innej strony, także o tematyce branżowej i hobbystycznej, jak na przykład regularne dostarczanie rzeczowych informacji i interesujących treści, podanych w sposób, w który czytelnicy będą chcieli i mogli je przetrawić. WWW, blogowanie i w ogóle Internet dają nieograniczone możliwości wypowiadania się każdemu. Tworząc treści pisane samemu, każdy kiedyś zetknie się wreszcie z faktem porównywania „pisarzy hobbystów” i tych zawodowych, czyli dziennikarzy. Zagadnienia motoryzacyjne są pod tym względem niezwykle wrażliwym tematem.

Testowanie golarek elektrycznych to pikuś. Sprawdzić czy dobrze goli, czy drażni, ile wytrzymuje na jednym ładowaniu, czy się psuje i ile kosztuje. Pisanie przepisów to też nic strasznego. Proponujemy swój przepis, pokazujemy gotować i liczymy, że komuś też zasmakuje. W dodatku golić musi się (praktycznie) każdy, jeść też musi każdy, publiczność więc zapewniona. W dodatku, jeśli to co napisaliśmy, po sprawdzeniu przez czytelnika, okaże się klapą, to straty są nikłe. Następnego dnia ktoś taki idzie po nowy kawałek schabu i ziemniaki lub za miesiąc kupi inną golarkę.

Teraz zastanówcie się jak to wygląda z samochodami. Nie ma przecież zbyt wielu stron testujących samoloty, domy, sprzęt do robót drogowych, paralotnie itp. Jednak wszystko to kosztuje po kilkadziesiąt, kilkaset tysięcy złotych. W dodatku samochód jest z reguły drugim, poza mieszkaniem, najdroższym i najważniejszym zakupem rodziny w naszym kraju. Pisząc więc o nim powinno się pamiętać i czuć ciężar odpowiedzialności spoczywający na autorze tekstu.

Oczywiście testów na tej stronie jeszcze nie ma (prace rozwojowe jednak trwają 😉 ), ale trafiłem ostatnio na szereg artykułów komentujących amatorskie testy samochodów. Komentarze padały tak ze strony profesjonalnych dziennikarzy, jak i samych amatorów. Podstawowym zarzutem jest oczywiście merytoryczność treści. Nawet znany autor bloga Złomnik ostatnio zjechał Internetowych testerów za jej brak, gdyż nie ma u nich informacji dostępnych dla niego, dotyczących kosztów serwisowania, przewidywanej utraty wartości i innych. Najpierw pomyślałem: „Do cholery! Czy naprawdę jestem jedyną osobą w tym kraju, której spadek wartości nie interesuje? Czy każdy kupuje u nas samochód z myślą o jego sprzedaży? To po kiego go kupuje? Nie wiem, nie trafia to do mnie, widać jestem inny.”. To chyba jednak temat na inny wpis. Ważniejsze jest, że postawiłem sobie pytanie, czy test musi być merytoryczny by być dobry i wreszcie, co nawet jest ważniejsze, co oznacza, że jest on merytoryczny? Dla mnie oznacza to po prostu, że dostarcza on informacji… których od niego oczekujemy. Stąd z kolei prosty wniosek, że tyle zestawów wymagań, ile ludzi na świecie. Nie obchodzi mnie spadek wartości samochodu. Podobnie nie obchodzą mnie jego wymiary zewnętrzne. Co mam widzieć, to widzę na oko i w zupełności mi to wystarcza. Za nic mam też dokładny rozmiar opon samochodu podany w tabelce w tekście. Wymieniać pewnie mógłbym jeszcze długo, podobnie jak i Ty czytelniku. Mimo to uważam, że jest pewna granica zawartości informacji, poniżej której artykuł schodzi do poziomu „dostałem auto na tydzień i fajnie mi się nim jeździło”. Z drugiej strony może to komuś wystarczy, żeby pojazdem się zainteresować i zupełnie się ze mną nie zgadza? Też ma takie prawo.

Ile ludzi, tyle sposobów testowania.

Przychodzi mi wreszcie do głowy słynny program TopGear, którego poziom merytoryczności można by określić niemal jako zerowy. Nie ma tam przecież żadnych danych. Spalania, pojemności bagażnika, cen serwisowania. Czy aby na pewno? Może jest tak, że pojazdy które Ci Panowie testują (testowali właściwie) są przeznaczone dla ludzi, którzy takimi rzeczami się nie przejmują. Chcą by auto było fajne, by się w nim dobrze czuć i chcą znać jego orientacyjną cenę. Koniec. Wielu fascynatów motoryzacji, którzy nawet nigdy takich aut sobie nie kupią, także to satysfakcjonuje, czego dowodem niech będzie sukces programu. Programu, a właściwie show bo taką formę miało TopGear. Prezenterzy wypchali je po same brzegi swoimi do bólu szczerymi, subiektywnymi odczuciami odnośnie samochodów. Nie interesowało ich czy silnik w danym pojeździe jest bardziej ekologiczny i ze swoich czterech cylindrów generuje więcej mocy przy mniejszym zużyciu paliwa, niż konkurencyjne V6. Interesowało ich, że nie czuli się w danym aucie dobrze i tyle.

Przejdźmy więc do tych niezwykle profesjonalnych testów wyposażonych w tabelki, wypunktowane elementy itp. itd. Kupując samochód nie korzystałem z nich w ogóle. Inna rzecz, że pewnie jak spora część rodaków, poszukiwałem auta używanego. Interesowały mnie jednak rzeczy takie jak niezawodność, pojemność bagażnika, spalanie, żeby koszty serwisowania nie przekraczały średniej i w sumie koniec. Dopóki nie musiałem kupić opon zimowych, nie wiedziałem nawet dokładnie na jakich mój samochód się porusza. Jednak jestem przecież fanem TopGear i ich sposobu testowania. Skąd taka rozbieżność? Wydaje mi się to proste. W danej chwili nasze wymagania się zmieniają. Auto kupujemy rzadko, no to dlaczego tyle osób czyta strony motoryzacyjne? Cóż, wychodzi na to, że dla wielu mają one po prostu dostarczać rozrywki utrzymanej w tematyce ich zainteresowań. Tabelki dostarczają rozrywki matematykom, nie pasjonatom aut.

Profesjonalny dziennikarz to w sumie też ciekawe pojęcie. Kto jest profesjonalistą w magazynie motoryzacyjnym – ten wykształcony na pismaka, czy ten wykształcony na technika samochodowego? W końcu auto to urządzenie tak skomplikowane, że można się godzinami rozwodzić na temat choćby konstrukcji i pracy opon, a to tylko wierzchołek góry lodowej. Sam znam osoby wyspecjalizowane w danym temacie, a piszące o nim lepiej niż niejeden dziennikarz, bo z pasją i znajomością tematu, a dziennikarz wszechwiedzący też nie jest, ostatnio nawet coraz rzadziej. Między innymi dlatego też zraziłem się do typowo dziennikarskich testów, które nieraz wyglądają jakby te niby rzeczowe dane miały przepisane z materiałów prasowych producenta. Nie to żebym się czepiał dziennikarzy, ale posługiwać językiem polskim musi umieć każdy, lepiej lub gorzej, jeździć samochodem już nie. Taka mała dygresja odnośnie szeroko pojętego profesjonalizmu, a dziennikarza starszej daty w rodzinie też mam i podziela wiele tych opinii.

Hobbysta, a zawodowiec, czy amator, a profesjonalista?

Powoli zbierając wszystko, co powyżej, w całość. Nie ma chyba tekstów – testów dobrych i złych. Są lepsze i gorsze. Są takie, które mniej lub bardziej sprostać mogą naszym wymaganiom i oczekiwaniom. Każdy jednak chce czego innego i każdy chce co innego przedstawić. Potrzeba chwili też odgrywa niemałą rolę.

To także dobry moment by zadać pytanie do Was – czytelników. Gdyby kiedykolwiek miały pojawić się tu testy, to czego byście od nich oczekiwali? Jakiej formy? Może podziału na części? Jakich informacji? Katalogu danych, czy tego co rzuciło się w oczy i siłą rzeczy kazało sprawdzić dane? Czym dla Was jest test motoryzacyjny? Naprawdę liczę na Wasze opinie pod tekstem i szczerze z góry za nie dziękuję. Być może w niedalekiej przyszłości będzie okazja z nich skorzystać!

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading