A napędza nas wróżbita Maciej

Bo kapać to musi, przede wszystkim, do portfela.

Jako, że interesuję się motoryzacją w większości jej aspektów staram się czasem także i analizować to, co dzieje się na rynku globalnym. Jak każdy wie od nie wiadomo już ilu lat trąbi się o tym, że ropa się skończy, świat stanie, a uratują nas tylko dzielne koncerny samochodowe, które, zanim to wszystko nastąpi, opracują już pojazdy zasilane w inny sposób i w przypływie dobroci będą łaskawe je nam sprzedać. Z drugiego frontu atakują ekolodzy twierdzący, że każda zmiana biegu w Ferrari Wojewódzkiego zabija kolejnego osobnika gatunku jakikolwus bylebyus. Dziś postaram się naświetlić rzeczywistość, a nie to co kreują kampanie marketingowe, a także przedstawić nieco przykrą prawdę o współczesnym świecie. Zapraszam!

Zacznę od „oświadczenia”, że tak, zależy mi na losie Matki Ziemi, niewyginięciu gatunków itp. itd. Uwielbiam zieleń, przyrodę i dziewicze tereny, nietknięte przez człowieka. Sam ich widok to coś niesamowitego. Pech jednak chciał, że człowiek na tej planecie żyje i jakoś swoją cywilizację rozwijać musi. W toku rozwoju tejże wykształcił się system ekonomiczny zwany kapitalizmem. Jakby on skomplikowany nie był dziś to słowo jest synonimem jednego: nieważne co zrobisz, bylebyś umiał to sprzedać i zarobić. Połączcie kapitalizm z ekologią i motoryzacją, a dostaniecie pewien obraz obecnej sytuacji. Zanim jednak pozwolę sobie na jej dokładniejszą analizę, przyjrzyjmy się, jaki „ratunek” widzą dla nas producenci samochodów, gdyby ropa się naprawdę skończyła.

Hybrydy
Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa. Oczywiście jest to rozwiązanie pośrednie, przejściowe, gdyż ropa dalej jest w użyciu. Już sama idea jest dla mnie pomyłką – do coraz mniejszych samochodów, które nie mogą rosnąć by się zmieścić w przeludnionych miastach trzeba wepchnąć zamiast jednego, dwa silniki oraz jeszcze większy i cięższy pakiet akumulatorów. Błąd rozumowania numer jeden. Błąd rozumowania numer dwa to waga. Zwiększając wagę samochodu (cholernie ciężki pakiet akumulatorów) zwiększamy zużycie energii, a więc i spalanie. Innymi słowy dodając silnik elektryczny dla ekonomii… zmniejszamy ekonomię pracy silnika spalinowego. Błąd rozumowania numer trzy: koszty. Zamiast jednego, mamy w pojeździe dwa źródła napędu, które mogą się psuć. Mało tego mamy pakiet akumulatorów, który Z ZAŁOŻENIA ma żywotność kilku lat. Potem czeka nas wymiana za kilka tysięcy, jeśli nie więcej. Producenci gwarantują sprawność działania pakietu przez średnio 150 tyś. kilometrów. Wyobrażacie sobie, żeby ktoś dał obecnie taką gwarancję na okres działania silnika spalinowego? Raczej nie. Z tego wszystkiego wynika raczej, że hybrydy są raczej fanaberią dla ludzi bogatych i ciekawostką, niż rzeczywistym rozwiązaniem problemu, który próbuje nam się wbić do głów. Jest jednak jedno auto, którego część z argumentów powyżej się nie tyczy i, jeśli chodzi o pojazdy hybrydowe, jest moim zdaniem przykładem, że nawet z takiego durnego pomysłu można coś zrobić by nie musieć aż tak okłamywać ludzi. Opel Ampera bo o nim mowa. Pojazd, w którym silnik spalinowy nie jest napędem, a jedynie generatorem ładującym baterie. Ot wyjątek potwierdzający regułę.

Ampera, czyli ciut mniej bezsensowny bezsens.

Pojazdy elektryczne
Mój faworyt w kategorii „pomysły bez sensu, ale z potencjałem marketingowym”. Znów mamy ciężki i drogi pakiet akumulatorów. Tu warty już kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt (!!!) tysięcy. Paręnaście procent wartości auta co pięć do ośmiu lat do wymiany. Pięknie. Kolejny problem to wrażliwość akumulatorów na warunki atmosferyczne. Nie chcielibyście chyba wyjechać z domu w ciepły poranek, a wracać zimnym wieczorem, kiedy nagle okaże się, że z powodu niskiej temperatury spadła pojemność akumulatorów i staniecie w polu. Nie można też zapominać o pewnym przekłamaniu, którym się wiele osób posługuje przy opisie pojazdów elektrycznych. Owszem same one są nie emitują zanieczyszczeń tak jak pojazdy spalinowe, ale… no do jasnej ciasnej jakoś ten prąd trzeba wytworzyć prawda? Ekologicznie? Jak? W elektrowni atomowej? Toż gdzieś te odpady radioaktywne przecież się składuje prawda? Nie zapominajmy też, że już obecnie świat stoi na krawędzi zapaści energetycznej, tak szybko rośnie popyt na nią. Dalej. Tak, nie ma sieci stacji z gniazdkami jednak to nie problem. Problemem jest prędkość ładowania i zasięg. Dziś trzeba czekać kilkanaście godzin, żeby następnego dnia móc przejechać tak około dwieście kilometrów. Paranoja. Oczywiście można przyjąć, że postęp będzie i akumulatory kiedyś załadują się szybciej i zwiększy się też ich pojemność. Jednak to jest odległa przyszłość, gdyż w ostatnich latach, mimo usilnych starań, żadnych wielkich postępów w tym kierunku przecież nie poczyniono. Poza tym uważam, że i tak nigdy nie uda się osiągnąć takich parametrów, żebyśmy na naładowanie do pełna musieli czekać mniej niż godzinę. W końcu większy zasięg, którego wymagamy, to większa pojemność baterii, czyli dłuższy czas ładowania, więc polepszając jeden parametr pogarszamy drugi. Kółko się zamyka. Wszystko to jednak nic. Teraz czas na wisienkę na torcie dyskredytującą tak pojazdy elektryczne jak i hybrydy. Otóż obecnie znane pojazdy hybrydowe i elektryczne korzystają z akumulatorów litowo-jonowych. Lit nie jest pierwiastkiem ekskluzywnym, jeśli chodzi o możliwość odnalezienia go na naszej planecie, ale nie jest też niczym węgiel kamienny. Szacuje się, że przy obecnym zapotrzebowaniu branży motoryzacyjnej wystarczy litu do produkcji NOWYCH samochodów (wymiany pakietu co 5-10 lat nie bierze się pod uwagę) na 1000 lat. Super! Tylko, że jeśli ma to być przyszłość naszej motoryzacji, to rozumiem, że roczna produkcja takich pojazdów ma wynieść tak z 15 milionów minimum – obecnie same Chiny i Japonia produkują sumarycznie ponad 20 milionów samochodów. Natomiast wielkość pakietów ma być większa jeszcze od tych np. w Tesli Roadster, która ma pakiet akumulatorów uznawany za duży bo dający zasięg AŻ 400 kilometrów, zanim macie kolejne pół doby z głowy na ładowanie. To wszystko zaś kazałoby stwierdzić, że litu na świecie wystarczy na… może 150 do 200 lat. I to bez uwzględnienia, że konieczna jest wymiana pakietu, co kilka lat w pojazdach już wyprodukowanych! Dalej nie czujecie się robieni w balona? Owszem pracuje się nad technologią odzyskiwania do 50% litu, ze zużytych baterii, jednak to byłby tylko ułamek lawinowo rosnącego zapotrzebowania na nowe pakiety także w tych pojazdach już sprzedanych.

Tesla S Sedan

Pojazdy zasilane ogniwem wodorowym
O tym koncepcie tak ostatnio przycichło, że aż powinienem był go pominąć i uznać za umarły. Jest jeszcze bardziej niedorzeczny na chwilę obecną od tych powyżej, ale ciekawy z naukowego punktu widzenia, więc mimo wszystko przypomnijmy o co chodzi 😉 . W gruncie rzeczy pojazd napędzany ogniwem paliwowym (konkretnie wodorowym) niewiele różni się od typowego pojazdu elektrycznego. Różnica polega na tym, że energia do zasilania napędu jest dostarczana nie z akumulatorów, a z rzeczonego ogniwa. Jest to napęd w 100% ekologiczny, gdyż jedyne co generuje to wodę oraz ciepło, a do pracy potrzebuje tlenu i wodoru. Wodór to słowo klucz tutaj. Pozwólcie na nieco naukowego nudzenia. Otóż wodór ma gęstość energii średnio 3,5 raza większą niż benzyna. Oznacza, to że z kilograma wodoru możemy uzyskać te 3,5 raza więcej energii niż z kilograma benzyny. Pod tym względem jest to bodaj najlepszy nośnik energii znany ludzkości – chyba, że jakiś chemik mnie poprawi. Świetny materiał na paliwo prawda? Problem zaczyna się przy próbie składowania wodoru. Otóż jest to gaz. Musi więc być składowany w specjalnych zbiornikach. Pod ciśnieniem. Dużym. Bardzo dużym. To z kolei stwarza poważne problemy przy serwisie, wytwarzaniu i bezpieczeństwie. Tak poważne, że koszty rosną kolosalnie, a i tak ze wszystkimi problemami sobie po dziś dzień nie poradzono. Koszty rosną tak, że… takie prototypy są drogie nawet dla gigantów świata motoryzacyjnego. Jak na razie więc piękna bajka, ale tylko bajka.

330 konny silnik parowy Cyclone na podwoziu ciężarówki.

 Alternatywy?
Są! A jakże! Otóż jest nią na przykład silnik parowy. Bzdura powiecie, przecież ludzie poszli już daleko dalej i wymyślili doskonalsze rozwiązania. A no nie, jak się okazuje. Silnik parowy porzucono, dziś jednak nowa technologia pozwala go dalej udoskonalać. Amerykańska firma Cyclone Power Technologies stworzyła dość mały silnik, który potrafi dzięki cyklonowemu – jeśli mogę dosłownie przetłumaczyć – procesowi ogrzewania wody, podgrzewać ją w ultraszybkim czasie. Obieg wody jest zamknięty, a do pracy silnikowi wystarczy jej kilka litrów. Ta mała jednostka generuje 200 koni i niemal 1500 niutonometrów momentu obrotowego! W dodatku w pełnym zakresie obrotów ten moment jest dostępny. Od pierwszego obrotu wału. Dosłownie. Oznacza to, że pojazd nie potrzebuje skrzyni biegów, a napęd może być podłączony bezpośrednio do osi. Innymi słowy przemierzoną drogę można mierzyć po prostu w ilości obrotów wału silnika. Nie musi on także pracować cały czas. Gdy stajemy woda może albo przestać być podgrzewana albo delikatnie utrzymywana w temperaturze co kompletnie wyłącza, albo niweluje zużycie paliwa. Paliwo – właśnie. Silnik spali wszystko, co da się rozpylić w jego komorze podgrzewania wody. Tak, dobrze słyszeliście, wszystko. Wszystko co może się spalać. Benzyna, ropa, czy nawet olej roślinny. W dodatku silnik jest także smarowany wodą, więc ekolodzy powinni być w niebo wzięci. Genialne prawda? Oczywiście dalej pozostaje kwestia bezpieczeństwa użycia pary pod wielkim ciśnieniem, ale pamiętajmy to tylko jeden z wielu przykładów.

Patrząc na powyższe przykłady, a także przytoczoną, tylko jedną przecież, alternatywę, ktoś może się zacząć zastanawiać o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi? Ano dochodzimy tutaj do tej smutnej prawdy o świecie, o której wspominałem na początku. Otóż zapewne w wielkich koncernach ktoś kiedyś na podstawie mylnych danych lub takich, danych które wtedy były szczytem wiedzy, lub też w ogóle bez danych a na podstawie przypuszczeń, czy w wyniku jakiegokolwiek innego scenariusza, podjął decyzję o „wejściu” w badanie danego sposobu zasilania pojazdu. Miliony, czy miliardy w to zainwestowane nie mogą przepaść. Muszą na siebie zarobić. Dlatego teraz kampaniami reklamowymi i przy wsparciu ekologów wmawia się nam, że to jedyne dobre wyjście. Mało tego, nie tylko się wmawia. Nie pozostawia wyboru. Oto powoli samochody spalinowe nie mają już swoich hybrydowych odpowiedników, lecz są przez nie zastępowane. Oto marki rezygnują z produkcji niektórych pojazdów spalinowych na rzecz wprowadzenia nowych modeli elektrycznych. Podobnie było z silnikami diesla które, co od zawsze wiadomo, są i były sprawniejsze od silników benzynowych. Mimo to ktoś kiedyś zdecydował, że inwestujemy w benzyniaki, a diesle odstawiamy. Dlatego, świat zdominowały silniki benzynowe, ktoś po prostu musiał na nich zarobić. Potem stwierdzono, że jest już czas by oszołomić ludzi „nowym, genialnym, lepszym” silnikiem i wprowadzono na szeroką skalę diesla. To jest prawda. Stajemy się niewolnikami korporacji. Nie jesteśmy już klientami, którzy mogą wybrzydzać i jak coś się im nie podoba to pójść do konkurencji i kupić to co tam im bardziej pasuje. Konkurencja też zainwestowała w hybrydy i musi na nich zarobić. Stajemy się potulnymi ludzikami, którzy grzecznie przychodzą do producenta i muszą brać to co on im da. To niestety tyczy się nie tylko motoryzacji, ale wszystkich dziedzin naszego życia konsumenckiego. Tą smutną wiadomością dziś zakończę.

Choć nie! Prawdziwą bombę zostawiłem na koniec! Wedle nauki zasoby ropy w skorupie ziemskiej powstają cały czas. Kwestia różnicy między jej zużyciem a tempem regeneracji. Otóż obecnie są i jest ich coraz więcej, naukowcy twierdzący, że na tym etapie albo przy drobnym ograniczeniu zużycia ropa regeneruje się równie szybko, a być może nawet i szybciej, niż ją zużywamy. Innymi słowy oznaczałoby to, że przy utrzymaniu status quo zasoby ropy po prostu się nie skończą. To by dopiero było jajo z przemysłu motoryzacyjnego, prawda?

Jeden komentarz do “A napędza nas wróżbita Maciej

  • 28 października, 2020 o 10:42 pm
    Bezpośredni odnośnik

    Czytałem to i nie wierze, ale usprawiedliwia autora tylko 2013r. Czytając to teraz w 2020r to dużo się zmieniło. Niestety Ampera okazała się najbardziej wziętym autem a hybrydy kupują tylko zacofani ludzie dla których auto które cicho rusza jest czymś niesamowitym i super nowoczesnym. Posiadam w domu auto BEV, EREV I Hybryde. Ta ostatnia to TOYOTA CAMRY. Skomentuje krótko. Porażka. Dwa komplety akumulatorów i do tego dwa silniki w czym elektryczny służy tylko do zakręcenia kołem. Niestety silnik spalinowy w trasie pali więcej niż to samo auto bez silnika elektrycznego, bo musi wciąż ładować baterie dla silnika elektrycznego. Pokazały się hybrydy z możliwością doładowywania z gniazda PHEV, ale to nadal beznadziejna hybryda oczywiście równoległa. Gdyby to była hybryda szeregowa, to fakt, byłby to fajny samochód. Hybryda szeregowa nie potrzebuje baterii, bo silnik spalinowy działa tylko jako generator prądu, więc i spalanie bardzo niskie bo i obciążenie nie duże a napędza auto silnik elektryczny. Dokładnie to samo co w znanej nam ogólnie zwanej lokomotywie spalinowej. Silnik diesel dobrze się też nadaje, bo ma niski moment obrotowy, niskie zużycie paliwa i już teraz emisja ponad 120KM silnika diesla nie przekracza 99g/100 co2. Diesle np DRIV-E po 2015r marki VOLVO są bardzo ekologiczne i bez Ad Blue osiągają normy EUR6. Oczywiście BEV jest najlepszym rozwiązaniem, ale w krajach rozwiniętych a nie w PL gdzie w samej Warszawie jest jedna stacja ORLEN przy ich siedzibie i nie raz zastawiona firmowymi autami spalinowymi. Autem typu BEV jeździłem już 1997r Citroen Saxo. Rewelacyjne auto polecam, ale jak będą dostępne wszędzie ładowarki lub mieszkacie w domku czy macie garaż. Pod latarnia pod blokiem był odradzał. Dlatego też w naszym jeszcze bardzo ciężko rozwijającym się kraju, najlepszym rozwiązaniem jest auto typu EREV. Codziennie do pracy i na zakupu jeździmy zero emisyjnie jak BEV a w trasie jedziemy podobnie jak Hybrydą szeregowa z tą różnicą, że silnik spalinowy nie jest generatorem prądu nie dla silnika elektrycznego lecz dla baterii i włącza się w momentach gdzie nie ma rekuperacji i nie pracuje on non-stop. Na co dzień wybrałem EREV, bo nie pokonuje więcej jak max 70km a to w zupełności mi wystarczy bez uruchamiania generatora. Auto ładując w domu z gniazda codzienna jazda to 80 zł na miesiąc a przy drugiej taryfie 60 zł na miesiąc. Myślę, że chyba nie ma oszczędniejszego auta. Co do baterii każde auto ma gwarancje 8 lat i limit 160.000 km. Znam człowieka, który przejechał 400.000 EREV i ma 50% zużycia klocków jeszcze fabrycznych a sprawność baterii spadła o 2% prze 8 lat 2012r. Moje auto jest 2015 i mam 10% zużycia klocków na 208.000 km i żadnych luzów. Całe zawieszenie od nowości.
    Reasumując.
    Jeżeli mieszkacie w kraju gdzie jest normalny dostęp do ładowarek i możecie ładować w domu i nie potrzebujecie pokonywać wielkich odległości, to BEV będzie idealny. Ale jeżeli mieszkacie w PL i chcecie jeździć elektrykiem cicho, ekologicznie, tanio ale i też wybrać się nim na wakacje i nie bać się, że czeka was laweta z braku ładowarki, to tylko EREV lub idiotyczna hybryda, która została wymyślona tylko do dużych zakorkowanych aglomeracji jako TAXI. Niestety w hybrydzie musicie na zużycie paliwa w trasie mieć prawie 2x więcej kasy niż dla EREV, bo silnik w hybrydzie musi napędzać wasze wypełnione po brzegi wakacyjne auto i jeszcze ładować akumulatory dla silnika elektrycznego który w trasie jest bezużyteczny. Jeszcze wzmianka co do wagi aut. Moje EREV czyli Opel Ampera waży po 2013r 1650 kg. Dla porównania Opel Astra IV w wersji cabrio czyli Opel Cascada waży 1820 kg. Auto 1,4L 140KM. Pisanie że elektryki dużo więcej ważą jest nieprawdą. Oczywiście będzie to różnica jednego pasażera, ale nie więcej.
    Osobiście z EREV polecam CADILLAC ELR. Oszczędny, cichy z klasą. Pod maską Opel Ampera.

    Odpowiedz

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading