Imola 1994
Senna na Imoli w 1994 roku |
Jak na pewno wiecie w ten weekend wspominamy tragiczne wydarzenia na Imoli w 1994. Dni od 29. kwietnia do 1. maja tamtego roku nie tylko przyniosły wiele smutku światu motorsportów, ale światu w ogóle. W pełni obnażyły słabości F1 tamtych lat pokazując wady ówczesnych konstrukcji i przepisów w ciągu zaledwie kilku bardzo smutnych dni.
Świat F1 był w szoku. Od ponad dekady, przed tym pamiętnym weekendem GP, Formuła 1 nie widziała śmierci. Wydawało się, że problemy dawnych lat, kiedy życie kierowców wisiało na włosku w każdej chwili spędzonej na torze, zostały rozwiązane.
Tymczasem rzeczywistość brutalnie zniszczyła te wyobrażenia. Od poważnego wypadku Rubensa Barrichello podczas treningów i stewardów tak nieporadnie obracających jego bolid, że mogło to wywołać kolejne obrażenia u kierowcy, przez potężny i tragiczny wypadek Rolanda Ratzenbergera, kiedy niedowierzający temu co widzą fani i zawodnicy w padoku mogli obserwować reanimację Austriaka pokazywaną na żywo w telewizji.
Kończąc wreszcie na śmierci Ayrtona Senny. Człowieka wielkiego nie tylko talentem, ale i duchem. Właśnie to połączenie sprawiło, że był tak opłakiwany przez cały świat. Bezwzględny i szybki na torze, kierujący się niemal samym instynktem, polegający jedynie na swoich zmysłach, kiedy zachodziła potrzeba stawał się bardziej ludzki niż wszyscy jego koledzy. Nieraz widząc wypadek konkurenta zatrzymywał bolid i wybiegał z pomocą nie zważając na swoje bezpieczeństwo. Nieraz to on pierwszy biegł do centrum medycznego na torze zobaczyć jak się ma jego kolega z toru po wypadku. Tak też było i w ten weekend.
W niedzielne przedpołudnie pogrążony w smutku i zszokowany padok F1 nie mógł nawet przypuszczać, że to nie koniec przykrych wydarzeń. Już na starcie JJ Lehto zgasił swojego Bennettona, przez co został mocno uderzony z tyłu, przez startującego Lotusa Pedro Lamy’ego. Fragmenty auta Pedro wystrzeliły w trybuny i poraniły kilku kibiców. Wyścig, którego startu zdruzgotane załogi zespołów tak naprawdę nie chciały, ale każdy wiedział, że „show must go on” dla sponsorów i kibiców, zaczął się od kolejnego wypadku. Samochód bezpieczeństwa pojawił się na torze by uprzątnąć resztki po kraksie.
Wypadek Rubensa Barrichello |
Chwilę później wyścig zrestartowano. Minęło zaledwie jedno okrążenie, kiedy Williams Senny wypadł na bardzo szybkim Tamburello, następującym po prostej startowej. Podobne wypadki bywały już wcześniej i niektórzy nawet byli przyzwyczajeni, że po nich kierowca odpina pasy, wychodzi z bolidu i otrzepuje się z kurzu. Tym razem jednak śledzący wyścig już tylko na ekranach telewizorów w boksie Lotusa Pedro Lamy, powiedział od razu do siedzącego z nim dziennikarza F1 i wieloletniego przyjaciela Andy’ego Hallbery’ego: „Chyba czas dla Ciebie byś tam poszedł i dalej wykonywał swoją pracę bo będziesz miał dużo ważniejsze wieści do przekazania światu, niż te o moim wypadku”.
Mimo to nikt nie dopuszczał nawet myśli by po tak spokojnych latach, nagle w F1 miałby mieć miejsce weekend z dwoma ofiarami śmiertelnymi, w tym z trzykrotnym mistrzem świata. To byłoby nie do pomyślenia. O stanie Senny jedyna dostępna informacja, także dla dziennikarzy w centrum prasowym, brzmiała „krytyczny”. Wyścig więc dokończono, choć w nastrojach mocno niesprzyjających rywalizacji sportowej, mało tego z kolejnym wypadkiem. Podczas przejazdu przez pitlane koło bolidu Michele Alboreto odpadło i uderzyło w mechaników jego zespołu raniąc czterech, w tym jednego poważnie. Wspomniany wcześniej Andy Hallbery pisał, że w tym momencie nikt już nie chciał się ścigać, chcieli jedynie by to szaleństwo wreszcie się skończyło. Nie miało tak być. Niedługo potem nadeszła informacja o śmierci Ayrtona.
Brazylijczyk dzień wcześniej mocno przeżył śmierć Ratzenbergera. Znów sam poszedł później by obejrzeć miejsce wypadku kolegi, a na swoim kombinezonie dzień później umieścił austriackie flagi by uczcić jego pamięć. Chciał pokazać je na spodziewanym podium. To jednak nigdy nie nastąpiło.
Okładka magazynu Autosport z maja 1994 |
Wiele osób dziś ocenia te wydarzenia nie tylko z perspektywy sportowej, ale i ludzkiej. Słyszałem tyle krytyki pod adresem Schumachera, który podobno nie wykazał się dostatecznym szacunkiem na podium. Ja miałem wtedy raptem kilka lat i wiedziałem tylko, że coś się stało, nic ponad to. Obawiam się, że podobnie było z częścią tych teraz krytykujących. Prawda jest taka, że sami kierowcy nie mieli niemal żadnych informacji o stanie Ayrtona i widzieli co najmniej kilka podobnych wypadków, których skutkiem była co najwyżej złamana noga. Nawet stojąc na podium nie wiedzieli jak poważny jest stan Brazylijczyka. Ja nie podejmuję się i nie zamierzam oceniać ludzi postawionych w obliczu tragedii, której nie chcieli tak naprawdę przyjąć do wiadomości. Przecież to mógł być każdy z nich, każdy jest w niebezpieczeństwie, skoro spotkało to Senne.
Te dni odbiły się niesłychanie na sportach motorowych. Nie tylko na sposobie relacjonowania w tak trudnych chwilach, ale przede wszystkim na bezpieczeństwie. Na wyszkoleniu załogi obsługującej tor, na konstrukcji bolidów, torów, kasków, wprowadzeniu HANSa, który już sam w sobie uratował niezliczone życia. Wpływ tamtych kilku dni jest niemierzalny.
Nie będę moralizował. Chcę jedynie by wszyscy pamiętali o ofiarach tamtego i wielu innych wyścigowych weekendów bo zginęli realizując swoją życiową pasję. To także dzięki nim dziś kierowcy i fani mogą koncentrować się na esencji wyścigów, a nie na strachu o życie i zdrowie wszystkich biorących udział w rywalizacji.