Klasyka zawsze zadziała?

Świetny start obu Williams’ów

Ku uciesze wielu i moim osobistym zaskoczeniu, po ostatnim weekendzie GP nie mam praktycznie na co narzekać. No może poza tym, że miało być inaczej, a skończyło się jak zwykle. Jednak czy „weekendowe” ozdrowienie F1 to zasługa jakichkolwiek działań organów z nią związanych? Chyba nie. Okazuje się bowiem (co za zaskoczenie), że nudny spektakl w emocjonujący wyścig może przemienić nawet nie klasyczny tor, ale coś tak prozaicznego, jak rywalizacja, w której szanse na zwycięstwo mają kierowcy więcej niż jednego zespołu, a to ostatnio rzadko się zdarza. Eureka!

Uczciwie trzeba przyznać, że nic nie zapowiadało takiego przebiegu wyścigu. Mercedesy standardowo liderowały w treningach, czasem jadąc na 80% swoich możliwości, dając zarazem Ferrari poczucie, że się zbliża. Kwalifikacje także nie były zaskoczeniem z dwójką Srebrnych Strzał na czele i następującą po niej dwójką Williamsa, za którą z kolei ustawiły się dwa Ferrari, tym razem nie będące drugą siłą, co jednak nic nie zmieniało, bo kierowcy teamu Sir Franka Williamsa i tak tracili po około 0,8 sekundy do Mercedesów. Innymi słowy przepaść. Za czołówką wyraźnie podzieloną na zespoły, z tempem kierowców dyktowanym przez możliwości bolidów, ustawiła się mieszanka Red Bulli, STR oraz Force India z debiutującym nowym bolidem.

Jakże wielkie było zdziwienie setek tysięcy brytyjskich kibiców zgromadzonych na torze, kiedy ujrzeli to, co wydarzyło się na pierwszych pięciu zakrętach w wyścigu. Z resztą – zdziwienie nie tyczyło się tylko ich. Genialny start zaliczyli bowiem obaj kierowcy białych bolidów w barwach Martini, przebijając się z drugiej linii na czoło wyścigu przed, jestem pewien, ogromnie zaskoczonych zawodników Mercedesa, którzy dawno nie widzieli bolidów tak szybko mijających ich na dojeździe do pierwszego zakrętu. Felipe Massa już 300 metrów od pól startowych miał bezpieczną przewagę i mógł spokojnie podążać swoim tempem, natomiast Valtteri Bottas walczył z rozjuszonym Hamiltonem, który za nic nie chciał oddać choć metra toru w swoim domowym Grand Prix.

Szarża Hamiltona na Massę

Hamilton walkę wygrał i awansował na drugą pozycję, ale pościgu za Massą nie mógł kontynuować, bo na torze pojawił się Safety Car, którego wywołała kraksa dwóch Lotusów i dwóch McLarenów. Wideo z całego zajścia możecie obejrzeć poniżej. Czytałem i słyszałem wiele opinii, że rozpoczęło się od błędu Daniela Ricciardo, który wpadł na Lotusa Grosjeana, ale ja interpretuję całą sytuację inaczej. Po pierwsze twierdzenie jest błędne u podstaw bo Ricciardo był z przodu i miał pierwszeństwo wyboru toru jazdy. Tak naprawdę nie jest to ważne, bo jeśli przyjrzycie się dokładnie bolidowi Grosjeana to zobaczycie, że chwilę przed kontaktem z Red Bullem zaczyna się gwałtownie i nienaturalnie szybko obracać w prawo. Francuz po prostu stracił przyczepność tylnej osi na dohamowaniu, zaczęło go obracać, przez to puknął w tylne koło Red Bulla, bolid gwałtownie odbił w przeciwną stronę i zgarnął po drodze z trasy Lotusa Maldonado. Cały ten cyrk próbował ominąć Alonso, ale hamowanie w tłoku i w ostatniej chwili zakończyło się także poślizgiem, a jego wynikiem był kontakt z tylną osią McLarena Buttona. Niestety uszkodzenia u Brytyjczyka były zbyt duże by kontynuować jazdę. U Alonso wystarczyła wymiana przedniego skrzydła, a dzięki samochodowi bezpieczeństwa nie stracił nawet dystansu do reszty stawki. Tym samym już po pierwszym okrążeniu z rywalizacji odpadły trzy bolidy. Jensona przyznam, że niezwykle mi szkoda, gdyż kolejny nieukończony wyścig, dodatkowo w domowym GP, musi mocno uderzać w psychikę sportowca, który przecież teraz wybitnie potrzebuje iskierki nadziei na poprawę formy zespołu.

Walka miała się zacząć na nowo po restarcie. Lewis Hamilton przykleił się dosłownie metr za skrzydłem Williamsa Massy, chcąc zaatakować od razu za pozwalającą na wyprzedzanie linią Safety Car, czyli w zakręcie Vale. Napędzony do  emocjonalnych granic Lewis nie wytrzymał presji i stracił zdrowy rozsądek, na rzecz ślepej szarszy i ostatecznie przestrzelił zakręt, wyjeżdżając poza tor i tracąc ponownie drugie miejsce na rzecz Bottasa. Od tej pory stawka nieco się ustabilizowała i czołowa czwórka zaczęła w przyspieszonym tempie znikać z oczu reszcie. Oba Mercedesy podążały, aż do pierwszego pitstopu, niczym cienie za Williamsami i wydawało się, że są w zasięgu ataku, jednak ten nigdy nie miał miejsca. Nikomu też nie udało się rozerwać tej grupki, choć Bottas był chwilami widocznie szybszy od Massy, który go spowolniał, ale żadne ataki nie przyniosły skutku.

To pitstopy właśnie pokazały przebiegłość Mercedesa i wciąż widoczne braki Williamsa w odnajdywaniu się wśród rozgrywek taktycznych współczesnych GP. Hamilton jako pierwszy zjechał po nowe ogumienie i to, w połączeniu z wolnym torem oraz idealnym obsłużeniem przez mechaników, dało mu wystarczającą przewagę by po serii zjazdów powrócić na czoło stawki. Przeszkodzić we wszystkim mógł Sergio Perez zrównujący się z wracającym na tor Hamiltonem, lecz Brytyjczyk miał w tą niedzielę tylko jeden cel i nie dał się wyprzedzić Perezowi, nawet kosztem zablokowania świeżych opon. Felipe Massa zjechał okrążenie po nim, wraz z Rosbergiem, na kolejnym kółku to samo uczynił Bottas. Valtteri wracając na tor pięknie walczył z Nico, nie odpuszczając i tym samym broniąc trzeciej pozycji na torze. Tak więc po wizytach w alei serwisowej około 20. okrążenia w wyścigu, na czele znów był Lewis z trzy sekundową przewagą nad dwoma Williamsami i uwięzionym za nimi Rosbergiem. Złe czasy dla „białych” miały dopiero nastać.

Vettel dowiózł nieco szczęśliwe podium.

Od połowy wyścigu zaczęły krążyć informacje o nadciągającym deszczu, to zaś zwykle oznacza niemałe przetasowania w stawce. Tu zaczęło się od hazardu Kimiego Raikkonena, który na 39. okrążeniu już po pierwszych kroplach dość delikatnego deszczu podjął decyzję o zjeździe i zmianie na opony przejściowe. Jak się później okazało był to błąd, gdyż deszcz ustał, a opony Fina zaczęły się gotować i zużywać w błyskawicznym tempie. Wciąż jednak na nich pozostawał, gdyż prognozy przewidywały kolejne opady. Tymczasem Mercedesy zaczynały pokazywać przewagę swojej zaawansowanej aerodynamiki i zyskiwały przewagę nad Williamsami na stygnącym i coraz bardziej wilgotnym torze.

Prawdziwy deszcz na przejściówki przyszedł dopiero sześć okrążeń później, kiedy opony Kimiego nie były już w stanie zapewnić mu przyczepności ani na mokrym ani na suchym. Los sprzyjał natomiast Lewisowi, który zjechał do mechaników i zmieniał opony dokładnie w momencie kiedy się na dobre rozpadało. Na tym samym okrążeniu zjechał z resztą Vettel. Kolejny błąd taktyczny popełnił zespół Williamsa, czekający zbyt długo ze zmianą na przejściówki. Poskutkowało to powrotem do znanego nam już układu podium z dwoma Mercami na czele oraz Ferrari Sebastiana, któremu zmiana w odpowiednim momencie pozwoliła odrobić dużą stratę do Williamsa i mimo niezbyt konkurencyjnego tempa, umieścić czerwony bolid na podium. Białe cuda Sir Franka po zaprzepaszczonej szansie na genialny wynik spadły na 4. i 5. lokatę.

Nic w układzie stawki już się nie zmieniło, więc po niespodziewanym przebiegu wyścigu, mieliśmy całkiem spodziewane podium z dwoma Mercami, Hamiltonem powiększającym przewagę nad Rosbergiem i kolejnym podium Vettela. Williamsowi wciąż brakuje sprytu pozwalającego wykorzystać te chwile, gdy walczy z Mercami jak równy z równym i obrócenia przebiegu rywalizacji na swoją korzyść, dając ten minimalny, ale wystarczający zysk, z taktyki właśnie. To wciąż domena Srebrnych Strzał. Nie mogę także zapomnieć o Alonso, który dowiózł (o zgrozo) pierwszy punkt w sezonie, w czym pomogło wielu rywali, którzy nie ukończyli wyścigu. Sprawdził się także nowy bolid Force India, może przy dalszym dopracowaniu będzie stanowił niezłą broń w rękach Hulkenberga, czy nawet Pereza.

Pierwsze punkty Alonso to chyba sukces?

Niemniej w Wielkiej Brytanii mogliśmy obserwować bodaj najbardziej emocjonujący wyścig sezonu. Ba! Było to GP pozwalające zapomnieć o wszelkich bolączkach F1, które jednak wciąż istnieją. Nie przeszkadzał nawet DRS, nie dający dostatecznej przewagi na Silverstone. Nie przeszkadzało, że wygrały znów pewniaki u bukmacherów, bo tym razem Panowie musieli na to zwycięstwo naprawdę zapracować.

Widowisko było zasługą klasycznego toru, które przecież próbuje się od tylu lat wyciąć z kalendarza królowej motorsportów. Było zasługą pogody, która zawsze namiesza w stawce. Było wreszcie głównie zasługą najbardziej podstawowej rzeczy, na której każdy sport powinien się przecież opierać – rywalizacji. Szkoda, że mamy jej w F1 tak mało i szkoda, że Williams potrafi Mercedesowi pogrozić palcem tylko na szybkich torach i w ciepłych warunkach pogodowych. Takich okazji nie trafia się za wiele. Choć cieszmy się, może to kolejny znak, że nadciągają zmiany?

PS. Już całkiem obok samych zmagań sportowych. Pomijając koncentrację na Mercedesie Hamiltona (z wiadomych powodów), nie wiem czy zwróciliście uwagę jak genialnie realizowane było GP Wlk. Brytanii. Tyle dynamicznych kamer, precyzyjnie dobranych ujęć i przemyślanego montażu nie ma nigdzie. Żadne ociekające złotem tory w Zatoce Perskiej się nie umywają. Najwyraźniej nie wszystko da się kupić, trzeba to po prostu umieć i czuć relacjonowany sport, a Brytyjczycy czują wyścigi jak mało kto.

Zdjęcia pochodzą ze strony FIA.com

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading