Za wydmami, za piachami…

Czeka meta z nagrodami – chciałoby się powiedzieć. Wszystko dlatego, że Rajd Dakar 2013 dobiegł końca. Po dwóch tygodniach morderczej walki ze sprzętem, ludzkimi słabościami, wydolnością organizmu i… pogodą, która nieraz była zupełnie inna niż uczestnicy Dakaru mogliby się spodziewać, większości udało się osiągnąć metę w Santiago w Chile. Polscy kibice pomimo odpadnięcia naszej największej nadziei – czyli Krzysztofa Hołowczyca, mają na szczęście i tak sporo powodów do dumy i świętowania!

Jeśli ktoś chciałby zapoznać cię z podsumowaniem rajdu po pierwszej części, to zapraszam TUTAJ. Teraz jednak skupmy się na tym, co działo się po dniu przerwy oraz podsumowaniu całej imprezy.

Czytając moją własną relację z I części rajdu uśmiecham się sam do siebie przed monitorem. Oto Dakar pokazał jak bardzo niebezpiecznym i wymagającym jest rajdem. Jak bardzo trzeba uważać i utrzymać 100% koncentracji przez całe, aż osiem tysięcy kilometrów i jak wiele może się na takiej trasie przydarzyć. Oto bowiem David Casteu prowadzący przed dniem przerwy już w pierwszym etapie po powrocie do rywalizacji zakończył rajd. Zakończył w sposób dość niebezpieczny bowiem na trasie odcinka specjalnego zderzył się z… krową. Uszkodzonym motocyklem zdołał dojechać do mety, jednak potem musiał się wycofać ze względu na kontuzję. Sam podsumował to słowami „To jest właśnie Dakar: jednego dnia cieszysz się z wygranej, a kolejnego płaczesz nad porażką”.
Koniec końców równą, choć może nie najszybszą jazdą, na prowadzenie wyszedł faworyt, czyli Cyril Despres i na tej lokacie ukończył rajd, pokazując, że doświadczenie i przede wszystkim jazda nie „na oszołoma”, ale równa i bezpieczna są kluczem do zwycięstwa w tak długiej i ciężkiej rywalizacji. Nie chodzi przecież o wygranie bitwy, ale wojny. To właśnie przez problemy daleko z tyłu za Despresem zostało wielu młodych gniewnych, którzy potrafili wygrywać pojedyncze odcinki, jednak na dłuższą metę wiele tracili na popełnianych błędach lub na sprzęcie, o który najwyraźniej niedostatecznie troszczyli się na trasie. Na drugim stopniu podium zameldował się Ruben Faria, a na trzecim Francisco Lopez. Polacy ukończyli odpowiednio: 11. Przygoński; 22. Czachor; 80. Dąbrowski. Muszę przyznać, że liczyłem na sporo lepszy wynik w wykonaniu Przygońskiego, jednak cóż, nie zawsze wszystko musi iść po myśli zawodnika.

Walka o najlepsze ujęcia to też ogromne ryzyko…

W kategorii quadów lider i zarazem zwycięzca mógł być tylko jeden – Marcos Patronelli. Królował na trasie przez cały rajd i zameldował się na mecie z niemal dwugodzinną przewagą nad drugim Ignacio Casale. Trzeci na podium stanął nasz reprezentant Rafał Sonik! Wielkie gratulacje dla Rafała za wyrównanie swojego najlepszego wyniku w Dakarze i umieszczenie polskiej flagi na podium tej imprezy. Szkoda natomiast Łukasza Łaskawca, który jechał nawet lepiej od Sonika, jednak na jednym z etapów po prostu skończyła mu się zębatka i to mimo, że przed startem odcinka była wymieniana na nową. Taki właśnie morderczy jest Dakar dla sprzętu. Cała przygoda zaowocowała ogromną stratą i ostatecznie Łukasz ukończył rajd na 13. pozycji.

Na Dakarze trzeba się obawiać nie tylko piachu.

Rywalizacja ciężarówek pokazała, że tutaj wygrywa nie ten, kto jedzie najszybciej, ale ten, kto ma najmniej problemów i popełnia najmniej błędów. Po świetnym początku Gerrard de Rooy zaliczył etap, na którym w jego Iveco przytrafiły się niemal wszystkie możliwe usterki techniczne. Zaowocowało to spadkiem na 4. miejsce, za podium, które w całości zajęły Kamazy. Nasza załoga Baran / Boba / Jachacy ukończyła rywalizację na 40. miejscu. Tutaj przytrafił się naszym reprezentantom ogromny pech, gdyż załoga Szustkowski / Białowąs / Kazberuk liderująca w swojej klasie przegrała rywalizację tak naprawdę na przedostatnim odcinku rajdu. W ich Unimogu kompletnie rozsypała się skrzynia biegów. Załoga przez wiele godzin w warunkach polowych starała się przywrócić skrzynię do życia i w końcu poskładali ją, ale dysponowali jedynie pierwszym i drugim biegiem. O wygranej w klasie i jakikolwiek miejscu już mogli zapomnieć, ale chcieli po prostu dotrzeć do mety. Niestety pomimo, że ciężarówka dotarła do Santiago, ich strata na poprzednim odcinku wykraczała poza regulaminowy czas jaki mają załogi na dotarcie na metę danego etapu. Poskutkowało to dyskwalifikacją. Pech był ogromny, szczególnie, że walka toczyła się o wygraną, ale myślę, że załodze i tak należą się ogromne brawa za, heroiczną wręcz, walkę.

Adam Małysz z Rafałem Martonem na mecie.

Klasyfikacja samochodów także pokazała, że żeby wygrać trzeba najpierw po prostu dojechać. Nasser Al-Attyiah, a właściwie jego pojazd, nie wytrzymał trudów rajdu, podobnie jak ten prowadzony przez Carlosa Sainza. Zupełnie nowa konstrukcja i tak okazała się nadspodziewanie szybka i wytrzymała, jak na „noworodka” w Dakarowej stawce. Zespół zapowiedział, że wróci jeszcze mocniejszy za rok. Po odpadnięciu Nassera, Stephane Peterhansel nie miał już zbyt wielkiej konkurencji i jechał bezpiecznie, na tyle by nie tracić zbyt wiele i utrzymać przewagę, a przy tym nie ryzykować. W przedsięwzięciu pomogła mu jeszcze pogoda, która zamieniła wyschnięte koryta w rwące rzeki trzymetrowej głębokości, przez które przejechać nie mogły nawet ciężarówki. Doprowadziło to do skrócenia kilku etapów, a jeden niemal w całości odwołano. Drugi, za Peterhanselem, na mecie zameldował się Giniel de Villiers, a trzeci Leonid Novitskiy. Adam Małysz zakończył rywalizację na świetnej, piętnastej pozycji. Trzeba przyznać, że to genialny wynik, jak na czyiś drugi start w Dakarze. Ostrzegałbym jednak przed huraoptymizmem, który niektórzy prezentują. Adam jest świetnym sportowcem, jednak obwoływanie go już mistrzem Dakaru to lekka przesada. Przed nim jeszcze daleka droga i sporo nauki. Nie zapominajmy, że Adam jechał identycznym samochodem jak de Villiers, który ukończył 2. i mówił o tym, że ma do siebie żal, gdyż rajd przegrali na własnych błędach, podczas gdy samochód pozwalał na walkę o zwycięstwo. Załoga Beaupre / Lisicki zakończyła rywalizację na 37. miejscu, a załoga Dariusz / Calmon na 73. pozycji.

To by było na tyle, chciałoby się rzec. Pomimo odpadnięcia Hołowczyca i Ruty rajd powinniśmy uznać za udany dla Polaków, szczególnie jeśli chodzi o reprezentowanie naszego kraju dzięki Poland National Team. Sama impreza nadal pozostaje bodaj najcięższym wydarzeniem rajdowym w całym światku i, wbrew niektórym opiniom, nic nie straciła jeśli chodzi o wyzwania jakie stawia zawodnikom i technologii.

Robert Kubica testujący Mercedesa serii DTM.

Wydmy i Amerykę Południową czas pożegnać i zwrócić się ku Europie, gdzie wielkimi krokami zbliżają się prezentacje nowych bolidów F1, a gdzieś tam w tle, po cichu, Robert Kubica powoli kontynuuje swoją rehabilitację testując Mercedesa serii DTM i wprawiając obserwatorów w osłupienie, jak to biedny „inwalida” siadając za kierownicą 500-konnego bolidu DTM po raz pierwszy w życiu, uzyskuje lepsze czasy od mistrza i wielokrotnego wicemistrza tej serii, związanego z marką przez wiele lat. Ojjj mamy komu kibicować, mamy….

Jeden komentarz do “Za wydmami, za piachami…

  • 28 stycznia, 2013 o 8:29 am
    Bezpośredni odnośnik

    Oj mamy komu kibicować! 😀 Rzeczywiście szkoda było Hołka. Nie "siedzę w Dakarze" ale newsy z rajdu czytałem. Dziwi mnie aż tak odległa pozycja Czachora.
    A co do Kubicy: pokazuje cały czas, że nie ważne jaka maszyna i tak jest ku.ewsko szybki. Ehh niech nam się tylko ten talent nie zmarnuje.

    Odpowiedz

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading