Moje Spa

Zbliża się wyścig Formuły 1 na moim, nie ukrywam, że ulubionym, torze. Ulubionym z wielu powodów. Ulubionym bo to stary tor, pełen legend, wydarzeń z przeszłości, dla wszystkich maniaków będący jedną z tych kilku, wciąż stojących, prawdziwych świątyni wyścigów. Ulubionym ze względu na swój niepowtarzalny układ, będący mieszanką długich prostych, krótkich wolnych zakrętów, szybkich, długich, płaskich odcinków i dużych różnic wysokości na małych odległościach. Tak naprawdę odnośnie toru można powiedzieć dwa słowa: Eau Rogue. Bodaj najsłynniejszy zakręt w świecie wyścigowym w ogóle.
W końcu tor Spa -Francorchamps jest moim ulubionym ze względu na to, że to właśnie tam odbyłem swoją „pielgrzymkę” jako fan wyścigów w 2010 roku, na GP Formuły 1. Tak zgadliście. Dziś będzie nie to, co każdy może napisać. Nie wyniki wyścigu, nie opis wyścigu, nie to, że było fajnie albo nie. Dziś będzie sporo prywaty. Sporo prywatnych wrażeń, ale też nieco porad jak sobie radzić, dla kogoś, kto chciałby tam pojechać.

Zapraszam więc na weekend z wyścigami na Spa-Francorchamps!

Pozwólcie na dwa zdania wprowadzenia. Otóż pomysł na wycieczkę narodził się w grupie znajomych maniaków motoryzacji i w takiej też grupie został zrealizowany. Jeśli to czytają to chciałbym szczerze podziękować Jarkowi, Maćkowi i Piotrkowi za ten wyjazd bo z pełną odpowiedzialnością i rozumieniem wagi tych słów mogę powiedzieć, że to jedna z najfajniejszych rzeczy jaka mi się w życiu przytrafiła.

No ale do rzeczy. Na wyjazd pojechaliśmy tak niedoświadczeni jak to tylko możliwe w kwestii podobnych wycieczek. Ani się bardzo dobrze nie znaliśmy, ani nie do końca wiedzieliśmy czego się spodziewać. Mieliśmy za to ogromne chęci i entuzjazm. Pierwsze zaskoczenie i problemy przyszły na dłuuugo przed wyjazdem. Musicie bowiem wiedzieć, że w weekend, w którym odbywa się wyścig, ceny wszystkiego, a już na pewno noclegów w okolicy do kilkudziesięciu kilometrów od toru, mnożone są przez pięć. Nawet 100 km od toru, za niemiecką granicą, były problemy ze znalezieniem noclegu, kiedy szukaliśmy w sieci na ten termin. Wszystko pozajmowane i do tego kosmicznie drogie. Koniec końców, szczęśliwym trafem udało nam się znaleźć ośrodek z całymi domkami do wynajęcia, do tego w śmiesznej cenie, tyle, że 50 km od toru. Jako, że mieliśmy pojazd marki Opel, podjęliśmy wyzwanie.

Nasza forteca wypadowa na tor i pierwsze kilometry po (mokrej) Belgii.

Pominę drogę przez nasz piękny kraj i Niemcy bo tu każdy wie, czego się spodziewać. Natomiast co do Belgii. Jeśli kiedykolwiek słyszeliście o niej, że to zielona, sielankowa kraina to zapomnijcie o tym. Choć nie, lepiej nie zapominajcie, tylko przemnóżcie sobie to co słyszeliście przez 10, a i tak pewnie ten kraj jeszcze was zaskoczy swoim wyglądem. Ja przynajmniej właśnie tak Belgię zapamiętałem. Zieleń, jeszcze więcej ładnej, soczystej zieleni po sam horyzont, ładne zadbane miasta i miasteczka, mili ludzie, z którymi można się dogadać bez problemów i krowy pasące się w ilościach, i na krajobrazie jakby wprost wyjętym z reklam Milki.

Tak tor Spa wita przybywających fanów wyścigów.

Ponieważ mieliśmy bilety na cały weekend wyścigowy „na trawkę” postanowiliśmy je wykorzystać maksymalnie. To oznaczało, że nie tylko mieliśmy zobaczyć piątkowe treningi, ale też wykorzystać możliwość wejścia do pitów F1 we czwartek po południu. Prawdę mówiąc przez słabą pogodę po drodze ledwo zdążyliśmy, ale i tak było warto. Możliwość podziwiania garaży i ekip z odległości kilku metrów, a nawet takie ciekawostki jak zespoły trenujące pity, specjalnie by zobrazować to fanom.

 

Prawdziwy test dla nas miał jednak dopiero nadejść wraz z piątkowymi treningami. Warto przy tym zaznaczyć, że jako maniacy na torze spędzaliśmy całe dnie, oglądając sesje wszystkich serii wyścigowych, jakie występowały wraz z F1, a jest ich sporo: GP3, GP2, Formuła BMW, Porsche Supercup, a mogłem coś jeszcze pominąć…
Tor w Spa przez swoją lokalizację w górach (niskich, ale jednak górach) znany jest ze swojej zmiennej pogody, która z resztą dodatkowo uatrakcyjnia wyścigi. Nam ta pogoda dała srogą lekcję przez cały pierwszy dzień spędzony na torze, mimo że do zmiennych nie należała. Cały dzień był jedną wielką ulewą, ze strasznie mocnymi podmuchami wiatru, jeszcze mocniejszymi momentami deszczu, zimnym powietrzem i co tylko. My mając bilety „na trawkę” raczej nie mogliśmy siedzieć nawet bo na błocie o to trudno, więc staliśmy i mokliśmy. Twardo. Przez cały dzień. Przecież nie przyjechaliśmy tam po to by spasować, ale by oglądać i kiedy nawet najbardziej nieprzemakalne rzeczy już dawno zamieniły się w mokre szmaty, a my w ledwo chodzące i przemarznięte wymocze – dalej twardo staliśmy.
Deszczowe treningi w piątek były dla nas ciężką lekcją.
Wróciliśmy przemoknięci i nienawidzący świata, ale mimo wszystko zadowoleni. Po krótkich zakupach byliśmy już przygotowani na wszystko co może nam spaść na głowę z nieba do końca pobytu. Foliowe wiatrówki i worki na śmieci (tak!) były najtańszą i najskuteczniejszą ochroną. Wierzcie lub nie, ale taki zestaw był naprawdę popularny! W sobotę, czyli dzień sesji kwalifikacyjnych czekała nas typowa pogoda w tym rejonie. Oznaczało to, że kiedy nad głową miało się potężną ulewę z porywami, których nie przetrwałby żaden parasol, widać było już idące przejaśnienie z pełnym słońcem, a za nim kolejną chmurę z ulewą. I takie zmiany pogody były dosłownie co 5 minut. Publika zachowywała się jakby przeszła trening lepszy niż wojsko. W 10 sekund byli w stanie się ubrać w cały przeciwdeszczowy ekwipunek i po 5 minutach znów w kilkanaście sekund rozebrać się z powrotem do krótkiego rękawka i tak co chwila. My również szybko przywykliśmy do tej pogodowej musztry.
Robert Kubica podczas kwalifikacji.
Tymczasem przed nami działy się same ciekawe rzeczy. Wypadki (na szczęście niezbyt poważne), poślizgi no i same kwalifikacje, a także wyścigi niektórych serii towarzyszących. Dookoła nas pełno ludzi z całego świata, pełno kibiców takich jak my, a i nawet Polaków łatwo było odnaleźć.
Bywało i tak.
Myślę, że to był jeden z tych dni, podczas których można było sobie pomyśleć „tak to jest dokładnie to miejsce na świecie, w którym w tym momencie chciałbym być”. No może z tą różnicą, że jeszcze ciekawiej byłoby zasiadać w którymś z tych pojazdów poruszających się po torze.
Niedziela zaczęła się dla nas baaardzo wcześnie. Choć nie byliśmy już tak zmęczeni i przemarznięci jak po piątku, to by obejrzeć wszystko i zając sobie dobre miejsce na wyścig F1 trzeba było wstać bardzo wcześnie i doliczyć do tego jeszcze czas na dojazd. Czego się jednak nie robi dla swojej pasji? Wyścigi odbywały się znów w warunkach bardzo dynamicznej pogody co czyniło je ciekawszymi, ale także „uatrakcyjniało” życie widzom, do czego już jednak przywykliśmy. Muszę tu nadmienić jedną rzecz. Wiele osób mówi, że nie ma po co jechać na wyścig bo widzi się bolidy raptem przez kilka sekund na okrążenie. Bzdura. Już pomijam tą niepowtarzalną atmosferę, klimat i bliskość, ale w okół toru wszędzie są telebimy, gdzie widzi się wszystko to co w TV plus to co mamy na torze. No i nawet jeśli by ich nie było. Warto. Warto tam być by usłyszeć choćby te kilka sekund ryku, nie.. RYKU stawki F1 przejeżdżającej obok Ciebie. Hałasu, którego nie jest w stanie zarejestrować w pełni żaden mikrofon i oddać żaden głośnik, słyszalnego z kilkunastu kilometrów i dalej potrafiącego zagłuszyć wszystko dookoła nawet z tej odległości. Wierzcie mi.
GP2 na legendarnym Eau Rogue.
A sam wyścig? Ten na który właśnie tam przyjechaliśmy? Cóż.. był to najkrótszy wyścig F1 jaki widziałem. Przynajmniej tak nam się wszystkim wydawało. Wierzcie lub nie ale dzieje się tyle, widzi się tyle i emocjonuje się tym na tyle, że zlatuje jakby to było kilkanaście minut. Do tego radość z podziwiania Kubicy, dla którego był to udany wyścig, zakończony z resztą ostatnim podium w karierze w F1 jakie do tej pory zdobył. Trudno cokolwiek opisać bo naprawdę trzeba tam być. Pogoda już nas nie ruszała bo byliśmy przygotowani i oswojeni, flaga przywieziona z Polski leżała przed nami, stopery tkwiły głęboko w uszach aby bębenki ocalały, a każdemu uśmiech rozdzierał japę. Chyba tak to mogę najkrócej opisać. Po prostu niesamowite przeżycie dla każdego fana.
Główny punkt programu. Wyścig F1.
Po wyścigu udało się wejść na tor. Mimo, że zaczęło lać postanowiliśmy się przejść i przeszliśmy nitką toru tak z 3/4 okrążenia (tor ma 7 kilometrów…). Ciekawe przeżycie iść po kawałkach gumy, które jeszcze przed chwilą odpadały rozgrzane od opon bolidów. Wierzcie lub nie, ale podchodzenie nawet pieszo pod Eau Rogue jest ciężkie, więc podjazd tam bolidem jadącym ponad 200 km/h musi być czymś niesamowitym. Był też czas na zakupy, pamiątki, zdjęcia i pożegnanie z torem. Podczas pobytu zawitaliśmy też do muzeum niedaleko toru, w którym można podziwiać kilkadziesiąt klasyków torów wyścigowych, a wszystkie one w zasięgu ręki.
Muzeum i jego legendarne eksponaty.
Powrót do domu i powrót do rzeczywistości, kiedy to po przekroczeniu polskiej granicy przywitało nas zwężenie, objazd i fotoradar co 100 metrów. Ehhh. Tak jak pisałem wcześniej. Uważam to za jedno z fajniejszych wydarzeń jakie przytrafiły mi się w życiu i mam nadzieję kiedyś powtórzyć bo słowami nie da się opisać jaką frajdę daje bycie człowiekowi tam, gdzie zawsze chciał być. Jak na razie po wycieczce została tylko garść pamiątek…
Trochę makulatury, a tyle wspomnień.
Wszystkim którzy dzielnie przebrnęli przez te moje zachwyty mogę tylko podziękować i mieć nadzieję, że udało się przekazać choć ułamek tych emocji i przeżyć, które towarzyszą każdemu maniakowi wyścigów i motoryzacji podczas podobnego wyjazdu. Szczerze zachęcam bo, przynajmniej mi, niewiele rzeczy sprawia tyle radości, co bycie tam. W samym centrum wyścigowego świata.
A wy byliście na jakiś wyścigach lub może macie plany pojechać?

2 komentarze do “Moje Spa

  • 30 sierpnia, 2012 o 6:38 am
    Bezpośredni odnośnik

    Ahhhh Spa… każdy fan F1 kocha Spa 🙂 Zazdroszczę, też chętnie bym pojechał. Osobiście byłem na Silverstone i dwa razy na Hungaroring. Drogi wypoczynek ale wart tych pieniędzy. Czytając Twojego posta aż mi się łezka w oku zakręciła na wspomnienie moich wojaży 🙂 Oj też mógłbym na ten temat napisać wiele. Każdy fan F1 chociaż raz w życiu powinien zobaczyć GP na żywo. Tego się nie zapomina. Moja żona może to poświadczyć 🙂 Tutaj coś ode mnie na temat pasji do F1:
    http://crackoos.j-ow.pl/2011/03/lepienie-crackoosa-3-formua-1.html

    Odpowiedz
  • 30 sierpnia, 2012 o 9:46 am
    Bezpośredni odnośnik

    Tam naprawdę warto pojechać, nawet poza samym torem i wyścigiem jest po prostu ładnie dookoła. No i na Spa najlepsze miejsca są na trawce właśnie, głównie dzięki ukształtowaniu terenu. My widzieliśmy połowę toru stojąc na prostej Kemmel 😉 .

    Odpowiedz

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading