Srebrne strzały poszarzały

Pretendenci do tytułu, czy do wykluczenia?

Monako. Europejska stolica hazardu, bogactwa, przepychu, gwiazd. Raz do roku to także światowa stolica wyścigów goszcząca jeden z najsłynniejszych, najbardziej legendarnych i z najbogatszą historią, wyścigów w ogóle, czyli Grand Prix Monako. Tym razem jednak okazało się ono także centrum skandalu i niesmaku jeśli chodzi o sportową rywalizację. Skandalu poważnego to tego stopnia, że nie można patrzeć na zwycięzcę nie przez pryzmat informacji, które spadły na świat F1 w niedzielę rano. Wszystko to co powyżej można, żeby było jeszcze śmieszniej, podsumować jednym słowem: Mercedes.

To właśnie pod znakiem Mercedesa i Nico Rosberga przebiegł cały weekend w Monako. Kierowca „Srebrnych Strzał” zdominował wszystkie sesje od treningów, przez kwalifikacje, a na wygranej w wyścigu kończąc. Bardzo przekonującej wygranej trzeba dodać i nawet pomijając te nieciekawe informacje, to w obrębie zespołu Nico zaczyna dystansować Lewisa Hamiltona. Ciekawe, czy ktokolwiek się tego spodziewał? Pewnie niewielu. To natomiast kolejny dowód na aspekt, o którym wielu zapomina, pomijając oczywiście kwestie zaadaptowania się do bolidu i tym podobne: F1 to sport techniczny i tutaj 70-80% sukcesu to sprzęt.

A propos sprzętu. Ferrari znów pokazało, że czegoś brak obecnemu zespołowi, jeśli chodzi o solidność i nieomylność. Podobno sobotni wypadek Felipe Massy był spowodowany błędem kierowcy, natomiast niedzielny uszkodzeniem układu jezdnego bolidu. Cóż, troszkę dziwnie brzmi dla mnie to oświadczenie biorąc pod uwagę, że oba wypadki wyglądały identycznie, wydarzyły się w tym samym miejscu, a żeby zawodowy kierowca na poziomie Formuły 1 popełnił taki błąd to, moim zdaniem, musiałby zasłabnąć, mieć udar mózgu, albo być po prostu narąbany. Innymi słowy wydaje mi się to niemożliwe. Skoro już jesteśmy przy Ferrari to Fernando Alonso pojechał chyba swój najgorszy wyścig od lat. Jechał jak człowiek, który pierwszy raz znalazł się na torze wyścigowym, czy wręcz jakby ustępował miejsca rywalom i celowo zostawał im miejsce. Może naprawdę w Ferrari coś dali swoim kierowcom i byli na haju, czy cokolwiek innego? Bo jazda Alonso, mimo że bezpieczna, nie wyglądała jak jazda jednego z najlepszych kierowców wyścigowych na świecie.

Awarie w Ferrari Massy są niepokojące.

Red Bull zaprezentował się bardzo dobrze, choć widać, że nie miażdżą już rywali tempem jak to było w poprzednich latach. Podobnie z resztą Lotus, który jakby nieco ustabilizował formę i trzyma dobre tempo także na torach, gdzie opony nie grają głównej roli. Force India także po raz kolejny dało dowód niezłej i równej formy w tym sezonie, a Adrian Sutil wreszcie zaliczył wyścig bez przygód. Cieszy powolne wychodzenie z dołka McLarena, choć na ile jest to rzeczywiste rozwiązywanie problemów, a na ile zniwelował je tor, to się dopiero okaże.

Zdecydowanie inną bajką jest już niestety to co pokazali Panowie Grosjean i Perez. Francuz pobił chyba rekord rozwalając się w trakcie weekendu trzykrotnie, w tym raz w wyścigu i to zabierając ze sobą „ofiary”. Naprawdę nie ma już chyba dla niego nadziei. Nie wystarczy być szybkim, trzeba też umieć dojeżdżać, nawet kosztem prędkości, tej umiejętności Romain zdaje się nie posiadł i już nigdy nie posiądzie. Perez natomiast znów prezentował dla jednych erm… „agresywną i widowiskową jazdę”, a dla innych jazdę na głupa, na ślepego, głupią i ryzykowną ponad granice, a jednocześnie balansującą na granicy zasad regulaminu, ale już dawno przechodzącą granicę dobrego smaku. Buttona wyprzedził bo ten puścił go widząc w lusterku, a potem obok siebie, bolid hamujący na zablokowanych kołach i w ten sposób uniknął zderzenia. Raikkonena już niestety Meksykanin trafił i obaj kierowcy „wyprzedzani” przez Pereza powiedzieli dokładnie to samo – Perez jedzie jakby myślał, że każdy musi mu zrobić miejsce. Tak jednak nie jest.

Grosjean nie zawiódł…

Czas przejść do najciekawszych i najbardziej przykrych jednocześnie wiadomości z tego weekendu, gdyż sam wyścig do najbardziej emocjonujących pod względem sportowym nie należał – z resztą nigdy o to w Monako nie chodzi, a głównymi wydarzeniami urozmaicającymi rywalizację były… wypadki. Mianowicie wszyscy spodziewali się, że jeśli gdzieś w tym roku Mercedes ma być naprawdę mocny to właśnie w Monako. Jednak po niedzielnych wiadomościach o testach Merca z oponami Pirelli trudno jest zweryfikować na ile pomógł tor, a na ile te niedozwolone testy wpłynęły na formę zespołu. Pokażą to dopiero kolejne wyścigi. Przypomnę natomiast co dokładnie się wydarzyło. Otóż w niedzielę gruchnęła wiadomość o testach Pirelli z Mercedesem. Nie ma, w teorii, nic w tym zdrożnego, gdyż dostawca opon ma prawo zaprosić dowolną ekipę na takowe testy. W przepisach FIA jest jednak wyszczególnione, że bolid z obecnego sezonu nie może odbywać testów nigdzie poza testami na prostej i oficjalnymi sesjami testowymi oraz testami młodych kierowców. Dlatego też wszelkie zaproszone ekipy, aby uniknąć jakichkolwiek niedomówień, na testy dla dostawcy opon, zawsze wysyłały zgodnie z regulaminem, bolid sprzed dwóch lat. Tak na przykład postąpiło w tym roku Ferrari, które przeszło podobne testy z Pirelli i wystawiło bolid F150 z sezonu 2011. Mercedes jednak zrobił coś zupełnie innego. Na owe testy wysłał OBECNY bolid razem z dwójką swoich kierowców, czyli Lewisem i Nico. W teorii dostawca opon daje zespołowi opony nieoznakowane, tak że testujący nie wiedzą na jakich oponach jeżdżą, ale pomijając oczywiste naruszenie regulaminu, coś tu śmierdzi i to na kilometr. Szczególnie, że informacja ta była utrzymywana w tajemnicy i to nawet przed FIA, która powinna być o wszelkiej organizacji podobnych testów niezwykle szczegółowo informowana, a tutaj jedynie wcześniej poinformowano organizację, że jest zamiar odbycia takich testów i na tym koniec.
Ja czuję straszny niesmak, a jeszcze większy czuję patrząc na zwycięstwo Rosberga w Monako. Nie twierdzę, że jest ono zasługą tych nielegalnych testów, jednak są przesłanki by tak twierdzić. Poza tym tak Lewis jak i Nico głupi nie są, na testach byli i wiedzieli dokładnie co się dzieje, nie wierzę, że nie. Boję się jedynie, że znów wygrają ogromne pieniądze jakie zainwestował Mercedes i kolesiostwo, z uczciwym werdyktem i karą. Choć jeśli sprawa została oddana przed trybunał FIA, to może tak nie być.

Na pewno jednak będzie emocjonująco i ciekawie, tylko nie jestem pewien, czy właśnie takich emocji oczekiwaliśmy w dalszej części sezonu?

2 komentarze do “Srebrne strzały poszarzały

  • 29 maja, 2013 o 7:33 am
    Bezpośredni odnośnik

    Jak zwykle ciekawy komentarz do wyścigu. Te zakulisowe przepychanki też dodają smaku F1, o ile nie jest ich za dużo. Może to nie fair co zrobił Mercedes i Pirelli ale za to może stawka się wyrówna.
    Co do Ferrari: nigdy nie było mocne w Monako. Odkąd pamiętam nawet Schumacherowi ciężko się tam jeździło. Ten tor po prostu specyfice Ferrari nie pasuje i tyle.
    A co do Pereza i Grosjean'a: ten pierwszy pokazał jak się walczy i wyprzedza w Monako i to mi się podobało, jednak poniosła go ułańska fantazja i zdrowo przesadził. Co za dużo to niezdrowo 😀 Natomiast Grosjean nie powinien wcale jeździć w F1. Może jest i szybki ale równie głupi też…

    Odpowiedz
  • 30 maja, 2013 o 11:07 am
    Bezpośredni odnośnik

    Masz rację z Ferrari, jednak sama jazda Alonso była podejrzanie słaba, natomiast przypadki Massy nie mają nic wspólnego z formą, raczej z jakimiś dziwnymi usterkami.

    No to w końcu Perez przesadził, czy pokazał jak się walczy? Bo dla mnie zdecydowanie to pierwsze…

    Odpowiedz

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading