Niesprawiedliwa Belgia
Ricciardo błyszczał po raz kolejny. |
Kto był ten wie – genialny, legendarny, a do tego pięknie położony wśród soczyście zielonych belgijskich wzgórz, należący do ścisłej czołówki, jeśli chodzi o ulubione tory tak kibiców jak i kierowców, Circuit de Spa-Francorchamps, zawsze daje nam wyścigi pełne emocji. Tak było i przy tegorocznym F1 GP Belgii, choć, czy dla wszystkich były to emocje dobre i dla wszystkich emocje w czysto sportowym duchu, można by się spierać. Winny temu znów jest duet kierowców topowego zespołu tego sezonu, czyli Mercedesa.
Tor umiejscowiony w górach i o jednej z najdłuższych pętli w sezonie, zawsze sprzyja reżyserii widowiska przez pogodę. O ile kwalifikacje rzeczywiście nie należały do najłatwiejszych pod tym względem, to już sam wyścig był jednym ze spokojniejszych jakie belgijska pogoda może zafundować kierowcom. Ci jednak sami postanowili sobie uatrakcyjnić rywalizację.
Zaczęło się już na prostej startowej, jeszcze przed zapaleniem zielonych świateł, kiedy to mechanicy Fernando Alonso, który wywalczył całkiem dobrą czwartą pozycję, byli przy bolidzie na sekundy przed startem, czyli przekroczyli regulaminowy czas, kiedy mogą tam przebywać. Sędziowie od razu podjęli sprawę. Po starcie wyścigu pierwszy zakręt, nawrót La Source, który był już światkiem wielu spektakularnych kraks, tym razem nie sprawił większych problemów kierowcom. Dobry start zaliczyły Red Bulle, które o dziwo na Spa od początku spisywały się świetnie, praktycznie dorównując Mercedesom. Z tej perspektywy wyścig w Belgii można uznać za przełomowy dla sezonu. Oto na torze, który preferuje bolidy z mocnym silnikiem liderował wolniejszy Red Bull. Panowie Vettel i Ricciardo nie musieli z resztą zbyt przejmować się Mercedesem, gdyż kierowcy srebrnych strzał zajęli się sami sobą i to nad wyraz skutecznie.
Obrazek – streszczenie historii wyścigu dla Mercedesa. |
Kontakt Rosberga z Hamiltonem już obrósł legendą i stał się symbolem tego sezonu niemal porównywalnym do kraksy Vettela i Webbera w Turcji przed kilkoma laty. Cóż, ja nie mam wątpliwości, że Lewis jechał przez Les Combes swoim torem jazdy, do czego miał pełne prawo będąc z przodu, w dodatku nie wykonując żadnych nieprzewidzianych manewrów, gdyż podążał tam po linii wyścigowej, nawet zbyt nie wypychając Rosberga, a na pewno nie zmuszając go do gwałtownych manewrów. Tymczasem z tak banalnej, wydawałoby się, sytuacji, powstał ogromny problem zakończony zniszczeniem wyścigu Hamiltonowi i kompletną rezygnacją tegoż zawodnika. Tym drugim się nie zajmę, gdyż Lewis jest znany z rozchwianej psychiki, ale zniszczenie wyścigu jest skutkiem błędu Rosberga. Po prostu. Czy był on popełniony niechcący, czy jak twierdzi Lewis, Rosberg przyznał się przed zespołem, że zrobił to celowo (co by zniszczyło jego wizerunek sportowy i mogło mieć spore konsekwencje wewnątrz teamu), błąd jest błędem i nie powinien się przydarzyć kierowcom na takim poziomie i walczącym o taką stawkę.
Tymczasem korzystając, po raz kolejny, z problemów Mercedesa, dwa inne zespoły zabrały się za zbieranie większych punktów i po raz kolejny już był to Bottas w Williamsie i Ricciardo w Red Bullu. Ci dwaj Panowie znów pokazali się z najlepszej możliwej strony dystansując swoich bardziej doświadczonych i utytułowanych rywali. Bottas nie popełnił żadnego błędu, jadąc płynnie, szybko i bezproblemowo, zostawiając Felpie Massę daleko w tyle bo aż na 13. miejscu. Ricciardo natomiast po raz kolejny udowodnił nie tylko, jak równym i szybkim jest kierowcą, ale przede wszystkim dalej pogrążył czterokrotnego mistrza świata, a raczej mit o jego niepodważalnym talencie. Czy już raczej nie powinno się o tym wspominać i talent Ricciardo wyszedł w tym sezonie na pierwsze miejsce? Nie zrozumcie mnie źle – nikt nie mówi, że Vettel jest złym kierowcą. Jednak Ricciardo udowodnił, że Sebastian nie jest geniuszem, chyba że przyjmiemy, iż RBR ma dwa największe talenty w stawce, w tym jeden większy od drugiego. W co chyba nikt nie uwierzy..
Tym razem to Raikkonen był mocniejszym punktem Ferrari. |
Oddzielną historią w tym wyścigu powinna być walka Ferrari. Alonso, któremu od początku szczęście nie sprzyjało, czyli najpierw kara za błąd mechaników na starcie, a potem kilka pomniejszych przygód i wreszcie to, iż ten świetny (w mojej opinii) kierowca, odkąd tylko pamiętam, nie czuł się dobrze na Spa. Tutaj zawsze przydarzały mu się większe bądź mniejsze błędy, tak było i tym razem, w dodatku dał się ponieść nerwom, już po raz drugi w tym sezonie. Swoją drogą zdziwiło mnie, że walce Alonso z Magnussenem sędziowie przyjrzeli się niemal od razu, a starciu wewnątrz Mercedesa nie. Walka ta była na granicy przepisów, poza tym Magnussenowi należą się brawa za mądre powstrzymywanie jednego z najlepszych „atakujących” w stawce, choć nieco przesadził. Była to jednak zacięta walka, a nie niewymuszone uszkodzenie bolidu przeciwnika, jak w wypadku Rosberga. Przeciwnym biegunem był w tym wyścigu Raikkonen, który Spa uwielbia, zawsze mu idzie tu dobrze i tak było tym razem. Wreszcie Kimi zaliczył bezproblemowy wyścig i może to da mu kopa na dalszą część sezonu. Kopa, którego Raikkonen może tak bardzo potrzebować.
Nie może przejść niezauważona także dobra postawa zespołu STR – Kvyat 9., Vergne 11.. Zawiodło Force India, które zawsze prezentuje się w Belgii ponadprzeciętnie, jak na swoje możliwości, tym razem jednak nic takiego nie miało miejsca.
Bottas i Ricciardo wyrastają na nowe gwiazdy F1. |
W Mercedesie wre, jak daleko zajdzie rozgrywka Rosberga z Hamiltonem i czy zespół nad tym zapanuje, nikt nie jest w stanie powiedzieć. Co natomiast wiadomo na pewno, to zbliżenie się już na grubość włosa Red Bulla do Mercedesa, a pamiętać należy, że zaczynamy część sezonu z torami sprzyjającymi konstrukcjom RBR. Czyżbyśmy mieli więc oglądać zmianę układu sił w połowie rywalizacji? I czy przypadkiem FIA banując FRIC, nie przyczyniła się do tego i nie osiągnęła zamierzonego celu? Czas pokaże.