Między zasadami, a zdrowym rozsądkiem

Ostatnie wydarzenia w świecie motorsportów skłoniły mnie do powrotu do dyskusji o kwestiach bezpieczeństwa. Z resztą nieustannie skłania do tego choćby pogoda podczas wyścigów Formuły 1 i związane z nią decyzje dyrekcji wyścigu. W końcu Formuła 1 jako najbardziej prestiżowa seria wyścigowa na świecie powinna być niejako wyznacznikiem dla innych klas wyścigowych. Czy tak rzeczywiście jest? Czy w ogóle takie naśladownictwo ma sens? W końcu czy to, już niemal legendarne, bezpieczeństwo F1 ma poparcie w rzeczywistości?

Ostatnie z tych pytań można by uznać za… głupie. W końcu to dzięki F1 mamy tak zaawansowane i wytrzymałe kaski, które potrafią wytrzymać niesamowite siły i ochronić głowę kierowcy. Dzięki F1 mamy hamulce tarczowe. Dzięki F1 mamy pałąki antykapotażowe i wiele, wiele innych. Okazuje się jednak, że między założeniami, a rzeczywistością jest przepaść. To już trzy lata minęły od tragicznego wypadku Henry’ego Surtees’a w Formule 2. Surtees zginął od uderzenia kołem oderwanym od innego bolidu, które uderzyło go w głowę. Nie tylko nie wytrzymał kask, ale sam wypadek nie powinien mieć miejsca. Przecież w oficjalnych seriach FIA bolidy muszą być wyposażone w liny trzymające koła po zniszczeniu zawieszenia tak by nie odpadły wraz z jego elementami. Obowiązek wprowadzony po 1994 roku i tragicznej śmierci Ayrtona Senny. Czy ktoś przeanalizował co się stało? Oficjalnie na pewno nie ma o tym żadnych informacji.

Teraz byliśmy świadkami kolejnego niebezpiecznego zdarzenia. Maria de Villota uległa poważnemu wypadkowi podczas testów bolidu na prostej na lotnisku Duxford.

Maria w bolidzie na chwile przed wypadkiem.

Maria po swoim przejeździe zwolniła i podjechała do mechaników by ci zepchnęli jej bolid do prowizorycznego serwisu rozstawionego na lotnisku. Jak wynika z relacji dostępnych na forum publicznym bolid zdążył stanąć, podeszli do niego mechanicy, a po chwili pojazd gwałtownie ruszył i wbił się pod ciężarówkę stojącą nieopodal. Wypadek miał niesłychanie nieszczęśliwy przebieg, gdyż bolid F1, oczywiście, nie jest przystosowany do zderzeń z ciężarówkami. Nos bolidu zmieścił się pod „pakę” samochodu ciężarowego, niestety pierwszym elementem na tyle wysokim, że zahaczył o drugi pojazd był kask kierowcy i to on przyjął niemal całą siłę uderzenia. Maria na szczęście wypadek przeżyła, jednak doznała bardzo poważnych urazów głowy w wyniku których straciła oko.

Wedle wstępnych przypuszczeń zadziałał mechanizm, który automatycznie podnosi obroty silnika tak aby nie zgasł w razie, na przykład, gwałtownego hamowania do małej prędkości. Nie wiadomo jednak czy mechanizm zadziałał poprawnie, czy w ogóle powinien zadziałać i jeśli tak, to dlaczego nie spotkało się to z żadną rekcją kierowcy? Maria nie jest doświadczonym kierowcą bolidów Formuły 1, ale jeździła już całkiem sporo innymi bolidami i działanie podsystemów takiej wyścigowej maszyny powinna mieć opanowane. Jeśli by tak nie było to pojawia się z kolei pytanie kto i dlaczego pozwoliłby jej za kierownicą pojazdu kategorii F1 zasiadać?

To już są jednak kwestie drugorzędne. Fakty są takie, że wszystkie te zabezpieczenia, wszystkie systemy, wszystkie procedury opracowywane przez tyle lat i pochłaniające w sumie miliony dolarów zdały się na nic. Zderzenie, które skończyło by się zapewne mocnym pokiereszowaniem Daewoo Tico, skończyło się tragicznie dla profesjonalnego kierowcy w pojeździe opracowanym przez zespół jajogłowych. Wszystko dlatego, że nagle na jego drodze pojawiła się ciężarówka. Nie znam niestety na tyle dokładnie przepisów F1, ale jestem niemal pewien, że te definiujące bezpieczeństwo w czasie prywatnych testów po prostu nie istnieją. Przecież FIA nie może odpowiadać za każde działanie uczestników swoich serii. Odpowiada jedynie za to co dzieje się na imprezach przez tą federację organizowanych. Pozostaje więc zdrowy rozsądek ludzi tam obecnych i umiejętność przewidywania nieprzewidywalnego. Czy ta ciężarówka powinna tam stać? Czy zespoły w ogóle powinny przeprowadzać testy na takich obiektach? Cóż, jak zwykle jest czas na rozmyślenia. Po fakcie.

Z drugiej strony ja, jako kibic, nie raz dostaję szewskiej pasji chcąc oglądać wyścigi najlepszych kierowców na świecie, w najszybszych bolidach na świecie, a nie mogę gdyż sędziowie przerywają wyścig twierdząc iż Ci geniusze kierownicy w swych kosmicznych pojazdach nie poradzą sobie z jazdą w deszczu na specjalnie do tego przystosowanych obiektach. Ja wiem, że nie można przesadzać, nie można bez sensu narażać zdrowia i życia kierowców, ale nie zapominajmy, że kierowcy jeździli choćby w warunkach takich jak z pamiętnego Grand Prix Europy w 2007 roku:

Mało tego młodsi kierowcy, z mniejszym doświadczeniem i gorącą głową jeżdżą po dziś dzień w warunkach podobnych i to na bardziej niebezpiecznych torach bo ulicznych:
 
Nie wspominając już choćby o Le Mans Series, gdzie kierowcy również jeżdżą pojazdami z odkrytą głową kierowcy nie dość, że w nocy to jeszcze w deszczu i to mijając pojazdy o wiele wolniejsze, a mimo to obywa się bez wypadków tragicznych w skutkach.
Dlaczego więc teraz wyścigi są przerywane z byle powodu? Tak ja wiem, że osoby o tym decydujące mają dużo większą wiedzę i rozeznanie w temacie, ale nie zapominajmy, że wszystko toczy się na terenie do tego przystosowanym, w pojazdach do tego przystosowanych i pod dyktando profesjonalistów. Jeśli to ma tak wyglądać to może po prostu określmy, że nie jeździmy w deszczu i tyle. Jeśli nie to ktoś musi zając się szukaniem złotego środka między takimi, nieraz dość kontrowersyjnymi, decyzjami, a bezpieczeństwem kierowców choćby na testach takie jakie odbywała de Villota, gdzie nad jej zdrowiem i życiem piecze powierza zespołowi, który już robi co chce.
A wy? Gdzie jesteście w tej dyskusji o bezpieczeństwie?

Jeden komentarz do “Między zasadami, a zdrowym rozsądkiem

  • 14 lipca, 2012 o 8:30 am
    Bezpośredni odnośnik

    Ja się odniosę do kwestii przerywania wyścigów w czasie deszczu. Nie dzieje się tak, ponieważ kierowcy nie są w stanie poradzić sobie z takimi warunkami. Dzieje się to, ponieważ warunki podczas niektórych wyścigów były tak nieszczęśliwe, że niemożliwy był start helikoptera, a tym samym zapewnienie pełnego bezpieczeństwa (odsyłam na bloga Mikołaja Sokoła).

    Pomiędzy Le Mans, a F1 jest jeszcze pewna różnica. Prototypy mają kontrolę trakcji i jeżdżą na oponach Michelin, które są najlepsze na rynku, a nie na tym kiepskim włoskim produkcie, który rozpada się po kilku kółkach, bo to podobno dobre dla widowiska.

    Odpowiedz

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading