W świątyni prędkości, w świątyni wyścigów.

W ten weekend Formuła 1 zawitała na jedną z żywych legend świata wyścigów, czyli na Autodromo Nazionale di Monza, znany przez większość jako po prostu tor Monza. Jest to jeden z ostatnich „prawdziwych” torów w kalendarzu królowej sportów motorowych, resztę można policzyć na palcach jednej ręki. Co ciekawe tory te są uwielbiane nie tylko przez kibiców, ale także przez samych kierowców. Tym bardziej zawsze kiedy oglądam relacje w mojej głowie zawsze rodzi się pytanie: kto i dlaczego tak zmienia tory i psuje widowisko jakim są wyścigi samochodowe, a już szczególnie powinna być nim Formuła 1?

Ja nie mam nic przeciwko powstawaniu nowych torów. Przecież to świetne, że jest coraz więcej miejsc do ścigania, a same sporty motorowe coraz popularniejsze. Sam marzę o tym, że dorobimy się wreszcie jednego choćby toru klasy światowej w naszym kraju. Jednak nowe obiekty, które powstają na świecie są z reguły niemiłosiernie nudne, dla obserwatorów jak i uczestników, nie mają w sobie nic z ducha wyścigowego, przy tym opływają w luksusy i „show” je otaczające, które owszem jest częścią np. F1, ale nie jest jej treścią. Jakby ktoś zapominał o co w tym wszystkim naprawdę chodzi.

Miałem to niesamowite szczęście, że udało mi się być na Grand Prix Belgii 2010, rozgrywanym na właśnie jednym z tych legendarnych torów, w tym wypadku Spa-Francorchamps. Marzyłem o tym by odwiedzić właśnie to miejsce nie tylko by zobaczyć startującego Roberta Kubicę (swoją drogą byłem tam świadkiem jego ostatniego, jak do tej pory, podium w Formule 1), ale właśnie ze względu na samo miejsce, sam tor.

Kwalifikacje GP2 na torze Spa-Francorchamps w 2010 roku.

Powiem szczerze. Były to jedne z najfajniejszych chwil w moim życiu spędzonych na mojej pasji, na wyścigach. Co ciekawe z pełną świadomością tych słów mogę stwierdzić, że 70% zasług za to jak ciekawy był to wyjazd leży właśnie po stronie toru. Niesamowicie ulokowanego, w naturalnym otoczeniu, z genialnymi zakrętami i ukształtowaniem terenu pozwalającym nie tylko na oglądanie świetnych widoków, ale także wytyczenie niepowtarzalnego toru. Do tego dochodzą nieprzewidywalne warunki atmosferyczne, jak to w górach. Potrafią one nie tylko zamieszać na torze, ale dać i kibicom, nieprzygotowanym na to co ich tu czeka, mocno w kość. Mimo to cały wyjazd był spędzony praktycznie od czwartku do niedzieli wieczór na torze. Czy to Słońce, czy deszcz i ulewa, a raczej zamieć. Żadna chwila nie została zmarnowana i żadnej nie żałuję. Takie tory i takie miejsca to prawdziwe świątynie dla fanów wyścigów samochodowych. Podobnie jest i z Monzą, gdzie dochodzą jeszcze niesamowici włoscy kibice ze swoją emocjonalnością i temperamentem.

Czas więc wrócić do mojego pytania z początku tekstu. Dlaczego takie miejsca zastępuje się nudnymi, betonowymi pustyniami, gdzie na trybunach, na które bilety kosztują kolosalne sumy, siedzą grubi Panowie sprawdzający jedynie przez cały wyścig, czy akcje ich firmy właśnie poszły w górę, czy w dół? Odpowiedź udzielana na to pytanie często jest sprowadzana do jednego słowa: bezpieczeństwo. Oczywiście jest to priorytet i nikt nie chce by kierowcy narażali swoje życie, w tym i ja. Jednak nie oszukujmy się. Kierowcy zawsze narażają swoje życie i są tego świadomi, a wypadki są nieprzewidywalne tak jak i ich skutki. Przykładem niech będzie choćby wypadek Henry’ego Surtees’a, który zakończył się tragicznie, a którego nie dało się przewidzieć w żaden sposób.

Tak naprawdę trudno odkryć o co tu chodzi. Samo lokowanie torów to kwestia czysto biznesowa bo przecież nadchodzące GP Indii powstało właśnie dlatego, że tam F1 może szukać nowych, ogromnych rzeszy widzów, a im więcej widzów tym większe pieniądze. Szkoda tylko, że ten pomysł też nie do końca okazał się zgodny z prawdą bo niektóre nowe tory cieszą się nadspodziewanie małym zainteresowaniem, zbierając przy tym słabe oceny kierowców i widzów. Tutaj dochodzi właśnie kwestia samego kształtu torów. Bezpieczeństwo, bezpieczeństwem, ale w ostatnich latach nie doszło do żadnego wypadku, którego skutki były zawinione przez konstrukcje samego obiektu. Wniosek z tego jest taki, że są one już naprawdę bezpieczne. Mimo to dalej ciągnie się idee budowania torów otoczonych połaciami asfaltu co zabija nie tylko wygląd, ale także, jak przyznają sami kierowcy, rywalizację bo każdy mniej troszczy się o popełnienie błędu, kiedy jego skutki będą znikome.

Do tego dochodzi kwestia projektów torów. Stare tory powstały tak naprawdę z dróg publicznych, które biegły po naturalnych nierównościach terenu. Potem przerobiono je na tory zamknięte, na których kierowcy ścigają się do dziś, jednak kształt zawdzięczają głównie swoim cywilnym pierwowzorom. Nowe tory to obiekty powstałe głównie na idealnie płaskich terenach, gdzie wszelkie nierówności terenu powstają z pomysłu i ręką człowieka. Nie wychodzi to, delikatnie mówiąc, zbyt dobrze co dowodzi tylko jednego – człowiek dalej nie jest w stanie naśladować natury tak dobrze, jak mu się wydaje.

Kto tą naturę naśladuje? Oczywiście Pan Hermann Tilke, czyli nadworny projektant torów dla Formuły 1. Nadworny, czyli kolejny z grupki kolegów Bernie’go Ecclestone’a bo nie ma co ukrywać tego co i tak każdy wie, że Formułą 1 rządzi grupka kolegów z dawnych lat. Niczym w naszym PZPN, tylko w Formule 1 pieniądze są nieporównywalnie większe, a to tworzy nieporównywalnie silniejsze „przyjaźnie”. Szkoda tylko, że tracą na tym wszyscy. Kierowcy, kibice, a nie raz i sami zainteresowani. Niestety widać taki to świat, w którym żyjemy, że już zawsze wiadomo o co chodzi bo zawsze chodzi o pieniądze.

Szkoda, że nikt tam, na górze, nie wpadnie na pomysł: „A może by tak odnowić, dopasować do nowych standardów i wrócić na stare, dobre, legendarne tory?”. Czekam na ten dzień, który nigdy nie nadejdzie.

Leave a Reply

Discover more from 4 kolka i nie tylko

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading