Gumowate zwycięstwo?

Red Bull jakby nieco przyćmiony.

W końcu! Wreszcie! Zaczęło się! Cyrk ruszył! Sezon Formuły 1 2013 został oficjalnie otwarty wyścigiem, który można uznać za dość spokojny w przebiegu, po tym, do czego przyzwyczaiły nas poprzednie lata. Oczywiście poza kwestiami organizacyjnymi i sporem o warunki, w jakich kierowcy mogą się ścigać. Tym razem zdaję się jednak, że decyzję podjęto w uzgodnieniu z wszystkimi, a kierowcy najlepiej wiedzą, kiedy zaczyna być niebezpiecznie. Stawka natomiast wygląda na jedną z tych, która może zwiastować bardzo ciekawy sezon, gdyż układ sił wygląda na nieco „odświeżony”.

To, że tegoroczne bolidy, w większości, są jedynie ewolucją tych z roku poprzedniego widać choćby po liczbie awarii. Wykluczyły one tylko Hulkenberga, Rosberga i prawdopodobnie Ricciardo. Jak na pierwszy wyścig sezonu, jest to naprawdę niewiele. Sama jazda była także bardzo bezpieczna, o ile się nie mylę, nie było żadnego incydentu pomiędzy bolidami, co jak na Australię jest już prawdziwym ewenementem, szczególnie biorąc pod uwagę, że kierowcy nie raz jechali na częściowo zwilżonym torze. Jedyną osobą niechlubnie psującą statystykę jest oczywiście Pastor Maldonado, który zakończył wyścig w żwirze, po wylocie za tor spowodowanym wyjazdem kołami poza nawierzchnię podczas hamowania.

Reszta wyścigu była praktycznie samą walką z czasem i oponami. Żadnej bezpośredniej walki o pozycje nie uświadczyliśmy, co jest niestety smutnym wynikiem obecności DRSu w Formule 1. Jeśli ktoś był szybszy – dojeżdżał i wyprzedzał. „Walka” nie trwała więcej niż jeden zakręt lub jedno okrążenie, kiedy to goniący czekał, aż dojadą do strefy DRS. Panowie przy zielonych stolikach, jeśli chcieliście zrujnować ten sport to brawo – mission accomplished! Pirelli też nie zaniechało działań w tworzeniu najszybciej rozpadających się opon w historii F1 (pomijam opony robione specjalnie na kwalifikacje). Dziś stosowane opony super miękkie przeżywały może 4-5 okrążeń, po czym stawały się ochłapami gumy na obręczy koła, a trzeba pamiętać, że temperatury były raczej niskie.

Niespotykane, czyli cieszący się Raikkonen.

Co ciekawe Red Bulle bardzo szybko straciły prowadzenie, które wydawało się wręcz pchać w ich ręce po wynikach kwalifikacji i treningów. Po raz kolejny jednak okazało się jak oddzielną rzeczą od tempa kwalifikacyjnego jest tempo wyścigowe. Tym razem nie okazało się ono tak genialne dla zespołu „dodającego skrzydeł”. Co więcej nie pozwalało nawet na bezpośrednią walkę o zwycięstwo. Pomijam już tradycyjnie tragiczny start Webbera. Naprawdę niech mu zrobią jakieś testy na prostej i niech się facet nauczy bo po tylu latach startów jest to lekko żenujące, szczególnie jak na kierowcę topowego teamu. Jeśli chodzi o tempo wyścigowe to tutaj znów Ferrari pokazało co jest ich siłą. Gdyby nie błąd ze zbyt długim pozostawieniem Massy na torze, myślę że byłaby szansa nawet na dwa czerwone bolidy na podium. Ciekawa natomiast jest sprawa genialnego tempa Raikkonena, które dało mu zwycięstwo. Największa zasługa za ten wynik wydaje się przypadać oponom, a właściwie bolidowi, który obchodzi się z nimi tak delikatnie. Dość powiedzieć, że Raikkonen wykręcił najlepszy czas wyścigu na oponach mających ponad 20 okrążeń, podczas gdy inni nie mogli podobnego dystansu na nich przejechać bez strat wykraczających daleko poza obszar akceptowalnych. Z drugiej strony ogromna w tym może być zasługa kierowcy. Przecież Grosjean ledwo zdobył punkty, a jego tempo nie powalało. Pytanie więc, czy to Raikkonen spisał się tak genialnie, czy Grosjean tak słabo? Bolid Lotusa na pewno ma potencjał, jeśli taka różnica w zużyciu ogumienia będzie podobna na innych torach, może im to dać ogromną przewagę.

Zdecydowanie najbardziej negatywnym zaskoczeniem jest natomiast forma McLarena. Powiedzenie, że jest słabo to mało. Brytyjski zespół zdaje się być w gorszej sytuacji, niż rok temu było Ferrari. Sprawa wygląda tak źle, że podobno rozważa się nawet użycie zeszłorocznego bolidu, co byłoby już prawdziwą klęską dla inżynierów. Patrząc na wyniki można wysnuć ciekawy wniosek – Lewis Hamilton wiedział co robi, a regres McLarena się pogłębia. Mercedes, do którego przeszedł Hamilton, rzeczywiście chyba poczynił postęp, choć nie tak duży jak sami głosili. Jeśli tylko awaryjność nie będzie ich problemem to mają spore szanse włączyć się w walkę ścisłej czołówki.
Drugim negatywnym zaskoczeniem jest forma Williamsa, który zdaje się zbliżać do II ligi F1, zamiast gonić czołówkę. Takich problemów można było się spodziewać po opóźnionej premierze nowej konstrukcji i niestety przypuszczenia się sprawdziły. A propos owej drugiej ligi. Caterham przy funduszach, które podobno wkłada w rozwój, prezentuje tragiczną formę. Szczególnie w porównaniu do Marussi, której bolid wygląda jak uboga wersja podwozia GP2 skonstruowana za kieszonkowe szefa ekipy, a mimo to objechali spokojnie Caterhama i nawet starali się gonić te „prawdziwe” zespoły. Brawa dla nich i dla debiutanta Bianchiego, który ten wynik wywalczył. Niby jego kolega, również debiutant, Max Chilton był tylko dwa miejsca dalej, ale tracił już okrążenie więcej do czołówki. Ciekawym znakiem zapytania jest też forma STR – Ferrari. Vergne był w stanie kręcić naprawdę dobre czasy, jednak na ogólny wynik niezbyt się one przełożyły. Ustabilizowanie tempa wyścigowego może dać rezultaty. Niżej niż rok temu wydaje się plasować także Sauber.

Quo vadis McLaren?

Trzeba pamiętać, że to wszystko co powyżej to jedynie moje, dość wyolbrzymione, interpretacje dzisiejszego wyścigu. Był on bowiem niczym więcej jak testem nowych bolidów w warunkach wyścigowych i prawdziwy, pełny obraz stawki poznamy po pierwszych trzech, może czterech wyścigach, kiedy inżynierowie i kierowcy dogadają się z nowymi bolidami, a bolidy z oponami. Tym niemniej pamiętając, że tegoroczne konstrukcje to jedynie rozwinięcie tych sprzed roku, rozkład stawki może nie zmienić się aż tak bardzo. Tutaj rodzi się w takim razie pytanie – gdzie, u licha, McLarenowi udało się zgubić tyle czasu?!

PS. Plastikowe flagi na planszach to tragedia. Już nawet tą dostojną chwilę wciągania materiału na maszt obdarto z emocji…

2 komentarze do “Gumowate zwycięstwo?

  • 18 marca, 2013 o 8:24 am
    Bezpośredni odnośnik

    Jak zwykle trudno się z Tobą nie zgodzić, nie jednak w 100%. Na temat DRS mam nieco inne zdanie. Po pierwsze: kij ma dwa końce. Zawsze kierowca, który został wyprzedzony może się odgryźć już w następnej strefie DRS lub na następnym okrążeniu. Po drugie: efektywność DRS jest czynnikiem zmiennym, w zależności od toru, od bolidu, od warunków na torze. Na niektórych torach o krętej specyfice lub zbyt krótkich prostych można by wyłączyć DRS całkowicie bo nie daje nic. Weź też przykład RBR, które ze swoimi słabymi prędkościami maksymalnymi nawet z DRS nie dają rady a ich wyprzedzania polegają w dużej mierze na zbliżeniu się do przeciwnika w krętych partiach toru. I jeśli Vettel lub Webber nie wyjdą z zakrętu zaraz za dupą przeciwnika, to ni cholery na prostej nie dadzą rady go wyprzedzić. Moim zdaniem DRS nie ma aż tak wielkiego wpływu na przebieg wyścigu, żeby go zepsuć.
    Forma McLarena jest wynikiem poważnej zmiany przedniego zawieszenia. Żaden team w F1 nie zdecydował się na aż tak drastyczne zmiany. McLaren zaryzykował i… miał pecha. Stąd powrót konstrukcji 2012. Jeśli w Malezji będzie lepiej na modelu z 2012, potwierdzi to moje przypuszczenia o pechowej modyfikacji.
    A na koniec 2 słowa na temat super miękkiej mieszanki opon: totalna porażka! Czegoś takiego jeszcze nie widziałem!
    P.S. A na flagi nie zwróciłem uwagi ale jeśli było tak jak piszesz, to tragedia…

    Odpowiedz
  • 18 marca, 2013 o 1:39 pm
    Bezpośredni odnośnik

    Wojtek Ferrari rok temu też zmieniło zawieszenie i nie byli w aż tak ciemniej d… , a przynajmniej sobie poradzili i z tego wybrnęli 😉 .

    Widzisz, ale ściganie nie powinno polegać na odgryzaniu się w strefie DRS, tylko próbie wyprzedzania. Obecnie natomiast kierowcy takich prób niemal nie podejmują, tylko czekają na strefę DRS, gdzie zjawiska wyprzedzania praktycznie nie ma bo jest to mijanie. Po drugie DRS daje przewagę atakującemu – to nie jest fair. Obaj kierowcy powinni walczyć na równych warunkach. Po trzecie to co mówisz o RBR. Oni dokładnie wiedzą co robią. RBR od zawsze jest ustawiony na duży docisk i najlepszy czas kwalifikacji by móc potem okrążeniami kwalifikacyjnymi na początku wyścigu odjechać od stawki i jechać swoim tempem po wolnym torze. To jest ich świadomy wybór i taktyka, a nie wina np. silników Renault.
    Także moim zdaniem DRS ma wpływ zabijający rywalizację. Nie ma już szalonych ataków a mijanie przeciwnika. Nie wyobrażam sobie takich akcji jak choćby Heidfelda w BMW, kiedy na ostatnim nawrocie w Malezji wyprzedzał na trzeciego po zewnętrznej i to skutecznie. Teraz nie ma potrzeby tego robić. Będzie prosta, to poczekam i minę. Wyprzedzanie na prostej jest słabe, a mijanie na prostej przy użyciu systemu dającego przewagę ma wartość sportową równą -100 dla mnie. Taka moja opinia 😉 .

    Odpowiedz

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading